Matki równoległe - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 18 lutego 2022Matki równoległe to nowy film w reżyserii Pedra Almodóvara. Tym razem łatwo zapomnieć, że mamy do czynienia z dziełem tego hiszpańskiego reżysera. Dlaczego? Przeczytajcie naszą recenzję.
Matki równoległe to nowy film w reżyserii Pedra Almodóvara. Tym razem łatwo zapomnieć, że mamy do czynienia z dziełem tego hiszpańskiego reżysera. Dlaczego? Przeczytajcie naszą recenzję.
Matki równoległe są dowodem na zmienioną trajektorię reżyserskich lotów Pedra Almodóvara. Tym razem nie zrywa on z konwenansami, nie przekracza nieprzekraczalnego, miarkuje niepokój, całkowicie destylując dwuznaczności. Matki równoległe są w stopniu niewielkim almodóvarowskie. To produkcja wykalkulowana, bez ognia i namiętności. Nawet sceny łóżkowe pozbawione są pazura. Od strony wizualnej dalej dostrzegamy oczywiście autorski styl twórcy - mamy kolory, pastelowe scenografie, muzykę budującą napięcie i wszystkie inne fetysze łechtające gusta miłośników hiszpańskiego mistrza. Problem w tym, że język kinowej wypowiedzi zbliżył się do melodramatu, do snutej konwencjonalnie opowieści, jakby liczyło się tylko słowo i czytelne powiązania.
Almodóvar przedstawia historię dwóch samotnych matek, które spotykają się na sali porodowej. Kobiety dzielą się swoimi doświadczeniami i zawiązują znajomość - w myślach bohaterek pewnie chwilową. Ich losy zostaną jednak splecione. Młoda matka Ana (Milena Smit) i wiele starsza Janis (Penélope Cruz) zostaną połączone bez swojej zgody traumą - doświadczeniem wymagającym jedności i kobiecego wsparcia.
Zanim nastąpi jedność, tworzone są wyraźne podziały. Jedna matka jest szczęśliwa, druga cierpi - kontrasty wyczuwalne są gołym okiem, podobnie jak przewidywalność zdarzeń. Almodóvar zadaje pytania, ale też pokazuje siłę kobiecej jedności. Udowadnia, że samotna matka nie może być sama. W trudnych chwilach kobieta powinna trzymać się z drugą kobietą. Nieprzypadkowo rola mężczyzn została tutaj ograniczona do minimum. Soczewka hiszpańskiego reżysera skupiona jest na kobiecej perspektywie - macierzyństwie, przyjaźni, miłości i moralnych wyborach. Zwłaszcza ten ostatni aspekt pozwala przeplatać momenty znużenia ciekawością, chęcią rozwikłania tajemnicy. Bywa tak, że na chwilę zdjęta zostaje maska opery mydlanej i Matki równoległe ubierane są w thriller, co wyzwala napięcie, nawet jeśli całość obudowana jest pretekstami i każda reakcja musi nieść czytelną reakcję.
Historia jest tak pomyślana, że dałoby się ją przenieść na serial z tysiącem odcinków. Przeskoki w fabule widoczne są dzięki zmianom we fryzurach i ubraniach, a także cięciom kończącym wzniosłe i patetyczne sceny. Wokół kobiecych doświadczeń reżyser zbudował wątek dotyczący wykopalisk, pamięci zbiorowej, dziedziczenia traum. Daje nam do zrozumienia, że tajemnica wyniszcza od środka, że nie da się tkwić w kłamstwie, że pociąga to za sobą konsekwencje. Gdyby jednak wyciąć z filmu oczywistości, całość dużo by zyskała.
Matki równoległe nie mają w sobie namiętności, żaru, odwagi. To Almodóvar spokojny, bezpieczny, zaangażowany społecznie. Mamy tu wątki na wskroś oczywiste - akceptacja minionego, piętno pamięci i chęć odkopania przeszłości dla lżejszej przyszłości. Paralele w filmie hiszpańskiego reżysera są czytelne, być może dla lepszego efektu, żeby widz spostrzegł bez trudu utkaną w nim prawdę. Każdy z nas nosi w sobie piętno historii, ciężar odpowiedzialności. Przemilczenie faktów nie sprawi, że o nich zapomnimy. To wszystko działa na pewnym poziomie i podparte jest znakomitym aktorstwem - relacja Janis i Any wybrzmiewa doskonale dzięki świetnym kreacjom Cruz i Smit. Dlatego rozczarowanie widza może wynikać jedynie z obranej przez reżysera-aktywistę drogi. Nie ma tu żaru, ale jest za to sporo miłości do kobiet. Powiązana z ich wątkiem historia wykopalisk kończy się kapitalną sceną, która zostaje na długo po wyjściu z kina.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat