Matrix Zmartwychwstania - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 17 grudnia 202118 lat po premierze Matrix Rewolucje wracamy do świata zarządzanego przez maszyny. Czy ponowna wizyta u Neo ma jakiś głębszy sens? A może sięga jedynie do portfeli fanów kultowej pierwszej części? Sprawdzamy to w naszej bezspoilerowej recenzji.
18 lat po premierze Matrix Rewolucje wracamy do świata zarządzanego przez maszyny. Czy ponowna wizyta u Neo ma jakiś głębszy sens? A może sięga jedynie do portfeli fanów kultowej pierwszej części? Sprawdzamy to w naszej bezspoilerowej recenzji.
Gdy w 1999 roku Matrix trafił do kin, zmienił rynek filmowy na zawsze. Wykorzystane przez siostry Wachowskie efekty specjalne były rewelacyjne. Nie każdemu podobała się wizja świata wygenerowanego przez program komputerowy, w którym ludzie są niewolnikami i żyją w iluzji, jednak mało kto nie był oczarowany jej wizualną stroną. Niestety, dwie kolejne części z 2003 roku nie przekraczały już żadnych granic wizualnych, a i pod względem opowieści nie podbiły serc fanów oryginału. Gdy siostry zaczęły tłumaczyć, czym dokładnie jest Matrix i kto za nim stoi, czar nagle prysł. Niemniej, gdy ogłoszono, że po raz czwarty wrócimy do przygód Neo, wszystkim fanom podniosło się ciśnienie. Trochę za sprawą nostalgii, a trochę z ciekawości. Wszak zakończenie Matrix Rewolucje nie dawało nam nadziei na powrót Keanu Reevesa jako zbawiciela.
Matrix Zmartwychwstanie czerpie garściami z wersji z 1999 roku. System zaczyna kopiować pewne wydarzenia. Problem polega na tym, że robi to nieumiejętnie. Ludzie żyjący poza Matrixem zaczynają to dostrzegać. Wydaje im się także, że w czasie jednej z misji widzieli Neo, co oznaczałoby, że nie został on zgładzony, a po prostu schwytany. Czy bohater znajduje się pod wpływem systemu? Jeśli tak faktycznie jest, to istnieje jeszcze nadzieja na całkowitą wolność.
Lana Wachowski napisała wspaniałą, romantyczną opowieść o miłości, która jest w stanie przezwyciężyć wszystko. Jeśli dwie osoby naprawdę się kochają, to nic nie jest w stanie ich od siebie odseparować. Neo i Trinity są sobie przeznaczeni. Tym razem walka z maszynami schodzi na drugi plan. Twórcy skupiają się na tym, by pokazać, że człowiek nie powinien funkcjonować sam, bo do rozwinięcia swojego pełnego potencjału i bycia szczęśliwym potrzebuje drugiej osoby. Oczywiście, Wachowska nie pozbywa się ze scenariusza wszystkich tych elementów, dla których fani wybierają się na jej filmy. Ruch oporu nadal walczy z opresyjnym systemem komputerowym. Nasi bohaterowie muszą walczyć z multiplikującymi się w zawrotnym tempie agentami. Pojawiają się dylematy moralne na temat tego, którą pigułkę wybrać. Czy lepiej żyć w iluzji, czy w brutalnej i brzydkiej rzeczywistości? Jednak te wszystkie rzeczy są tym razem mniej ważne. Historia sugeruje, że nawet wygranie wojny nie da satysfakcji, jeśli nie będziemy mieć obok siebie ukochanej osoby.
Nie jest tak, że świat zatrzymał się na 20 lat i czekał na powrót Neo. Wprost przeciwnie, gnał do przodu bez opamiętania. Niektóre osoby zostały pokonane lub po prostu odeszły. Jednak system potrzebuje ich do odtworzenia pewnych zdarzeń - dlatego też nieumiejętnie stara się powołać ich do życia. Problem polega na tym, że wciąż są to sztuczne byty pozbawione niezłomności i wolnej woli. Sięgnięcie po zbawiciela jest już aktem desperacji. A może raczej wynikiem przerośniętego ego programu, który twierdzi, że może go dalej kontrolować, jednocześnie uzyskując to, na czym mu zależy.
Matrix Zmartwychwstania ma w sobie wiele znajomych elementów, ale poukładanych tak, że tworzą coś innego. Wachowska co rusz wrzuca nam fragmenty starych filmów, tłumacząc nimi zawiłości fabularne. Odtwarza pewne kultowe sceny, by stymulować wspomnienia - zarówno nasze, jak i te należące do głównego bohatera. Bardzo mi się podoba to, w jaki sposób ukazała przeszłość. Neo nie został pozbawiony swoich wspomnień. One zostały po prostu inaczej uformowane i wykorzystane przez system.
Keanu Reeves w swojej roli zdaje się być jeszcze bardziej zagubiony niż w poprzednich filmach. I to wypada świetnie - bohater jest tak samo skołowany jak widzowie. Nie wie, co się dzieje. Nie jest w stanie powiedzieć, co jest fikcją, a co rzeczywistością. I my, siedząc w kinie, zmagamy się z tym samym problemem. Kibicujemy mu, by połączył wszystkie kropki i ukazał nam właściwy obraz sytuacji. Cieszą powroty kilku bohaterów z poprzednich części. Nie zdradzę wam więcej, bo może nie oglądaliście wszystkich zwiastunów.
W czwartej części Matrixa dochodzi również do pewnego odwrócenia ról. Teraz to Trinity jest tą, którą trzeba z tego systemu wyrwać i uświadomić, że żyje w iluzji. Carrie-Anne Moss w rozmowie ze mną kilka lat temu zarzekała się, że nie wróci już do tej postaci i do tego świata. Jednak po przeczytaniu scenariusza zmieniła zdanie, gdyż Wachowska zaproponowała jej coś innego. Trinity ma tu zupełnie nową rolę do odegrania. Pewnie nie wszystkim fanom się ona spodoba, ale na pewno będzie nie lada zaskoczeniem.
Ciekawie prezentuje się Yahya Abdul-Mateen II jako Morfeusz. Młody aktor podszedł do tej postaci w zupełnie inny sposób niż grający go przed laty Laurence Fishburne. Jest bardziej wyluzowany i mniej tajemniczy. Wprowadza trochę świeżości do tej opowieści. Sceny, w których jest zagubiony w nowej roli, wypadają niezwykle naturalnie - są bardzo intrygujące i przykuwają uwagę. Podobnie jest z postacią Bugs (Jessica Henwick). Jej podejście do Neo nie jest takie jak kiedyś Trinity. Ona nie widzi w nim zbawcy, a raczej idola. Zachowuje się przy nim jak fanka w obecności gwiazdy rocka. Widać po niej kipiące emocje, ale także chęć zaimponowania mu wiedzą, opanowaniem i lojalnością.
Największy problem mam z obsadzeniem Jonathana Groffa jako agenta Smitha, bo kompletnie mi do tej roli nie pasuje. Nawet po zmianach, jakie ta postać przeszła w scenariuszu. Jest on zbyt ekspresyjny. Stary Smith (Hugo Weaving) był oszczędny w słowach i mimice, teraz jest bardziej ludzki i wyluzowany. Drażni mnie podobnie jak Neil Patrick Harris, który świadomie lub nieświadomie wprowadza do tego filmu zbyt duży ładunek komediowy, co mi zaburza całą koncepcję.
Pod względem wizualnym nowy Matrix prezentuje się bardzo porządnie. Sceny akcji są na najwyższym poziomie - zarówno pod względem choreografii walk, jak i efektów specjalnych. Są pełne emocji i widowiskowych ujęć. Widać, że aktorzy zostali bardzo dobrze przygotowani przez dział kaskaderski. A i Keanu dostaje tutaj kilka scen, w których może poszaleć. Widać, że sprawiło mu to wiele radość. Na szczęście nie został sprowadzony do postaci, która tylko stoi i się przygląda, jak inni walczą.
Matrix Zmartwychwstania jest o wiele gorszym filmem niż oryginał, ale jedynki się raczej nie da przebić. Uważam jednak, że jest dużo lepszy niż dwie poprzednie części. Ma w sobie dużo więcej sensu, ale nie wprowadza do współczesnego kina żadnej rewolucji. To raczej spotkanie starych dobrych znajomych po 18 latach przerwy. Czy potrzebne? To już kwestia dyskusyjna.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat