„Marvel’s Agent Carter”: sezon 1, odcinek 8 (finał) – recenzja
Historia agentki Carter dobiega końca (przynajmniej na razie). Była to krótka, acz intensywna przygoda. I jak każda - miewała swoje lepsze oraz gorsze chwile. A jaki jest finał "Marvel's Agent Carter"? Mogło być lepiej. Oceniamy.
Historia agentki Carter dobiega końca (przynajmniej na razie). Była to krótka, acz intensywna przygoda. I jak każda - miewała swoje lepsze oraz gorsze chwile. A jaki jest finał "Marvel's Agent Carter"? Mogło być lepiej. Oceniamy.
"Marvel's Agent Carter" był serialem bardzo ciekawym. Przede wszystkim - w chronologii uniwersum Marvela była to druga pozycja, dziejąca się zaraz po pierwszym "Kapitanie Ameryce", dzięki czemu mogła pokazać wydarzenia, które dotychczas nie były znane, a których efekty widzieli już wszyscy. Ta 8-odcinkowa produkcja nie opowiadała jednak o początkach T.A.R.C.Z.Y. - tę możliwość twórcy zostawili sobie na potencjalną kontynuację, skupiając się na życiu Peggy Carter po śmierci ukochanego Steve'a Rogersa (domniemanej śmierci, oczywiście).
I trzeba przyznać, że serial się Marvelowi udał. Był mocno stylizowany, posiadał świetne efekty specjalne (jak na produkcję telewizyjną), wspaniałą scenografię i dobre kostiumy. Wszystko było ubrane w płaszczyk mocnego przesadyzmu, a momentami królował kicz. Miało to jednak swój niepowtarzalny urok. Duża w tym zasługa aktorów, szczególnie Hayley Atwell, która idealnie nadawała się do roli Peggy. W serialu telewizyjnym, mając więcej czasu antenowego, mogła jedynie rozwinąć skrzydła i szansę skrzętnie wykorzystała. Świetnie wypadł także James D'Arcy jako Jarvis - lojalny lokaj, a właściwie człowiek od wszystkiego Howarda Starka.
Dominic Cooper jako ojciec Iron Mana to jeden z najjaśniejszych punktów produkcji i to sprawia, że finał jest lepszy, niż pozornie może się wydawać. Jaki więc jest ten ostatni odcinek? Z jednej strony dobry, bo oferuje to, co serial ma najlepsze do zaoferowania: niezłą akcję, dużo humoru i klimat tamtych lat. Z drugiej strony rozczarowuje i nawet ciągła obecność Starka, który został zekranizowany fantastycznie, a Cooper robi wszystko co może, by udowodnić, że mógłby być ojcem Roberta Downeya Jr., nie zmienia faktu, że spodziewałem się czegoś o wiele lepszego.
Nie zrozumcie mnie źle, jest w "Valediction" kilka doskonałych scen. Przypominanie sobie Dottie przez Howarda to majstersztyk komediowy. Pada kilka imion i kilka "policzków", a umiejętnie wplecione flashbacki pokazują nam, jakim playboyem jest Stark. No cóż, patrząc na Iron Mana, to niedaleko pada jabłko od jabłoni. Dobrze, że wprowadzono znowu przerywniki w postaci słuchowiska radiowego, które budują klimat tamtych czasów. Bardzo podobała mi się również scena, w której Souza okazuje się sprytniejszy niż Ivchenko, ratując życie Thompsona.
[video-browser playlist="669438" suggest=""]
Zresztą siłą produkcji zawsze były różne nawiązania i smaczki, które nabierają znaczenia, gdy zna się całe uniwersum Marvela, jak choćby imię lokaja Starka - Jarvis. Niby mała rzecz, ale niesamowicie cieszy. Takich elementów jest więcej, a wyszukiwanie ich stanowi dodatkową atrakcję.
Nie zmienia to jednak faktu, że mogło być lepiej. Ostateczna konfrontacja z doktorem Ivchenko i Dottie wypada po prostu blado. Brak temu wszystkiemu ikry, elementu zagrożenia, a choć Stark leci nad Nowym Jorkiem samolotem ze śmiercionośnym gazem znanym z poprzedniego odcinka, widz nie ma poczucia, że może wydarzyć się coś złego. Jednocześnie finał rozczarowuje, bo jest bardzo... osobisty. Od początku kazano nam się bać potężnego Lewiatana, organizacji, która mogła pstryknięciem palca zniszczyć Manhattan, a z nudów rozpętywała wojny (ok, przesadzam, ale trzeba przyznać, że atmosferę wokół Lewiatana budowano iście fantastyczną). Tymczasem okazało się, że cała ta intryga to akcja Ivchenko, który miał swoje osobiste powody, by zemścić się na Amerykanach, a zatrudnił do tego dwóch morderców i Dottie. Nieco słaba intryga. Balonik był zbyt długo nadmuchiwany i teraz pękł z hukiem.
Peggy nadspodziewanie szybko radzi sobie zarówno z Ivchenko, jak i z Dottie. Choć ta ostatnia uciekła, to doktor został złapany. Z jego uwięzieniem wiąże się sprytny cliffhanger, który idealnie łączy się z faktami przedstawionymi w "Zimowym Żołnierzu". Możliwe, że twórcy pokażą nam, w jaki sposób od początku w T.A.R.C.Z.Y. działała odrodzona Hydra.
Czytaj również: Finał „Marvel’s Agent Carter” zalicza spadek we wtorek – wyniki oglądalności
Ostatni odcinek "Marvel's Agent Carter" jest nieco słabszy, niż mógłby być, ale jednocześnie nadal ekscytujący i fantastycznie zrealizowany technicznie. Dużo produkcji dają świetnie dobrani aktorzy: dobroduszni, acz nieco tępawi agenci, świetny Dominic Cooper jako Stark, fantastyczna Hayley Atwell i wprost rewelacyjny D'Arcy. To właśnie oni stanowią siłę serialu. Jestem tylko nieco zawiedziony skalą intrygi. Obiecywano potężną organizację, a zrobiono z niej prywatną vendettę. Szkoda. Nie zmienia to jednak faktu, że "Marvel's Agent Carter" to solidna pozycja, którą każdy fan Marvela powinien znać.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat