Lesbijska księżniczka kosmosu - recenzja filmu [Octopus Film Festival 2025]
Data premiery w Polsce: 6 sierpnia 2025Lesbijska księżniczka z kosmosu wygrała u mnie już chwytliwym tytułem, a porównanie do Ricka i Morty’ego oraz Pory na przygodę było tylko wisienką na torcie. Czy film zdał jednak egzamin?
Lesbijska księżniczka z kosmosu wygrała u mnie już chwytliwym tytułem, a porównanie do Ricka i Morty’ego oraz Pory na przygodę było tylko wisienką na torcie. Czy film zdał jednak egzamin?

Fabuła filmu jest prosta jak budowa cepa. Mamy introwertyczną księżniczkę Sairę, którą ukochana rzuca tuż przed Lesbobalem. Zanim dziewczyna zdąży utopić się we własnych łzach i stworzyć kolejną smutną playlistę, dostaje wiadomość, że jej eks została porwana przez Białych Hetero Inceli z Kosmosu. Ta rasa desperacko szuka gorących mamusiek, których niestety już nie ma w okolicy. Saira postanawia więc bohatersko uratować swoją byłą. Żeby to zrobić, musi się jednak zdobyć na największe poświęcenie – wyjść z domu i porozmawiać z ludźmi. Brzmi absurdalnie? A to dopiero początek!
Przez cały seans obserwujemy więc podróż Sairy, której celem jest wyrwanie byłej – i narcystycznej do szpiku kości – dziewczyny z rąk porywaczy. W rzeczywistości jednak to także podróż duchowa bohaterki, która po raz pierwszy w życiu zbiera się na odwagę, by wyjść naprzeciw światowi zewnętrznemu. Musi stawić czoła nie tylko żądnej krwi drag queen, mizoginistycznemu statkowi kosmicznemu i Białym Hetero Incelom z Kosmosu, ale również własnym lękom. Gdy wychodzi ze swojej bańki, zaczyna inaczej patrzeć na dotychczasowe problemy. Na przykład: co jeśli nie jest złym dzieckiem, tylko ma złych rodziców?
Wszystkie wnioski, do których dochodzi Saira, nie są specjalnie odkrywcze. Co nie zmienia faktu, że pod otoczką niekończących się i niewybrednych gagów w tym filmie kryje się ogromne serducho. Lesbijska księżniczka kosmosu to prosta historia, ale nie miłosna – tylko opowiadająca o odkrywaniu siebie i własnej wartości. No i może o tym, jak prawidłowo używać labrysa. Jestem pewna, że niska samoocena to coś, z czym na pewnym etapie życia musiał zmierzyć się każdy człowiek, dlatego łatwo utożsamiać się z główną bohaterką.
W opisie filmu pojawiła się informacja, że to lektura obowiązkowa dla fanów Ricka i Morty’ego oraz Pory na przygodę. Choć nigdy nie oszalałam na punkcie tego pierwszego, to Adventure Time pokochałam już jako dziecko i później często do niego wracałam jako dorosła osoba. Dlatego rozumiem te porównania. Po pierwsze, Lesbijska księżniczka kosmosu nie ma filtra i nabija się ze wszystkich, w tym z samej siebie. Nie ma tu tematów tabu, z których nie można żartować. Po drugie, jest absolutnie absurdalna.
Mamy więc do czynienia z kolorowym i cudownie odjechanym światem, w którym wyobraźnia nie zna granic. Jeśli miałabym opisać Lesbijską księżniczkę z kosmosu jednym zdaniem, byłoby to: twórcy pewnego dnia obudzili się i zdali sobie sprawę, że mają wolną wolę i mogą wszystko. Mamy więc Clitopolis, chronioną przez błonę dziewiczą planetę lesbijek, którą ponoć trudno znaleźć. Krowy w hełmach kosmicznych, które podnoszą w górę znak „moo”, gdy obok nich przelatujesz. Statek kosmiczny w kształcie fallusa, który strzela białą mazią. Magiczny labrys, który wyciąga się spomiędzy nóg – to nie przenośnia. I o wiele, wiele więcej.
Taki humor nie trafi do każdego – ale jeśli go lubicie, to będziecie się fantastycznie bawić od początku do końca. A po śmiechach na sali mogę stwierdzić, że uczestnicy Octopusa byli targetem docelowym tego filmu. Należy także dodać, że większość żartów jest ściśle związana ze slangiem internetowym i queerową kulturą, więc produkcja będzie zabawna głównie dla osób, które siedzą w tym środowisku. Domyślam się, że taki Deadpool & Wolverine też był o wiele śmieszniejszy dla widzów, którzy byli w stanie wyłapać większość easter eggów w trakcie seansu. Ja dosłownie siedziałam w tym temacie tak głęboko, że byłam w stanie z pamięci wyrecytować historię anulowanego filmu o Gambicie.

Lesbijska księżniczka kosmosu przywodzi mi na myśl jeszcze inny tytuł. Chodzi o film Scott Pilgrim kontra świat. Obie produkcje mają bardzo podobne tempo i sposób błyskawicznego przechodzenia z jednego wątku w drugi. Są też podobnie odjechane. I widziałam, że nie tylko ja mam takie skojarzenia, ponieważ David Opie z IndieWire także o tym wspomniał w swojej recenzji w Rotten Tomatoes. Podsumowując: Lesbijska księżniczka kosmosu ma w sobie klimat złotych kreskówek z Cartoon Network i zabiera nas na szaloną przejażdżkę po galaktyce, memach i dwuznacznych żartach. Jest w niej wiele odnośników do popkultury, w tym transformacja rodem z Czarodziejki z księżyca.
Film jest głęboko osadzony w queerowej tematyce – mamy w końcu do czynienia z planetą lesbijek! – ale i tu jest pewien twist. Bo skoro stworzyliśmy świat, w którym osoby heteroseksualne i homoseksualne żyją w spokoju obok siebie, to nagle pozbyliśmy się wątku, na którym skupia się lwia część queerowego kina, czyli coming outu i wykluczenia. Problemy Sairy nie są więc związane z jej seksualnością, co w pewnym sensie jest rewolucyjne. Zauważcie, że tego rodzaju kino ma problem z homogenicznością. A przecież nie każdy film z reprezentacją queerową musi opowiadać o prześladowaniu – tak samo jak nie każda produkcja z czarnoskórą obsadą musi skupiać się wyłącznie na temacie niewolnictwa.
Poznaj recenzenta
Paulina Guz


naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1960, kończy 65 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1971, kończy 54 lat
ur. 1989, kończy 36 lat
ur. 1972, kończy 53 lat

