Motyl: sezon 1 - recenzja
Data premiery w Polsce: 13 sierpnia 2025Po klapie Cytadeli nie wierzyłem, że Amazon potrafi zrobić serial szpiegowski z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem Motyl przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Główny bohater to połączenie Hrabiego Monte Christo i Jasona Bourne'a. A na dokładkę gęsty koreański klimat.
Po klapie Cytadeli nie wierzyłem, że Amazon potrafi zrobić serial szpiegowski z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem Motyl przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Główny bohater to połączenie Hrabiego Monte Christo i Jasona Bourne'a. A na dokładkę gęsty koreański klimat.

Pilotażowy odcinek serialu Motyl od Amazona bardzo przypomina mi oryginalne Mission Impossible. Jest trudne do wykonania zadanie, ktoś zdradza, nie wiadomo, kto jest z kim ani jakie są motywacje poszczególnych osób. Jednak ogólny zarys historii był znany z opisów i trailera, więc szybko można było się domyślić, że główny bohater – David grany przez Daniela Dae Kima (LOST, Hawai 5-0) – to ojciec młodej zabójczyni. I dopiero od drugiego epizodu rozpoczyna się właściwa historia.
Zacznę od największych plusów serialu. Muzyka. To na pewno. Każdy utwór jest dobrany idealnie i świetnie podbija nastrój panujący na ekranie, dzięki czemu widz może jeszcze bardziej zaangażować się w akcję. Nie jest to poziom Sicario, ale trzeba powiedzieć, że soundtrack to małe cudo. I to zarówno w scenach akcji, jak i w tych o wiele spokojniejszych. Kawał dobrze wykonanej, przemyślanej roboty. Co dalej? Przeważnie mało sztampowy scenariusz. David jest tutaj przedstawiony jako zimny, metodyczny mściciel, który w sposób niezwykle skrupulatny obmyśla, a potem wykonuje swój niebanalny plan, a u jego boku znajduje się narwana, kochająca improwizację i adrenalinę, obrażona na cały świat (ma po temu sporo powodów) córka.
Relacja córka – ojciec jest ważna, ale na szczęście nie najważniejsza. Między aktorami widać naprawdę niezłą chemię, ale wydaje się, że temat za szybko się eksploatuje. W drugiej połowie sezonu dziewczyna nie odgrywa już tak wielkiej roli, trzyma się raczej z tyłu i słucha mentora jak dobra podopieczna. Wtedy też zaczyna się delikatna gra w podchody, mylenie tropów, podrzucanie fałszywych dowodów, napuszczanie jednego wroga na drugiego, zagrywki psychologiczne. Z akcyjniaka przechodzimy do kina szpiegowskiego najwyższej próby, a machinacje Davida przypominają te wymyślane przez Edmunda Dantesa w Hrabim Monte Christo.
Należy docenić też wspaniale przedstawiony klimat koreańskich miast. Barwne targi z uliczną żywnością, ruchliwe ulice, wieżowce, parki, porty, stacje kolejowe. Przy okazji przygód Davida i jego córki otrzymaliśmy przyjemną wycieczkę po Daegu, Incheonie, Busanie czy Seulu. Widz mógł zobaczyć dalekowschodnie potrawy i napitki, nieomal można było poczuć zapach przypraw czy smażonych placków. Wszystkie te lokacje wydawały się takie żywe i prawdziwe. Oddano duszę wielkomiejskiej Korei, pozwolono zanurzyć się w tłum szukający wieczornej rozrywki. Tło przez cały czas było ważną, integralną częścią tej historii, kolejnym idealnie dopasowanym elementem serialowej układanki.
Napisałem, że scenariusz jest przeważnie mało sztampowy, naturalnie nie dało się uniknąć oczywistości, jeśli chodzi o kino z pogranicza akcji i thrillera szpiegowskiego. Niektórych rzeczy można się domyślić, zanim pojawią się na ekranie. Cliffhanger kończący trzeci odcinek jest tak oklepany, że aż szkoda, że znalazł się w tej produkcji, bo zwyczajnie nie zasługiwała ona na tak tani chwyt. Nie podobała mi się także zbytnio przerysowana postać „Guna”, koreańskiego mordercy na zlecenie, który wyglądał bardziej jak niezwykle przystojny megagwiazdor K-popu. To była bardziej karykatura złoczyńcy niż realna wartość dodana.
Czy są jeszcze jakieś minusy? Na pewno zakończenie, typowe dla produkcji, które bardzo liczą na ciąg dalszy. Najpierw mamy klasyczne dla niemal wszystkich seriali sensacyjnych potraktowanie głównego złola, sprawcę wszelkich nieszczęść. A później koszmarnie przewidywalny, choć z drugiej strony mało zrozumiały zwrot akcji, wywracający wszystko do góry nogami. Być może Motyl okaże się takim hitem, że Amazon wyłoży kasę na kontynuacje i wtedy twórcy będą mogli wszystko pięknie wyjaśnić. Na razie oceniam takie rozwiązanie jako totalnie błędne.
Mimo małych potknięć mogę z czystym sumieniem polecić serial Motyl jako niebanalną rozrywkę. Wątpię, byście rozczarowali się seansem. Choć jako fan dawkowania emocji i rozciągania ich w czasie żałuję, że cały sezon wypuszczono za jednym zamachem. Nie można było przez to smakować tego produktu tydzień po tygodniu. Nie zrażajcie się momentami wolniejszym tempem, nie nastawiajcie się na ciągłe pościgi i strzelaniny, podziwiajcie grę szpiegowską pełną niuansów i cieszcie się widokiem Korei.
A na koniec jeszcze jeden mały smaczek, bo może czytają to osoby, które tak jak ja ubóstwiają serial LOST. W Motylu, poza głównym bohaterem, jest jeszcze jedna osoba, która zagrała w serialu o rozbitkach z lotu Oceanic 815. Na ekranie na chwilę pojawia się Henry Ian Cusick, a więc serialowy Desmond Hume. I to tyle ode mnie.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1966, kończy 59 lat
ur. 1951, kończy 74 lat

