Mistrzowie zbrodni – recenzja filmu
Chciałbym napisać, że Mistrzowie zbrodni to dobra komedia akcji w stylu Shane’a Blacka lub Guya Ritchiego, ale niestety, to byłoby spore nadużycie.
Chciałbym napisać, że Mistrzowie zbrodni to dobra komedia akcji w stylu Shane’a Blacka lub Guya Ritchiego, ale niestety, to byłoby spore nadużycie.

Trudno nawet z czystym sumieniem napisać, że Mistrzowie zbrodni są dobrym przedstawicielem filmów z gatunku tych „dla Twojego ojca”. Co prawda, za kamerą stanął Simon West, reżyser Con Air - lot skazańców, Sprawy honoru, czy pierwszej części Lary Croft: Tomb Raider, a główne role przypadły znanym z filmów Quentina Tarantino Christophowi Waltzowi i Lucy Liu, ale niestety, nie przekłada się to na nic wartego uwagi. W zasadzie Mistrzowie zbrodni są filmem, który widzieliście na pewno już mnóstwo razy i nawet w odtwarzaniu utartych schematów nie radzi sobie najlepiej.
Nowe dzieło Westa opowiada historię Danny’ego Dolinskiego, doświadczonego płatnego zabójcy pochodzącego z Polski, który zmaga się z problemami zdrowotnymi i próbuje odrzucać od siebie myśl o przejściu na emeryturę. Wszelkie troski stara się utopić w alkoholu, a jego sytuacji na pewno nie ratuje decyzja „Firmy”, aby w trakcie kolejnego zlecenia nie tyle był wykonawcą, co raczej zaopiekował się dużo młodszym protegowanym. Stary wyjadacz będzie musiał zatem stać się mentorem dla aroganckiego zabójcy z pokolenia Z, Wihlborga (Cooper Hoffman), co przynajmniej teoretycznie mogłoby stanowić okazję do stworzenia między nimi interesującej dynamiki. Już na tym poziomie jednak film radzi sobie średnio.
Nie ma nic złego w przetwarzaniu tropów lub w tworzeniu filmów o schematycznej fabule. Doświadczony zawodowiec, który nie może zaakceptować przemijania i zbliżającej się emerytury, zostaje zestawiony z młodym, postępującym zupełnie inaczej zabójcą. Ten oczywisty konflikt pokoleniowy widzieliśmy w setce filmów i nie ma nic złego, że filmowcy do niego powracają przy każdej możliwej okazji. Rzecz w tym, że jeśli bierzesz się za coś, co zostało już odmienione przez wszystkie przypadki, to musisz mieć pewność, że dorzucisz do tego coś odrobinę chociaż świeżego i pomysłowego. Simon West niestety w swoim filmie nic takiego nie zaproponował. Relacja Danny’ego i Wihlborga niczym się nie wyróżnia, no może poza interesującymi kreacjami tego drugiego i jego pomalowanymi paznokciami. Jest kilka napisanych z większym polotem wymian zdań, ale cała reszta jest mocno konwencjonalna i schematyczna, przez co odczucia są mocno ambiwalentne w trakcie seansu.
Mistrzowie zbrodni mają też taką strukturę, że zastanawiałem się, czy ja w ogóle powinienem tym postaciom kibicować? Czy może celowo zostali przedstawieni w tak antypatyczny sposób, aby ich wspólna droga doprowadziła ich do satysfakcjonującej przemiany? Niestety, nic takiego się nie dzieje, status quo w żaden sposób nie zmienia się względem minuty pierwszej i ostatniej. Dobrze, może nie do końca, bo jednak stary akceptuje młodego i ich relacja nie kończy w tym samym miejscu, podobnie jak relacja Danny’ego z postacią graną przez Liu, ale to już naprawdę jest scenariuszowe abecadło.
Nie postarano się o żaden sensowny payoff, a wszystkie drobne ziarenka porozrzucane wcześniej w fabule, nie mają albo ujścia, albo się do nich zwyczajnie w żaden sposób nie wraca. Jak choćby motyw z imprezowaniem głównego bohatera i łykaniem leków. Sensu też za dużo nie ma przeszłość młodocianego zabójcy, który mówi coś o swoim wychowaniu i trudnym dzieciństwie oraz relacji z ojczymem, ale to też rzucone jest tylko po to, by jakkolwiek całość miała jakiś punkt zaczepienia. A już największym nieporozumieniem jest dla mnie wątek postaci Lucy Liu, który pasowałby nie do komedii akcji, ale jakiejś taniej telenoweli. Swoją drogą, Mistrzowie zbrodni są kolejnym kamyczkiem w powiększającym się ogrodzie tzw. mid movies, czyli produkcji zrealizowanych za małe pieniądze, ale z przynajmniej jednym lub dwoma głośnymi nazwiskami, wrzucanych na streaming i prezentujących wyjątkowo średni poziom. Już chyba lepsza byłaby zabawa, gdyby ten film był gorzej zrealizowany lub napisany, bo przynajmniej byłoby się z czego pośmiać. A tak? Jest do bólu przyzwoicie z naprawdę średnią podróbką gangsterskich fabuł Guya Ritchiego.
Jeśli miałbym coś naprawdę pochwalić, to może jeszcze januszowy wąs Waltza, fakt wzięcia czeku przez Lucy Liu oraz Coopera Hoffmana, bo widać, że ma on naprawdę duże papiery na granie i szkoda, że w swoim CV ma taki film jak Mistrzowie zbrodni, zamiast czegoś, co naprawdę pasowałoby do jego umiejętności. Mam nadzieję, że przed nim już tylko lepsze filmy w karierze.
Jest to odgrzany kotlet z serwisu streamingowego, który tylko momentami przypomina komedię i tylko chwilami serwuje jakąkolwiek akcję. Ani gagi, ani sekwencje strzelanin nie wypadają w choćby odrobinę ponadprzeciętny sposób, zatem zwyczajnie lepiej od Mistrzów zbrodni obejrzeć sobie jakiś sprawdzony tytuł, w którym stary wyga ostatecznie akceptuje młodego gniewnego. I tak, zadaniem aktorów jest po prostu grać, ale jednocześnie z fanowskiego punktu widzenia boli, że Waltz po rolach u Tarantino całkowicie przepadł i mając taki talent, musi robić coś tak odtwórczego.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1971, kończy 54 lat
ur. 1981, kończy 44 lat

