Love: sezon 1 – recenzja
Apatow znów każe swoim bohaterom szukać miłości, tym razem w serialowej - jakże wdzięcznej dla jego stylu - formie. Pierwszy sezon Love jest mądry, zabawny, choć nie bez wad.
Apatow znów każe swoim bohaterom szukać miłości, tym razem w serialowej - jakże wdzięcznej dla jego stylu - formie. Pierwszy sezon Love jest mądry, zabawny, choć nie bez wad.
W ostatnim okresie wykrystalizowała się bardzo charakterystyczna autorska polityka tworzenia seriali, niespotykana nigdzie indziej, choć romansująca ze zwyczajami złotego okresu telewizji. Jej przejawami mogą być trzy seriale HBO: Girls, Looking i Togetherness, kolejno od Leny Dunham, Michaela Lannana i Braci Duplass, oraz nowe produkcje Netfliksa: Unbreakable Kimmy Schmidt Tiny Fey i Roberta Carlocka oraz Master of None Aziza Ansariego. Tę dość rozmaitą panoramę wzbogaca Judd Apatow wraz z serialem Love.
I tak jak w każdym z wymienionych dzieł, także seria reżysera Wykolejonej traktuje mniej lub bardziej (w tym przypadku bardziej) o związkach, miłości, ale także o życiu w wielkim mieście i marzeniach zderzających się z rzeczywistością. Bohaterami są, jakże by inaczej, przedstawiciele pokolenia Y, generacja Piotrusiów Panów, beztroskich, romantycznych dwudziestoparolatków żyjących z dnia na dzień i ćpających technologię. A jednak główni bohaterowie Love, Gus i Mickey, są samodzielni, ich życie towarzyskie układa się średnio, czyli dobrze, a praca satysfakcjonuje na takim poziomie, że nie mają ochoty pozabijać wszystkich wokoło. Mogą nazywać siebie szczęściarzami.
Brakuje im tylko jednego, czyli tytułowej Miłości. Bohaterów poznajemy w momencie, gdy rozstają się ze swoimi partnerami. Gus (Paul Rust) dowiaduje się, że był zdradzany, Mickey (Gillian Jacobs) natomiast w końcu próbuje zmądrzeć i odrzucić od siebie najbardziej odrażającego faceta ze swojego otoczenia, z którym spotykała się tylko dlatego, że potrafił zaspokoić ją w łóżku (czy na krześle lub stole). Najzwyklejszym zrządzeniem losu ta dwójka zwyczajnych nieudaczników spotyka się w najzwyczajniejszym miejscu na świecie, jakim jest stacja benzynowa. Tutaj zaczyna się historia docierania, zrozumienia, pomyłek, niedomówień i problemów w komunikacji. Miłość, co nie?
Ta zaś, poza westchnieniami i łóżkowymi przygodami, przejawia się także w przeglądaniu Facebooka, esemesowaniu, czekaniu na odpowiedź i snuciu teorii na temat tego, kto pierwszy powinien napisać lub co oznacza dwugodzinny brak reakcji na wiadomość. To zabawna, ironiczna, lecz prawdziwa diagnoza, bynajmniej nie podana w gorzki sposób, choć tęsknotę za „prostszymi” czasami gdzieniegdzie można odnaleźć.
Wraz ze wszystkimi jasnymi stronami twórczości Apatowa Love dziedziczy także pewne wady jego stylu. Jak zwykle dzięki poruszaniu charakterystycznych dla niego tematów, czyli seksu, miłości, nudy wżerającej się w związek lub próby budowania nowego życia, serial Netfliksa jest bystry, odważny i często piekielnie zabawny. Zdarza się jednak, że niektóre sceny wywołują nic więcej, jak poczucie żenady, co podsycane jest zblazowaną posturą Paula Rusta. Jego aparycja stworzona jest wręcz do portretowania sympatycznego losera, jednak czasami można odnieść wrażenie, że ogląda się średniej jakości komedię slapstickową, a nie inteligentny dramat z żartobliwymi elementami.
Mając tyle czasu i obracając się w tym konkretnym medium, Apatow i Rust mogą sobie pozwolić na różne docinki w kierunku innych audiowizualnych przekazów. Gus pracuje na planie przeciętnego, pseudofantastycznego serialu, których jest aktualnie na pęczki, a po godzinach wymyśla ze znajomymi piosenki do filmów, które tych piosenek są pozbawione. Mickey z kolei produkuje programy radiowe, które okazują się wyreżyserowanymi poradami tworzonymi przez niekompetentnego, prawdopodobnie samozwańczego psychologa. Wokół bohaterów wszystko jest udawane, a wszystkie kłamstwa legitymizowane są przez filmy, piosenki i opowieści, z którymi się stykają. Jedną z najmądrzejszych, najzabawniejszych i metatematycznych scen jest moment wyrzucania przez okno samochodu wszystkich Blu-rayów Gusa. Dajcie spokój z dodatkami, czas zabrać się za własne życie!
Z historii dwójki ekscentrycznych (choć w granicach rozsądku) bohaterów wynika, jak zwykle, dość prosta puenta: nigdy nie przestawaj szukać, bo szczęście uśmiechnąć się może nawet do największych życiowych sceptyków. Co prawda Love pokazuje wyidealizowany obraz wielkomiejskiego środowiska spóźnionych nastolatków (a i nie wszyscy są tak piękni jak Gillian Jacobs), jednak cały czas serial Apatowa jest wierny swojej prostocie i swemu przekazowi. Bardzo prosta i szczera historia miłosnych wzlotów i upadków podrasowana bluzgami i lajtowymi scenami seksu jest po prostu uniwersalna i powinna spodobać się każdemu, kto oddycha, czuje i ma poczucie humoru. Nie jest to ani emocjonalny wycisk jak w niszowych Spojrzeniach, ani pokoleniowa broszura jak w Master of None, a łatwa do łyknięcia historia rodzącej się miłości. To Apatow rozciągnięty do 5 godzin z obietnicą kolejnych perypetii stworzonych przez niego i Rusta bohaterów, a to powinna być wystarczająca rekomendacja.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat