Mickey 17 – recenzja filmu
Zdobywca Oscara za film Parasite, Joon-ho Bong, wraca z nową opowieścią. Tym razem zabierze nas w kosmos, byśmy oglądali próbę kolonizacji nowej planety.
Zdobywca Oscara za film Parasite, Joon-ho Bong, wraca z nową opowieścią. Tym razem zabierze nas w kosmos, byśmy oglądali próbę kolonizacji nowej planety.

Mickey Barnes (Robert Pattinson) jest prostym chłopakiem, który by uciec przed swoimi problemami na Ziemi, zapisuje się do programu kosmicznego mającego na celu kolonizację jednej z odległych planet. Misją dowodzi niespełniony polityk i przywódca pewnego kultu religijnego Hieronymous Marshall (Mark Ruffalo) i jego żona Gwen (Toni Collette). Miejsca na statku są limitowane. Dostaną je jedynie osoby, które wykażą się niezwykłymi umiejętnościami lub jednostki wybitne. Mickey do żadnej z tych grup nie należy, ale pilnie potrzebuje dostać się na ten statek. Zapisuje się więc na stanowisko, którego nikt nie chce. Zostaje wymienialnym. Osobą, której życie nic nie znaczy, bo gdy je straci, po prostu zostanie przy użyciu specjalnej maszyny wydrukowany na nowo. Będzie posiadał wszelkie swoje wspomnienia aż do momentu śmierci. Można powiedzieć, że dzięki temu stanie się nieśmiertelny. Ta technologia została zakazana z powodów moralnych na Ziemi, ale kosmos to zupełnie inna sprawa. Tam ziemskie prawa nie obowiązują. Jak nietrudno się domyślić, przez swoją dość specyficzną funkcję Mickey jest przez wszystkich traktowany jak śmieć, jak ktoś zupełnie niepotrzebny. Inżynierowie wysyłają go do najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych prac, naukowcy testują na nim przeróżne substancje i nikt nie przejmuje się jego losem. Nikogo nie interesuje ból, przez jaki Mickey przechodzi podczas swoich licznych agonii, który zapamiętuje i nosi ze sobą w kolejnych wcieleniach. Poznajemy go, gdy po raz 17 się odradza. Podczas jednej z misji zostaje uznanym za martwego i gdy wraca do bazy okazuje się, że wydrukowano już kolejny egzemplarz wymienialnego. Okazuje się także, że pomimo posiadania tych samych wspomnień, każda wersja ma zupełnie inną osobowość.
Mickey 17 wizualnie jest połączeniem dwóch poprzednich projektów w reżyserii Bonga, czyli Snowpiercera i Okja. Łączy go z nimi także pewna ogólna wymowa filmu, jaką jest zastanawianie się nad moralnością i sens ślepego zapatrzenia przez masy w stronę niektórych polityków, którzy dla popularności zrobią i obiecają wszystko. z góry wiedząc, że słowa i tak nie dotrzymają. Marshall jest wzorem takiego polityka. Mówi, co mu ślina na język przyniesie. Jest showmanem i znakomitym mówcą. Jednak wystarczy dokładniej go posłuchać, by zorientować się, że to co mówi, nie ma większego sensu. Jest to zbitek różnych frazesów i wykluczających się wizji. Do tego grający go Mark Ruffalo, zapewne świadomie, wzoruje tę postać na Donaldzie Trumpie. Widać to po dość charakterystycznym sposobie mówienia i mimice tej postaci. Podobieństw jest więcej, ale nie chcę wchodzić za mocno w spojlery.
Nowy film Bonga jest dość luźną adaptacją powieści Edwarda Ashtona Mickey7. Reżyser pokusił się o wiele zmian, by tę historię bardziej uwspółcześnić. Otulić ją pewną polityczną zbieżnością z otaczającą nas rzeczywistością. Dzięki temu dostajemy ponad 2-godzinny film, który ani przez moment nie nudzi. Ma sporo wątków, kilku ciekawych bohaterów i dość szybko prowadzone tempo ze wspaniałą narracją. Robert Pattinson po raz kolejny udowadnia, że jest niezwykle utalentowanym aktorem. Jego Mickey to doprawdy nieporadny mężczyzna, który jest bystry, ale nie lubi się zbytnio wychylać z szeregu. Zna swoje miejsce i już dawno temu się z nim pogodził. Cieszy się z małych rzeczy. Nie posiada większych ambicji. Mało tego, poprzez tyle śmieci jego podejście do życia stało się bardzo cyniczne. On już nie boi się śmierci. Jest mu wszystko jedno. Słuchając jego wewnętrznych przemyśleń i monologów, na myśl przychodziła mi twórczość Terry’ego Pratchetta, który też potrafił się wykazać czasami takim mrocznym poczuciem humoru.
Oczami Mickey’a obserwujemy nową kolonie, która zaczyna się formować. Ludzi, którzy mają swoje plany i ślepo wierzą w opowieści swojego przywódcy. Oczywiście na statku są też tacy, którzy wybrali się na misję kuszeni seksualnymi obowiązkami, jakie wiążą się ze zwiększeniem populacji kolonii. Inni, podobnie jak Mickey, uciekli przed swoimi problemami czy nudnym życiem na ziemi. Każdy z nich po pewnym czasie jednak wchodzi w kierat codzienności na statku i czy chce, czy nie zaczyna wykonywać rozkazy swojego przywódcy.
Podobnie jak w Snowpiercerze, tak i tu mamy różne klasy obywateli, a co za tym idzie, różne przywileje. Jedni dostają większe racje żywnościowe, inni mniejsze. Raz na jakiś czas przywódca w towarzystwie kamer zaprasza szczęśliwych wybrańców na specjalny obiad, w trakcie którego mogą zjeść, co tylko chcą. Wszystko oczywiście w otoczce wielkiego show. Zresztą „show” jest słowem, które Marshall uwielbia najbardziej. Dla niego wszystko musi mieć w sobie dozę rozrywki. Jeśli skupienie, a co za tym idzie i uwielbienie wszystkich dookoła, nie jest skierowane w jego stronę, to znaczy, że coś jest nie tak. Elity, jak w większości opowieści realizowanych przez Bonga, są przedstawiane groteskowo. Jak banda szaleńców, którzy są mocno odklejeni od rzeczywistości. Żona Marshalla ma na przykład bzika na punkcie sosów. Jej zdaniem jest to kwintesencja każdego posiłku. Cały czas wymyśla nowe smaki sosów. Chce je zrobić dosłownie ze wszystkiego. Na promie kosmicznym roi się od różnych degeneratów. Ludzi, którzy czerpią niezwykła przyjemność z umniejszania innym. W szczególności osobom niższym rangą. Oglądając kreację Toni Collette, miałem cały czas wrażenie, jakby do tej roli pierwotnie była rozważana Tilda Swinton, ale nie miała czasu w kalendarzu.
Mickey 17 to znakomita komedia z szybką akcją i licznymi elementami karykatury czy nawet groteski. Joon-ho Bong wraca do gatunku, w którym czuje się najlepiej, czyli fantastyki naukowej. I może jego najnowsza produkcja nie jest tak mocna jak nagrodzony Oscarem Parasite, ale dalej prowokuje do myślenia i co najważniejsze dostarcza dużo rozrywki. Trochę kopiuje przy tym jego poprzednie filmy. Ale robi to z takim wyczuciem, że mi to kompletnie nie przeszkadza.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 2004, kończy 21 lat
ur. 1967, kończy 58 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1957, kończy 68 lat
ur. 2001, kończy 24 lat

