Marvel’s Spider-Man: sezon 1, odcinek 11 – recenzja
Kolejny odcinek, kolejna zmiana w kanonie i kolejny gościnny występ znanego bohatera z grupy Avengers. Najnowszy serial o Spider-manie trzyma stabilny poziom, czyli wciąż nie jest dobrze.
Kolejny odcinek, kolejna zmiana w kanonie i kolejny gościnny występ znanego bohatera z grupy Avengers. Najnowszy serial o Spider-manie trzyma stabilny poziom, czyli wciąż nie jest dobrze.
W Halloween Moon źle poszło tyle rzeczy, że każdy większy fan Marvela złapałby się za głowę. Gościnny występ zalicza Hulk razem ze swoim alter ego. Obaj panowie mniej więcej po równo podzielili się czasem na ekranie, ale zamiast zastanawiać się, który z nich był lepszy, lepiej w tym wypadku równać w dół. Ulubiony zielony stwór niby nie odstaje pod względem charakteru od tego, do czego przyzwyczaili twórcy kreskówek (tej postaci chyba nie da się źle przedstawić). Gdy jednak po raz pierwszy pojawił się na ekranie byłem mocno zdegustowany jego wyglądem. Niby Marvel’s Spider-Man przyzwyczaił mnie do kiepskiej grafiki, ale co innego być przyzwyczajonym, a widzieć fatalnie wyglądającą postać, którą się lubi. O doktorze Bannerze mogę tylko powiedzieć, że to większy nudziarz i sztywniak niż być powinien.
W jedenastym epizodzie to Man-Wolf stanowił antagonistę dla duetu Spider-mana i Hulka. Nie wiem, czy dam radę opisać słowami, jak koszmarny dał występ, ale spróbuję. Duża część epizodu rozgrywała się w Horizon High, podczas imprezy Halloweenowej, którą przerwał oczywiście wilkołak. Nasuwa to pewne skojarzenia z występem Rhino, gdyż ten też zniszczył potańcówkę w szkole. Tutaj też nasuwa się pewna analogia, ponieważ alter ego Man-Wolfa (czyli John Jonah Jameson, w komiksach syn naczelnego Daily Bugle) nie zgadza się z wersją znaną z kadrów historii obrazkowych. Ten Jameson chodzi do Liceum Osborna i wykonał dla niego eksperyment dotyczący kamienia gamma, przemieniający w wilkołaka. Tutaj wszystko jest nie tak, jak być powinno. Zmieniono, co tylko się dało. Czuję, jakbym oglądał serial na podstawie słabego fanfiku. Na dodatek głos tej postaci został dobrany fatalnie oraz zagrany fatalnie. Zero życia w młodym człowieku.
Gdyby tego było mało w odcinku z głównych postaci, poza Peterem, wystąpił jeszcze Harry oraz Gwen. Można się domyślać z poprzednich odsłon, iż Miles oraz Anya na tyle nie lubią potańcówek, że zrezygnowali z udziału w Halloween, ale można to było wytłumaczyć. Gdzie się podział drugi Spider-man, który tak bardzo przydałby się w walce z przeważającymi siłami wroga? Dodać tylko do tego głupie i naiwne (nie pierwszyzna dla produkcji) rozwiązanie kwestii przejęcia kryształu, a także szczyt głupoty – wilkołak na suficie, którego nikt nie dostrzegł. Nawet nie będę roztrząsał, jak głupie było to rozwiązanie. Po prostu dno.
Jeżeli w tym wszystkim miałbym doszukiwać się jakichś plusów, bez wątpienia wskazałbym humor pajączka. Widać, że przynajmniej w tej kwestii jest luźno i przyjemnie. Nadal nie wychodzą dobrze wszystkie żarty, ale podczas seansu Halloween Moon miałem dzięki niemu częściej uśmiech na twarzy. Najbardziej podobała mi się scena z Harrym i pajączkiem, gdy superbohater pełzał po ścianie zamiast iść ramię w ramię z Osbornem. Wynagrodziło mi to późniejsze beznadziejne slow-motion w wykonaniu Spider-mana (a raczej animatorów i grafików. Nie można stosować takich sztuczek, gdy tytuł wygląda tak źle pod względem technicznym).
W każdym razie to wciąż ten sam słaby serial, którym zresztą jest od samego początku. Im dalej w las, tym więcej głupot. Znajdzie się parę przebłysków, ale to i tak za mało. Nadal odradzam zapoznawanie się z tym tytułem, gdyż z prawdziwym Spider-manem nie ma on za wiele wspólnego.
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat