Mumia – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 9 czerwca 2017Mumia narodziła się w latach 30. ubiegłego wieku, ale większość z nas pamięta tę serię z wesołego filmu przygodowego z 1999 roku. Cóż, nowa Mumia wywołała u mnie ochotę powrotu do pierwowzoru, bo nie ma tutaj frajdy, magii i serca.
Mumia narodziła się w latach 30. ubiegłego wieku, ale większość z nas pamięta tę serię z wesołego filmu przygodowego z 1999 roku. Cóż, nowa Mumia wywołała u mnie ochotę powrotu do pierwowzoru, bo nie ma tutaj frajdy, magii i serca.
Tak naprawdę po seansie pozostaje wrażenie, że nowa The Mummy nie ma historii wartej opowiedzenia. Dostajemy tak naprawdę jedną wielką ekspozycję do planowanego Dark Universe, co samo w sobie jest kuriozalne, gdy przyjrzymy się wypowiedziom twórców, którzy mówią o tym, że zależy im najpierw na samodzielnej produkcji. Kłopot w tym, że końcówka daje nam jasno do zrozumienia, że to wszystko było niczym innym jak dość rozbudowanym wstępem, by ukształtować postać, która według planów ma odegrać w uniwersum istotną rolę. Tak jak sugerowały zwiastuny, mumią tego uniwersum został Tom Cruise, który ma być sojusznikiem organizacji w walce z potworami. I w zasadzie film powstał tylko po to, by stał się potworem. To pozostaje z nami po seansie, bo nic innego nie ma znaczenia. A to zbyt mało, bo twórcy zaprzeczyli swoim celom. Zamiast rozwinąć postacie, opowiedzieć ciekawą historię, dali nam fabułę tylko po to, by bohater dostał moc. Coś, co w zasadzie można pokazać w kilkuminutowej scenie retrospekcji.
Problem tego filmu polega na jego nierówności i chęci oddalenia się od poprzednika z końca lat 90. Zatem mamy sporo scen mających budzić grozę. Kwestia pierwszych kroków mumii i tworzenia jej zastępów nieumarłych żołnierzy ma w sobie klimat i dobrze budowaną atmosferę. Nawet, jeśli Alex Kurtzman wykorzystuje w tym momencie dość banalne zabiegi z jump scare na czele, to nawet działa. Problem w tym, że jak te sceny działają, to chwilę później ich moc jest psuta przez prosty (ale przyznaję, że zabawny) humor. A taką wisienką na torcie jest brak spoiwa pomiędzy obydwoma elementami w postaci przygodowego charakteru. Reżyser stara się go zbudować, ale po prostu mu nie wychodzi, bo miesza dość nieumiejętnie składniki, które smakują jak spalony kotlet. Nie ma mowy o dynamicznej przygodzie jak w poprzedniku... nie zrozumcie mnie źle, nie oczekiwałem podobieństwa! Po prostu skoro twórca wyraźnie od początku celuje w hybrydę przygody z horrorem i nutką komedii, widz w trakcie seansu zaczyna tego oczekiwać. I w zasadzie nie dostajemy nic. Każdy z elementów ostatecznie jest pozbawiony pazura.
Jak to w superprodukcjach bywa, nie brak jakichś głupotek, naciągnięć fabularnych i w sumie dziwacznych decyzji. Na przykład w jednej scenie armia Jekylla bez żadnego problemu łapie mumię pomimo jej potęgi. Gdy już ona ucieka z ich ośrodka, nikt nie może sobie z nią poradzić, a wspomniani żołnierze w większości wyparowali, a już na pewno ich umiejętności. Brak konsekwencji . Do tego dodajmy dość przeciętnej maści postaci, na czele z Annabelle Wallis jako panią archeolog, która jest tylko po to, by napędzać bardzo słaby wątek romantyczny. Nie ma ona żadnej chemii z Tomem Cruise'em, więc ta para jest po prostu mdła na ekranie. Russell Crowe wprowadza troszkę energii na ekranie jako doktor Jekyll i pan Hyde, ale... tutaj też pozostają mieszane odczucia, bo Hyde wygląda kiczowato. Może gdyby postać Cruise'a w scenariuszu miała coś więcej poza kilkoma ogólnymi cechami, cały wydźwięk jego historii byłby lepszy. Chociaż nie można odmówić mu starań, on po prostu nie ma nic ciekawego do roboty jako Nick Morton. Najgorszym pomysłem okazuje się postać przyjaciela Nicka grana przez Jake'a Johnsona. To, jak jest on wykorzystany w rozwoju fabuły, jest niepotrzebne i wciśnięte na siłę. I nieśmieszne, choć czuć, że w założeniu miało bawić.
Największym grzechem filmu są jego zwiastuny. W zasadzie streściły one zdecydowaną większość najważniejszych scen, nie pozostawiając nic do odkrywania na ekranie. Wszystkie sceny akcji zostały w nim zapowiedziane. Nawet wielki twist z końca, który ma nakierować rozwój tego uniwersum. Siłą rzeczy to też ma wpływ na to, jak odbieramy daną produkcję i czy czerpiemy z niej frajdę. A tego pomimo starań brak z prostej przyczyny: film nie wywołuje emocji. Ani negatywnych, ani pozytywnych. Wszystko przez to, że w większości jesteśmy zalewani przeciętnością, która z kubkiem popcornu będzie zjadliwa, ale nic więcej.
Natomiast same sceny akcji to najjaśniejszy punkt tej opowieści, bo w stylu Toma Cruise'a jest dużo zabawy popisami kaskaderskimi i praktycznymi efektami specjalnymi. Najlepiej wypada scena ze zwiastuna z katastrofą samolotu. Efekt znakomity, ale... zarazem to jest jedyna wyjątkowa i świetna sekwencja, bo reszta nie porywa i nie jest w stanie zaoferować czegoś, co nie wywołałoby obojętności. Cruise przyzwyczaił nas do szaleństw w tym aspekcie, więc czuć niedosyt, jak daje nam jedną dobrą sekwencję i same zwyczajne.
Decyzja o zamianie płci mumii okazuje się strzałem w dziesiątkę. Tak naprawdę to Sofia Boutella podwyższa ocenę tego filmu! Nie można odmówić jej charyzmy, pewnego uroku i intrygującej otoczki, która sprawia, że w całej tej historii jest to postać najbardziej ludzka i ciekawa. Wizualny pomysł na jej charakteryzację też się sprawdza.
Film mógłbym z czystym sumieniem polecić... gdyby nie jego zakończenie. Wielki finał niszczy produkcję w sposób karygodny. Nie chodzi nawet o samo rozczarowanie fabularnym rozwiązaniem, ale o katastrofalnie złe i banalne oparcie go na wątku romantycznym. Jest on w tym momencie kompletnie nieusprawiedliwiony fabularnie. Dlatego też zachowanie bohatera w związku z tym jest jak wyjęte z kapelusza. Nie pasuje i nie ma tak naprawdę sensu. Zamiast emocjonować się i podziwiać popisy Cruise'a, można ten finał skwitować wzruszeniem ramion. Ani klimatyczne, ani widowiskowe (w zasadzie filmy kompletnie nie jest efektowny jak inne blockbustery), ani satysfakcjonujące. Raz, dwa i koniec. Taki finał psuje całe wrażenie. Gdzie napięcie?
Problem z nową The Mummy jest taki, że nie jest to film ani dobry, ani bardzo zły. Po prostu bardzo nierówny przeciętniak, którego można obejrzeć bezboleśnie i zapomnieć. Za mało w tym wszystkim klimatu, ciekawej historii i serca, a za dużo kalkulacji i nieudolnych prób realizacji różnych pomysłów bez spoiwa. Jeśli to ma być film nadający kierunek Dark Universe, to trudno wyjść z kina z zainteresowaniem. Wolę wrócić do The Mummy z 1999 roku.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat