Manhunt: Unabomber: sezon 1, odcinek 7 – recenzja
Kluczowy odcinek Manhunta nie zawodzi. Jest interesująco, emocjonująco oraz co najważniejsze satysfakcjonująco. Końcówka serii z nawiązką nadrabia niedoskonałości początkowych odsłon produkcji.
Kluczowy odcinek Manhunta nie zawodzi. Jest interesująco, emocjonująco oraz co najważniejsze satysfakcjonująco. Końcówka serii z nawiązką nadrabia niedoskonałości początkowych odsłon produkcji.
Śledztwo w sprawie Unabombera weszło w decydującą fazę. Nawet przez sekundę nie zapowiadało się na spokojną akcję. Wszystko przez dziennikarzy, którzy w pogoni za tematem są w stanie spalić wieloletnie śledztwo policji na ostatniej prostej. Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki scenarzyści „podkręcili” nieco stawkę zatrzymania Kaczynskiego. Potrafię sobie wyobrazić bezmyślną pogoń mediów za sensacją i utrudnienie przez to pracy policji. Może nie siedziałem na skraju fotela, gdyż wynik i tak był doskonale znany, ale po średnio emocjonującej akcji z kioskiem sprzed paru odcinków miałem wątpliwości, czy twórcy poradzą sobie z kulminacją śledztwa. Na szczęście zrobili to, dzięki czemu Lincoln emocjonuje od samego początku aż do końca.
Manhunt: Unabomber to nie produkcja bazująca na szybkiej akcji, strzelaninach czy pościgach. Również siódma odsłona używa do wywoływania emocji innych sztuczek. W grze aktorów widać prawdziwe zaangażowanie, a Don wydzierający się na Fitza to jedna z lepszych scen w serialu. Zresztą główny bohater też nie miał lekko w tym epizodzie, podczas poszukiwań niezbitego dowodu na winę Kaczynskiego. Bardzo cieszy mnie, że w końcu ktoś w produkcji zrozumiał, iż muzyka świetnie nadaje się do budowania napięcia. Wykorzystano jej w końcu trochę więcej i osiągnięto zadowalający efekt. Przeglądanie kartek przez Fitza nie było wreszcie nużąco ciche. Przy okazji widzowie dowiedzieli się kolejnej lingwistycznej ciekawostki dotyczącej języka angielskiego.
W terenie też nie było nudno, mimo że schwytanie Kaczynskiego to nie była kwestia „czy?”, ale „jak?”. Już sam wybór przynęty na Teda świetnie podkreślał inność podejrzanego, zaś akcja jego schwytania była interesująca ze względu na reakcję Unabombera. Nie było w niej może niczego niezwykłego, ale jeszcze raz podkreślę, że Paul Bettany tak dobrze ogląda się w tej roli, iż poczynania antagonisty mimo wszystko śledzi się z uwagą i zaangażowaniem.
Przyczepiłbym się jednak do dwóch aspektów odcinka. Po pierwsze – Fitz dzwoniący do żony po dopadnięciu Kaczynskiego. Co prawda nie ma nic niezwykłego w tym, że to zrobił, chciał się pochwalić osiągnięciem, to jasne, ale rodzinny dramat głównego bohatera nie działa w tej produkcji. Nie da się ukazać Fitzgeralda jako męczennika i mu współczuć, gdyż zasłużył sobie na swój los. Wynika to z krótkości produkcji, nie da się w ośmiu epizodach wiarygodnie przedstawić narastającej obsesji u człowieka. Manhunt: Unabomber służyłby za potwierdzenie tej tezy.
Drugim problemem jest ukazanie powodu, dla którego Fitz nie lubi Genelliego. Bardziej spodziewałem się, iż będzie on osobą stojącą za wyciekiem do mediów. Natomiast odebranie pięciu minut sławy, może i wiarygodne oraz ludzkie, ale niespecjalnie pasujące mi do postaci Fitzgeralda. Obydwa moje zastrzeżenia nie wpływają jednak znacząco na jakość odcinka czy też radość płynącą z seansu. Można je uznać za drobne rysy na dziele niż poważne usterki.
Został już tylko jeden odcinek do końca Manhunt: Unabomber. Zapewne będzie to tylko wisienka na torcie tej produkcji. Oby twórcy nie zawiedli, ponieważ, jak dobrze wiadomo, nieważne, jak się zaczyna, ważne jak się kończy, a Manhunt: Unabomber może pozostawić po sobie bardzo dobre wrażenie.
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat