„Miasto odkupienia” DVD: Cień drugiej szansy – recenzja
Data premiery w Polsce: 18 września 2014"Miasto odkupienia" ("Swelter") to jeden z tych filmów, które mogą mówić o pechu: z jednej strony nie próbują udawać, że są czymś innym niż typowo rzemieślniczą robotą z twardymi facetami w rolach głównych, z drugiej – dystrybutor z właściwą sobie swadą kreśli w blurbie obraz produkcji, który niewiele ma wspólnego ze stanem faktycznym. A szkoda, bo film Keitha Parmera może się podobać.
"Miasto odkupienia" ("Swelter") to jeden z tych filmów, które mogą mówić o pechu: z jednej strony nie próbują udawać, że są czymś innym niż typowo rzemieślniczą robotą z twardymi facetami w rolach głównych, z drugiej – dystrybutor z właściwą sobie swadą kreśli w blurbie obraz produkcji, który niewiele ma wspólnego ze stanem faktycznym. A szkoda, bo film Keitha Parmera może się podobać.
Sama okładka – prócz wiodącej roli Van Damme’a – obiecuje historię czterech zbiegów pragnących odnaleźć byłego kompana, który po skoku wystawił chłopaków i zwiał z pieniędzmi do sennego miasteczka wypełnionego zdecydowanie mało przyjemnymi osobami. W rzeczywistości zbiegów owszem, jest czterech, ale sama opowieść koncentruje się nie na nich, a na Bishopie (naprawdę niezły Lennie James), szeryfie w zapyziałym Baker, którego głównym zmartwieniem jest buntownicza pasierbica, szemrane spelunki oraz niechęć mieszkańców, marzących tylko o jednym: wyrwać się z tej zapadłej dziury, gdzie jedynymi zadowolonymi rezydentami zdają się jedynie wiatr, piach i wspomniany szeryf Bishop. Przynajmniej do czasu, aż grupa zbiegów nie postanowi wreszcie zabrać się do roboty…
Nad filmem "Swelter" unosi się mocno wyczuwalny duch westernu. Sama jego konstrukcja dramaturgiczna przywodzi na myśl "High Noon" - co prawda w przypadku obrazu Parmera szeryf nie ma pojęcia, co nadciąga do jego miasteczka, podobne jest natomiast przeciwstawienie dwóch żywiołów: spokojnego Bishopa, uważającego miasteczko za „swój teren” i potykającego się o problemy dnia codziennego, oraz grupy uciekinierów, z których każdy ma własne oczekiwania, ambicje i sposób rozwiązywania konfliktów. Te zaś pojawiają się (również wewnątrz samej grupy) już od pierwszych chwil przybycia do miasteczka. Nic w tym dziwnego - choć brakuje w nim szubienicy, a Indianie wolą pić piwo przy partyjce bilarda, to jednocześnie jest to miejsce zaskakująco znajome: położone na obrzeżach cywilizacji, ciche i nudne, pełne ludzi pogodzonych z losem, zrezygnowanych, a zarazem niemogących pogodzić się z myślą, iż komuś mógłby ten stan odpowiadać – zwłaszcza komuś z zewnątrz, jak Bishop. W klasycznym westernie po skończonej robocie szeryf rzuciłby im odznakę do stóp na znak swego rozgoryczenia ich niemocą, lecz u Parmera tej goryczy nie ma – człowiek wciąż ma szansę na odkupienie i tylko od niego zależy, co z nią zrobi. Ostatecznie zapyziała dziura gdzieś w okolicach Las Vegas też może być zapowiedzią nowego życia.
[video-browser playlist="670806" suggest=""]
Oczywiście "Swelter" nie pozwala widzowi zapomnieć, iż ma on do czynienia z filmem klasy B tworzonym prosto na DVD: czwórka skazańców, choć przyjemnie zróżnicowana pod względem charakteru, jest momentami mocno przerysowana i całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek historii, podobnie jak Bishop, którego okres służby jest kwitowany najczęściej dwoma suchymi zdaniami. Trudno właściwie do końca zgadnąć, za co mieszkańcy nie lubią Bishopa oraz skąd ich nagła przemiana; pewne fakty pojawiają się znikąd w połowie filmu, a JCVD, który powinien być magnesem, występuje tutaj w roli właściwie drugoplanowej. I wiecie co? Biorąc pod uwagę klasę filmu, wszystko to jakoś specjalnie nie przeszkadza. Parmer całkiem nieźle stopniuje napięcie, wykorzystując jednocześnie westernowy schemat narracji oraz charakter miejsca – sennego miasteczka pośrodku niczego. Widać, że ktoś postarał się, by praca kamery faktycznie budowała klimat i dookreślała czasoprzestrzeń, miast służyć li tylko jako rejestrator kolejnych sekwencji akcji. Których notabene też wiele w filmie nie ma - gdy już dochodzi do strzelaniny, jest ona krótka, szybka i z definitywnym rozstrzygnięciem. Czyli taka, jaka w westernie być powinna.
Czytaj również: Czy będzie scena po napisach „Avengers: Czas Ultrona”?
Jak można się było domyślić, w przypadku takiego kina nie ma co liczyć na jakiekolwiek dodatki - poza zwiastunem i zapowiedziami nie znajdziemy na płycie nic (dobrze chociaż, że jest do wyboru polska i angielska ścieżka dźwiękowa). Z drugiej strony nie wiem, czy ktokolwiek by ich potrzebował. Jak już wspomniałem wyżej, "Swelter" to typowa (acz całkiem zacna) rzemieślnicza robota, niepozbawiona wad typowych dla tego typu filmów, lecz jednocześnie oferująca kawałek przyzwoitej, klimatycznej produkcji, zrobionej może bez zbytniego polotu, ale ze swadą i głową. W swojej klasie – całkiem przyjemna pozycja.
Poznaj recenzenta
Piotr SarotaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat