W 1947 roku, w którym osadzona jest akcja filmu "Mr. Holmes" Billa Condona, Sherlock Holmes skończył 93 lata. Nic dziwnego, że będąc w tym wieku, nie wykazuje się już szczytową formą ani ciała, ani umysłu. Jeśli prześledzimy koleje losów detektywa, zauważymy, że wcześniej ten zdążył już nawet umrzeć (w Downs Sussex pod koniec lat 20. XX wieku), ale na szczęście powrócił z zaświatów, by dalej korzystając z osławionej dedukcji, obnażać przebiegłych hochsztaplerów i imponować rozmiarami swojego intelektu. W najnowszym filmie poświęconym tej klasycznej postaci z kart powieści Sir Arthura Conana Doyle’a Holmes właśnie wrócił z podróży do Japonii. Detektyw nie jest już aktywny zawodowo. Przed laty coś poszło nie tak, a u takiego tuza nie ma miejsca na pomyłki - tylko jedna przekreśla właściwie wszystko. I rzeczywiście, bohater alienuje się w swoim domu, gdzie dnie spędza na hodowli pszczół, a noce – na rozpamiętywaniu przeszłości. Wydarzenia z jego życia nie chcą jednak skleić się w spójną całość. Pamięć coraz częściej płata mu figle – dnie rozmywają się bądź zlewają w jedną całość, przyczyny mieszają się ze skutkami, przyjaciele są nie do odróżnienia od wrogów. Dla detektywa to ostatni moment, ażeby spisać swoją autobiografię tak, by była jak najbardziej zbliżona do rzeczywistości, a nie podrasowana jak w wypadku opowieści pióra Watsona. [video-browser playlist="661720" suggest=""] Najnowszy film Billa Condona jest jak zamach na świętą figurę. Reżyser bezpardonowo rozprawia się z mitem Holmesa, boleśnie uświadamiając widzom, że każda sława trwa tylko swoje pięć minut. Twórca nie ma dla swojego bohatera litości. Konfrontuje go ze wszystkimi wyzwaniami starości: demencją, utratą sił i schorzeniami (z głuchotą na czele). Nie ma w tym obrazie litości, tak charakterystycznej dla filmów uczłowieczających superbohaterów. Przejmująco wychodzi twórcy zwłaszcza ukazanie uporu detektywa, dotąd zawsze akceptowanego, któremu nikt nie czuł się godzien przeciwstawić, bo przecież była to cecha charakterystyczna bohatera. W „Mr. Holmesie” jego nieustępliwość traktowana jest jedynie jako forma buntu staruszka, który nie chce pogodzić się z tym, że nie radzi sobie bez pomocy innych, że potrzebuje nadzoru, opieki, a nawet zgody na to, żeby… opuścić własne łóżko. Holmes zostaje odarty ze wszelkiej wyjątkowości. Czytaj również: Willem Dafoe zagra w filmie fantasy „The Great Wall” Takie przedstawienie czyni film Condona oryginalnym i przejmującym, ale w parze z nim nie idzie interesująca historia. Okazuje się, że zapożyczony z książki Mitcha Cullina, na której oparto kanwę scenariusza, koncept starości detektywa w rękach reżysera takich filmów, jak „Saga Zmierzch” czy „Piąta władza”, nie zyskuje należytego rozwinięcia. Sama historia Holmesa, który niby szuka swojego dziedzica w osobie syna gosposi, a niby próbuje pozostać egotykiem, któremu niestraszne ograniczenia biologii, jest mało zajmująca. Za dużo tu scenariuszowych dłużyzn, za mało akcji i emocji. Tym samym "Mr. Holmes" jest jak opowieść o problemach starości osoby, u której demencja daje o sobie znać w trakcie snutej przez nią historii. W życiu taka sytuacja nie zasługuje na najmniejszą krytykę. W kinie – tak.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj