Michael Bolton's Big, Sexy Valentine's Day Special w założeniu jest parodią telethonu, czyli popularnej w Stanach Zjednoczonych telewizyjnej akcji charytatywnej. Tam też na ekranie prowadzący robią wszystko, by zachęcić widzów do aktywnego uczestnictwa. Na potrzeby tego dzieła celem jest poczęcie 75 tysięcy dzieci w walentynki, by Święty Mikołaj mógł w grudniu rozdać więcej prezentów.
W założeniu miało być śmiesznie, zwariowanie, czasem głupkowato, ale pozytywnie. Za humor odpowiada ekipa komików z The Lonely Island z Andym Sambergiem na czele. Jeśli ktoś zna ich poczucie humoru lub widział film Popstar: Never Stop Never Stopping, mniej więcej wie, czego się spodziewać. Tak naprawdę sam zamysł sparodiowania telethonu walentynkowego jest niezły, bo niektóre motywy same w sobie mają wyśmienity potencjał humorystyczny. Problemem jest tragiczna realizacja pod każdym względem. Ten program nie potrafi rozbawić w żadnej minucie. Dostajemy festiwal żenady, żartów wulgarnych, bezmyślnych i takich, które bawią tylko ich autorów. Nie ma tutaj pomysłu, uniwersalności, wyczucia komediowego czy zaskoczenia, które samo w sobie miałoby rozśmieszyć. Dostajemy za to mnóstwo słabych gagów o tematyce seksualnej lub kompletnie pozbawionych określonej treści, które są przerywane piosenkami Michaela Boltona. Trudno czerpać z tego jakąś przyjemność, gdy w większości towarzyszy uczucie zażenowania lub myśl, jakim cudem coś tak złego mogło powstać w Netflixie. Jest to prawdopodobnie najgorsza praca The Lonely Island w ich karierze.
Czas ekranowy naszpikowano różnymi komikami i gwiazdami. Są wśród nich: Andy Samberg, Andy Scott, Sarah Shahi, Brooke Shields, Sarah Silverman, Will Forte czy Andy Samberg. Całość podzielona jest na skecze, które mają parodiować pewne schematy telethonów. I takim sposobem w każdym występuje jakaś gwiazda, mając za zadanie rozbawić. Nikt tutaj nie ratuje scenariuszowego chaosu, słabych scen humorystycznych i gagów pozbawionych ikry i zamysłu. Najgorszy w tym wszystkim jest Michael Bolton, który jest strasznym aktorem, więc wszelkie jego sceny mówione ogląda się z wielkim bólem. Jego sztuczność nawet nie jest w tym wszystkim zabawna. Całości brak dystansu, przemyślenia i dopracowania.
Michael Bolton's Big, Sexy Valentine's Day Special to coś, co nawet nie stało koło niezłego A Very Murray Christmas z 2015 roku. Chaotyczne, głupie, nieśmieszne i pełne żenujących zagrań, które po prostu nie działają na ekranie. Prawdopodobnie komuś tego typu humor przypadnie do gustu. Dla reszty będzie to 50 minut wyjęte z życiorysu. Nie ma w tym pozytywu usprawiedliwiającego seans, szczególnie w walentynki, bo nie jest to dobra rozrywka. Potencjał duży, wykonanie marne, z jasnym punktem w postaci niepasujących do klimatu parodii, ale dobrze wykonanych przez Boltona piosenek. Lepiej popatrzeć w sufit. Jest zabawniej...
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/