Miłość boli - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 7 sierpnia 2025Film Miłość boli (Love Hurts) ominął polskie kina i trafił od razu na streaming. Ke Huy Quan, znany z produkcji Wszystko wszędzie naraz, tym razem pojawia się na ekranie jako twardziel walczący z zawodowcami. Czy tytuł ten dostarcza oczekiwanych wrażeń? O tym w recenzji.
Film Miłość boli (Love Hurts) ominął polskie kina i trafił od razu na streaming. Ke Huy Quan, znany z produkcji Wszystko wszędzie naraz, tym razem pojawia się na ekranie jako twardziel walczący z zawodowcami. Czy tytuł ten dostarcza oczekiwanych wrażeń? O tym w recenzji.

Ke Huy Quan po sukcesie Wszystko wszędzie naraz zasłużył na coś, w czym może brylować. Jako że był kaskaderem, ucieszył mnie fakt, że wybrał kino akcji, w którym mógł pokazać swoje umiejętności. Miłość boli prezentuje fajny pomysł na walentynkowego akcyjniaka, bo wątek romantyczny to niezły punkt wyjścia. Na pewno miał szansę urozmaicić gatunek. To, dodatkowo obudowane dobrymi scenami walki, powinno być samograjem. Szkoda więc, że recenzowany film nie daje zbyt wiele satysfakcji wielbicielom gatunku.
Jonathan Eusebio to kaskader z wielkim doświadczeniem w Hollywood, który – w odróżnieniu od Chada Stahelskiego, Davida Leitcha czy J.J. Perry'ego – nie ma smykałki do opowiadania historii. Produkcja Miłość boli cechuje się pewną chaotycznością i nie do końca potrafi emocjonalnie zaangażować widzów w swoją opowieść. To jest równie ważne w kinie akcji, jak w każdym innym gatunku, a tutaj zwyczajnie nie działa. Jest to spowodowane dziwacznie rozpisaną historią oraz rwanym tempem. Przez to nie możemy wejść w ten świat ani w życie bohatera. Odnoszę wrażenie, jakby sam Eusebio nie wiedział, jak dobrze wykorzystać określone elementy tego gatunkowego miksu – obok akcji, mamy komedię, romans i trochę czarnego humoru. To przekłada się na taki zobojętniały styl fabuły, która nie ma jak działać na widza.
Ke Huy Quan świetnie pasuje do takich bohaterów, bo – trochę w podobnym stylu jak Jackie Chan – nie ma aparycji ekranowego twardziela, ale gdy przychodzi do akcji, potrafi zaimponować i zachwycić. W podejściu do choreografii oraz w próbach nadania walkom komediowego charakteru można dostrzec wiele inspiracji stylem Chana.
Kino akcji ma przede wszystkim dostarczać rozrywki i emocji poprzez walki i inne pomysłowe sceny. Mogę przymknąć oko na fabularne zgrzyty, schematy i uproszczenia, bo to nie jest najważniejsze. Jednak Jonathan Eusebio nie jest w stanie wykorzystać potencjału filmu, więc trudno go pochwalić. Ma dobre pomysły (inspiracje Jackiem Chanem się sprawdzają, a Ke Huy Quan pokazuje swoje umiejętności), ale jest ich zaskakująco mało. Twórca nie czuje balansu pomiędzy komedią a dramaturgią w walce. Na niekorzyść działa również praca kamery, która nie zawsze potrafi odpowiednio wydobyć atuty choreografii. Widać w tym ciekawe pomysły, a finałowe starcie dostarcza wrażeń, ale to wszystko pozostawia duży niedosyt. Gdy w filmie akcji jest mało akcji – która jeszcze nie prezentuje najwyższego poziomu – to wpływa to negatywnie na odbiór. Aby było jasne: to i tak jest lepsze od hollywoodzkiego przeciętniactwa z ostatnich dwóch dekad. Szkoda tylko, że Eusebio nie ma „tego czegoś”, co mają twórcy Johna Wicka czy J.J. Perry od Dziennej zmiany. Te walki są fajne – tylko fajne.
Być może problemem okazała się ambicja debiutującego reżysera, który zamiast skoncentrować się na mocnych stronach, chciał osiągnąć coś, czego nie był w stanie. Wątek romantyczny jest pusty i nie wykorzystuje świetnie rozpisanego konceptu. Nie ma tej chemii i emocji, bo twórca skupia się na schematycznych rozwiązaniach, które odtwarza w przeciętny sposób. Szkoda, że nie postawił na fundament gatunku, czyli opowiadanie historii poprzez akcję. Podkreślanie uczucia postaci poprzez walkę z wrogami mogło wybrzmieć lepiej niż to, co pokazano – wystarczyło jedynie trzymać się podstaw kina akcji. A tak po prostu jest nudno, bo gdy nie ma walk (a nie ma ich dużo), nie dzieje się zbyt wiele angażujących wydarzeń na ekranie. Czasem jest zabawnie, a postacie są dziwne, ale to wszystko często okazuje się nijakie.
Miłość boli rozczarowuje, bo Ke Huy Quan i filmy akcji ze stajni Davida Leitcha, współtwórcy Johna Wicka, do tej pory dostarczały lepszej jakości i wrażeń. Tutaj nie wyszło, bo Eusebio, pomimo że jest doświadczonym kaskaderem, nie sprawdził się jako reżyser. Zabrakło w tym iskry szaleństwa, którą mają kaskaderzy-reżyserzy.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1965, kończy 60 lat
ur. 1989, kończy 36 lat
ur. 1953, kończy 72 lat
ur. 1964, kończy 61 lat

