Moja matka – recenzja DVD
Data premiery w Polsce: 13 listopada 2015Filmy o refleksji nad przemijaniem nie muszą być smutne. Udowadnia nam to włoski reżyser i zdobywca Złotej Palmy – Nanni Moretti. Choć jego najnowsza produkcja nie miała na tyle siły, by powtórzyć sukces Pokoju syna, pozostaje dziełem w podobnym stopniu refleksyjnym, spokojnym i prawdziwym – oswajającym problem traumy, z jakim prędzej czy później przychodzi się mierzyć każdemu.
Filmy o refleksji nad przemijaniem nie muszą być smutne. Udowadnia nam to włoski reżyser i zdobywca Złotej Palmy – Nanni Moretti. Choć jego najnowsza produkcja nie miała na tyle siły, by powtórzyć sukces Pokoju syna, pozostaje dziełem w podobnym stopniu refleksyjnym, spokojnym i prawdziwym – oswajającym problem traumy, z jakim prędzej czy później przychodzi się mierzyć każdemu.
Mia madre skupia się na cichych przeżyciach jednostki. Reżyser swoim filmem dotyka sfery prywatnej, intymnej i trudnej – procesu pogodzenia się ze stopniowym odchodzeniem ukochanej osoby. Jako główną bohaterkę wybrał postać reżyserki Margherity (Margherita Buy), co jeszcze bardziej uwyraźnia aspekt osobisty – choć na planie jest najważniejsza, znana i ma moc decydującą, po pracy wraca do codzienności, w której i na nią czekają przeróżne problemy. Co więcej, demaskacja medium filmowego poprzez uczynienie planu zdjęciowego głównym miejscem, w jakim toczy się fabuła, jest rozwiązaniem bardzo ciekawym – wszystkim zainteresowanym na widok profesjonalnych sprzętów, oświetleń, makiet, statystów i ich nieustannie powtarzających się dubli zapewne zaświecą się oczy.
Tytułowa matka to co prawda matka Margherity, jednak i ją samą można sprowadzić do podobnej roli – mając nastoletnią córkę, musi starać się, jak może, by być dla niej wymaganym matczynym wsparciem, jednak nie do końca jej to wychodzi. Targana przeróżnymi perypetiami reżyserka często wraca do wspomnień i marzeń sennych, które jako widzowie również możemy obserwować na ekranie. Tym, czego w nich szuka, jest namiastka jakiejkolwiek kotwicy, która może pomóc jej w tej chwiejnej od problemów codzienności. Przywoływanie sytuacji z przeszłości często jednak przyprawia ją o większe rozterki, a w obliczu utraty własnej matki, nie jest w stanie sobie z nimi poradzić. Co z tego, że sama jest dorosłą i niezależną kobietą – gdy odchodzi autorytet, nawet najsilniejsza jednostka musi zmierzyć się z falą załamania.
Film, mimo trudnej tematyki, plasuje się między dramatem a komedią. Sceny zabawne mają swoje zastosowanie głównie na planie zdjęciowym, gdzie Margherita musi mierzyć się z nadętym amerykańskim aktorem, od którego rady odbijają się niczym groch od ściany (John Turturro). Choć jest uciążliwy, staje się dla niej pewną odskocznią od zmartwień. Gdy jednak przyjdzie jej wrócić do codzienności, wszelkie problemy, jakich doświadcza w pracy, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie i wyraźnie widzimy, co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze. Cała rodzina – Margherita, jej brat (w tej roli sam Nanni Moretti), córka, jak i sama matka – choć stanowi grupę raczej zamkniętą, uchyla rąbka prywatności widzowi, któremu pozwala się obserwować, jak wygląda podobna trauma od wewnątrz.
Mimo świetnej gry aktorskiej i naprawdę wyrazistych postaci w tak stonowanym filmie pojawia się jeden główny zarzut – monotonia. Odkąd na samym początku matka trafia do szpitala, wiemy, że jest umierająca. Jednak cały filmowy proces odchodzenia trwa przeszło półtorej godziny, które wydaje się czasem zdecydowanie za długim. Mimo że Margherita (a wraz z nią i widzowie) rozdwaja się między planem zdjęciowym a życiem w sali szpitalnej, mamy wrażenie, że większość scen jest niepotrzebnie przeciągnięta, a różnorodność miejsc akcji nie czyni filmu bardziej dynamicznym. Towarzyszenie głównej postaci w jej rozterkach, owszem, jest ciekawe, jednak jednolitość tych rozterek i brak wprowadzenia świeższych (albo choć więcej wyjaśniających) wątków sprawia, że po jakimś czasie zaczyna nam się to nudzić. Tym, co zapisać można na duży plus, są ujęcia – film nakręcono w bardziej amerykańskim niż europejskim stylu, przez co oszczędzono nam dodatkowych dłużyzn typu long-take. Żywe przeskakiwanie od postaci do postaci i wybieranie detali zamiast planów ogólnych jest bardzo miłym wyróżnieniem w kinie szczebla Złotych Palm.
Menu DVD jest bardzo skromne i oferuje nam jedynie wybór lektora lub scen, jednak samo wydanie filmu w formie książeczkowej cieszy oko i zaspokaja wszelkie niedomówienia – o idei filmu możemy dowiedzieć się bezpośrednio z umieszczonego tu wywiadu z reżyserem, który wyciąga na światło dzienne również ukryte w nim wątki autobiograficzne. Poza tym otrzymujemy notkę dotyczącą głównej aktorki produkcji, szczegółowy opis filmu oraz pochlebne fragmenty recenzji prasowych. Wydanie DVD zadowala i jest dużym plusem dla całokształtu.
Mia madre to refleksyjne kino o indywidualnym ustalaniu priorytetów. W pędzącym społeczeństwie i zawirowaniach zawodowych często nie poświęcamy należytej uwagi tym, którzy powinni liczyć się najbardziej. Choć idea filmu jest ważna i do bólu ludzka, samo wykonanie pozostaje w zasadzie przeciętnym.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat