Luc Junior - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 9 listopada 2022Odkrywanie mniej znanego dorobku bardzo znanych twórców to zawsze bardzo interesujące doświadczenie. W przypadku “Luca Juniora”, za którego odpowiadają Rene Goscinny i Albert Uderzo, mamy do czynienia z przesympatycznymi historyjkami i takimiż bohaterami.
Odkrywanie mniej znanego dorobku bardzo znanych twórców to zawsze bardzo interesujące doświadczenie. W przypadku “Luca Juniora”, za którego odpowiadają Rene Goscinny i Albert Uderzo, mamy do czynienia z przesympatycznymi historyjkami i takimiż bohaterami.
Po Rorschachu, po Potworach, Blaści i innych tegorocznych, ponurych w treści komiksach dzieło słynnego francuskiego duetu jest jakże potrzebną, zapewniająca moc pozytywnych wrażeń odmianą. To nie jest tylko zwykły album, bo dzięki obszernym dodatkom to również arcyciekawa kronika początków twórczej pracy jednego z najsłynniejszych w historii komiksowych duetów. Co prawda znamy już inne wczesne dokonania Uderza i Goscinnego (Umpa-Pa, Janko Pistolet), ale niniejszy tytuł jest niczym długo wyczekiwany przez polskich fanów Integral Kajko i Kokosza – zasobny w dodatkowe treści i przynoszący satysfakcję z lektury.
Wstęp do Luca Juniora to dwadzieścia stron wspomnień z początków wspólnej pracy Goscinnego i Uderza, z przykładowymi szkicami i planszami. Dostajemy opowieść o ich intensywnym życiu redakcyjnym we francuskiej firmie World Press, co oznaczało pracę przy różnych tytułach. Z powodzi faktów i nazwisk szczególnie zapamiętuje się jedno sformułowanie o dwójce artystów: “Wszystko ich śmieszyło”. Cóż, skoro tak, nie mogło być inaczej i za jakiś czas ci dwaj twórcy dali światu Asteriksa. Ale wcześniej był jeszcze Luc Junior, który w zamysłach ich szefa miał skutecznie konkurować z Tintinem Hergego. A zatem musiał być młody bohater, musiał być pies i musiał być jakiś towarzysz głównego bohatera. I razem mieli przeżywać mnóstwo różnorodnych perypetii. W ten właśnie sposób powstał Luc Junior.
Goscinny i Uderzo wcale nie byli szczęśliwi z takiego zadania, bo już wówczas zadawali sobie sprawę z własnego potencjału. I jak tylko mogli, stawali okoniem do zaleceń szefostwa. W jaki sposób? To jest dobrze opisane w dodatkach, po prostu, kiedy musieli naśladować historie Hergego, i tak zawsze szli swoją drogą – choćby pies głównego bohatera, Alfons, nie jest rezolutny jak czworonogi przyjaciel Tintina i ma swoje fobie, zachcianki, z reguły jest w fabułach tym nieprzewidywalnym elementem. Sam Luc, goniec w redakcji, który trochę z przypadku zostaje reporterem, to bystry młodzieniec, w zasadzie bez skazy i pewnie dlatego dla odmiany ma wiecznie narzekającego współpracownika, starszego pana o nazwisku Ciaptak. I od pierwszej historii, w której zaczęli razem ze sobą pracować (Ciaptak jest w gazecie fotografem) tak naprawdę ten drugi z nich staje się z każdą przewracaną stroną coraz ciekawszym bohaterem. Ujawnia coraz to nowe talenty i zapędy. I to właśnie najczęściej za jego sprawą ich poszczególne przygody zaczynają się komplikować. Tak, Ciaptak i Alfons w tych historiach są czynnikami szerzącymi chaos, a Luc musi porządkować świat wokół nich.
Przez kilka lat, począwszy od października 1954 roku, przygody Luca i spółki ukazywały się w czasopiśmie La Libre Junior w postaci jednoplanszowych odcinków. Razem ukazało się siedem historii i szkoda, że nie dowiadujemy się z dodatków, dlaczego projekt w pewnym momencie się zakończył. Jednak te siedem opowieści (nie są to jeszcze objętości standardowego francuskiego komiksu) pokazuje różnorodność wymyślanych przez twórczy tandem fabuł. Poczynając od pierwszego w kolejności, inspirowanego Oknem na podwórze Hitchocka Luca Juniora i skradzionych klejnotów, wyprawimy się następnie z bohaterami do Ameryki, w samotną morską podróż, a nawet na Marsa (pomysł na Marsjan jest przezabawnie uroczy).
Innym razem Luc i Ciaptak stają się przypadkowymi towarzyszami specyficznego syna maharadży, a w jednej z historii starszy z nich wyląduje w więzieniu i przeżyje tam intensywne przygody. Tak naprawdę nie ma tu jakichś określonych, fabularnych reguł, trójce bohaterów (pamiętajmy o psie!) może przydarzyć się dosłownie wszystko. Pamiętajmy przy tym, że to nie jest jeszcze poziom Asteriksa, ale już widać wyraźne sygnały, w jakim kierunku podąży twórczość Goscinnego i Uderza łącząc humor abstrakcyjny z sytuacyjnym. To trochę casus naszego Kajtka i Koko, którzy byli poligonem doświadczalnym dla późniejszych przygód Kajka i Kokosza, ale jednak Luca Orienta czyta się dużo lepiej niż wznowionego ostatnio Kajtka i Koka. Londyński kryminał.
Na deser dostajemy jeszcze inną perełkę, czyli jedyny realistyczny komiks w dorobku sławnego tandemu. I choć Bill Blanchard to całkiem przyjemna, porządnie narysowana przygodowa lektura z polowaniem na rekiny w tle, to jednak czuć, że nie była to ich bajka. To, w czym się spełniali, to serie humorystyczne z charakterystycznymi rysunkami Uderza i błyskotliwymi scenariuszami Goscinnego. A dzięki Lucowi Juniorowi możemy prześledzić, jak kształtowała się współpraca dwóch artystów, którzy w komiksie humorystycznym osiągnęli perfekcję.
Poznaj recenzenta
Tomasz MiecznikowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat