Nadzieja umiera ostatnia
Data premiery w Polsce: 14 czerwca 2013The Last of Us było prawdopodobnie najbardziej wyczekiwanym tytułem tego roku dla wszystkich posiadaczy konsoli PlayStation 3. Już sam fakt, że za produkcją stało chyba najbardziej utalentowane studio ze wszystkich znajdujących się pod skrzydłami Sony wystarczył, aby gracze dostali ślinotoku. Klimatyczne trailery tylko podkręcały atmosferę, tworząc niesamowity hype wokół gry. Przy tak ogromnych oczekiwaniach nietrudno byłoby mówić o rozczarowaniu, gdyby najnowsze dzieło Naughty Dog okazało się jedynie dobre. A jak jest naprawdę?
The Last of Us było prawdopodobnie najbardziej wyczekiwanym tytułem tego roku dla wszystkich posiadaczy konsoli PlayStation 3. Już sam fakt, że za produkcją stało chyba najbardziej utalentowane studio ze wszystkich znajdujących się pod skrzydłami Sony wystarczył, aby gracze dostali ślinotoku. Klimatyczne trailery tylko podkręcały atmosferę, tworząc niesamowity hype wokół gry. Przy tak ogromnych oczekiwaniach nietrudno byłoby mówić o rozczarowaniu, gdyby najnowsze dzieło Naughty Dog okazało się jedynie dobre. A jak jest naprawdę?
Ocenę każdy już zapewne zdążył zobaczyć, dlatego też na wstępnie należy powiedzieć, że The Last of Us to najbardziej kompletna, dopracowana i przemyślana gra, jaka pojawiła się na trzecim PlayStation, a być może nawet i całej obecnej generacji. A już na pewno jest to ścisła czołówka. Być graczem i nie zagrać w ten tytuł, to jak być mężczyzną i nigdy nie sikać na stojąco. W to po prostu trzeba zagrać.
Piechotą przez Stany
Grzyb, który do tej pory infekował wyłącznie owady, ulega mutacji i przenosi się także na ludzi. W pierwszej kolejności atakuje mózg, w którym zachodzą nieodwracalne zmiany, doprowadzając nosiciela do szaleństwa. Zaczyna się od pojedynczych przypadków, a kończy na pandemii, która sprawia, że świat, jaki znamy przestaje istnieć. Akcja przenosi się 20 lat później. Ludzie mieszkają w zamkniętych osiedlach, których przed zarażonymi, ale i szabrownikami strzeże wojsko. W jednym z takich osiedli żyje Joel, mężczyzna pod 50-tkę, który wraz ze swoją przyjaciółką Tess zajmuje się przemytem. Ponieważ wskutek pewnych wydarzeń stracili potężny zapas broni, teraz aby go odzyskać muszą coś, a w zasadzie kogoś, przeszmuglować. Tym kimś jest Ellie, charakterna czternastolatka. Tak rozpoczyna się ciekawa, ale i pełna niebezpieczeństw przygoda.
Fabuła w The Last of Us może nie jest szczególnie oryginalna, bo stanowi połączenie motywów, z którymi zetknęliśmy się już niejednokrotnie, chociażby w serialu The Walking Dead, powieści Droga (do tej grze chyba najbliżej) czy filmie Świt żywych trupów, ale nie ma w tym absolutnie nic złego. Sposób, w jaki Naughty Dog snuje swoją opowieść, jak umiejętnie gra na emocjach i jak wiele potrafi wycisnąć z oklepanej, wydawać by się mogło, historii zasługuje na pełne uznanie. Już podczas prologu, po około 20 minutach będziecie mieli łzy w oczach, a później gra jeszcze wielokrotnie zabawi się waszymi uczuciami.
Ostatni z nas
Czyli Joel i Ellie - postacie z krwi i kości, wielowymiarowe i bardzo konsekwentnie rozwijane. Bardzo szybko zyskują naszą sympatię i autentycznie przejmujemy się ich losem, nawet pomimo tego, iż nierzadko przyjdzie nam zakwestionować dokonywane przez nich wybory. Joel to zmęczony życiem facet, który swoje przeszedł. Jest twardy, a kiedy trzeba także i bezwzględny, bo tego wymaga też otaczająca go rzeczywistość. Zabij albo zostań zabity. Prosta zasada. Ellie to z kolei pyskata nastolatka, wchodząca właśnie w wiek dojrzewania. Nie zna świata sprzed wybuchu epidemii, nieczęsto też wychodziła poza bezpieczną strefę, dlatego tak wiele rzeczy jej imponuje i sprawia wrażenie nowego. Ta dwójka jest początkowo wobec siebie bardzo nieufna i nieszczególnie za sobą przepada, stopniowo jednak wytwarza się między nimi nic porozumienia, a z czasem nawet przyjaźni. Ich rozmów, a także drobnych uszczypliwości słucha się z niekłamaną przyjemnością, gdyż ci bohaterowie obdarzeni zostali prawdziwym ludzkim charakterem. Łatwo się z nimi zżyć, bo daleko im do super herosów, to przeciętne osoby, posiadające swoje mocne strony, ale i nie pozbawione słabości. W dodatku tak wspaniałej chemii, jaka między nimi zachodzi, próżno szukać gdziekolwiek indziej.
Zabawa w podchody
The Last of Us to esencja survivalu. Ograniczone zasoby, liczenie się z każdym pociskiem i unikanie bezpośredniej walki, bo ta z reguły kończy się naszym zgonem. W większości będziemy się skradać i po cichutku przemykać obok przeciwników albo niezauważenie zdejmować jednego po drugim, kiedy kompletnie się tego nie spodziewają. Szarżowanie z bronią palną mija się tutaj z celem, bo Joel to nie Nathan Drake i nie trzeba dużo, aby zginął, a i amunicja potrafi się skończyć w najmniej spodziewanym momencie. Jeśli już ktoś nas dostrzeże, to warto dać drapaka, gdzieś się zaszyć i poczekać na dogodny moment. Oczywiście zdarzają się sekcje, w których gra wręcz wymusza wymianę ognia, ale wówczas również trzeba kombinować, dużo się przemieszczać i wykorzystywać elementy otoczenia na swoją korzyść. Bezmyślne strzelanie i sterczenie w jednym miejscu źle się kończy, bo wrogowie lubią zachodzić z różnych stron, a wtedy można się znaleźć w sytuacji bez wyjścia.
Walce towarzyszy ciągłe napięcie, a po palcach spływa pot, bo wystarczy jeden głośny ruch, aby rozpętało się piekło. A wówczas każda czynność okazuje się igraniem z losem. Nigdy nie ma pewności, że zdążymy naciągnąć cięciwę łuku lub, mając do dyspozycji ostatni nabój, precyzyjnie wycelować w głowę zanim nacierający na nas klikacz rozszarpie nam gardło. Tak właśnie powinien wyglądać każdy prawdziwy klimatyczny survival. Patrząc na The Last of Us aż się człowiekowi smutno robi wiedząc, jak bardzo Capcom pokpił sprawę przy okazji najnowszych odsłon serii "Resident Evil". Naughty Dog udowodniło, że wciąż da się zrobić grę, w której kolejne pomieszczenia przemierza się ze sporą dozą niepokoju.
[image-browser playlist="589249" suggest=""]
©2013 Naughty Dog
Siekiera, motyka...
Na nasze szczęście twórcy oddali do naszej dyspozycji całkiem pokaźny zestaw środków eliminacji. Poza bronią palną, do której na wyższych poziomach trudności amunicji jest jak na lekarstwo, wspomagać możemy się również bronią białą. Niejednokrotnie natkniemy się na różnorodne deski czy metalowe rurki, które dodatkowo możemy wzmocnić przy pomocy taśmy klejącej i gwoździ. Taki wynalazek jest jednorazowy, ale jednym ciosem pozwala powalić przeciwnika, co przy niektórych starciach może mieć kluczowe znaczenie. Oprócz wspomnianych rurek, kijów itp. natknąć można się jeszcze na maczety lub toporki, ale te z uwagi na swoją skuteczność występują w niewielkiej ilości i, jak wszelka broń biała, z czasem się zużywają. Wytrzymałość przedmiotów można zwiększać pod warunkiem, że znalazło się odpowiednie poradniki i posiada potrzebną do takiego zabiegu ilość wymaganych zasobów, a z tym jak wiadomo bywa różnie.
Po podkradnięciu się do przeciwnika Joel jest w stanie go zadusić, należy jednak pamiętać, iż taki sposób eliminacji, choć cichy, jest dość czasochłonny, przez co narażamy się na wykrycie. Aby szybko zdejmować wrogów warto stworzyć sobie kilka ostrzy, którymi błyskawicznie powalimy chwyconego oponenta. Sęk w tym, że są one jednorazowego użytku (dwukrotnego, jeśli znajdziemy odpowiedni poradnik) i przydają się także do otwierania zamkniętych drzwi, za którymi znaleźć można wiele wartościowych rzeczy. Zawsze stajemy więc przed dylematem - ułatwić sobie walkę, czy zachować jedno ostrze, aby w przyszłości mieć się jak dostać do schowka. To zresztą nie jedyny wybór, jakiego przyjdzie nam dokonać, ponieważ do wytworzenia apteczek i koktajli Mołotowa potrzebne są praktycznie te same przedmioty, a przecież i jedno i drugie może nam uratować życie. Choć na normalnym poziomie trudności nieszczególnie odczujecie brak zasobów, tak już na hardzie, o przetrwaniu nie wspominając, będziecie wręcz lizać ściany szukając dodatkowej taśmy, benzyny czy szmaty.
Narzekać nie powinniśmy jedynie na deficyt cegieł i butelek, na które natknąć się można na każdym kroku. Z pewnością nie jest to wymarzona broń, ale swoje zalety ma. Pierwsza z nich jest taka, że możemy nimi rzucić, odwracając w ten sposób uwagę przeciwnika, który pójdzie w kierunku, z którego dobiegł hałas. Cegłę można także wykorzystać do ogłuszenia wroga, jeśli zaczyna podchodzić niebezpiecznie blisko naszej pozycji. Jeśli oberwie, to przez chwilę jest bezbronny, co możemy wykorzystać np. szybko do niego podbiegając i kończąc jego żywot, bądź też biorąc za zakładnika w celu zmiany nastawienia jego towarzyszy. Butelki i cegły są też zdecydowanie bardziej skuteczne w bezpośredniej walce od gołych pięści, którymi już nie tak łatwo jest kogoś powalić.
Omawiając system walki warto wspomnieć o świetnych animacjach kończących. Efektowna egzekucja toporkiem, rozsmarowanie butem twarzy przewróconego przeciwnika, czy też roztrzaskanie na jego głowie butelki wygląda świetnie. W dodatku egzekucje są kontekstowe, jeśli akurat stoimy przy ścianie to Joel rozkwasi na niej nos nieszczęśnika, w innym przypadku pociągnie mu z kolanka lub zrobi wiele innych nieprzyjemnych rzeczy, które wyglądają bardzo naturalistycznie i są niezwykle brutalne.
Człowiek-pieczarka
Wśród biedaków, którzy nawiną nam się pod ostrze są nie tylko ludzie wchodzący w skład rożnych paramilitarnych organizacji, tudzież wszędobylscy bandyci, ale także zarażeni, występujący w dodatku w aż trzech formach. Najliczniejsi, ale i najmniej groźni są biegacze będący dopiero w pierwszy stadium choroby. W odróżnieniu od ślepych klikaczy, nie mają problemów ze wzrokiem i jeśli będziemy nieostrożni bardzo szybko ściągniemy na siebie całe grupę zarażonych. O ile akurat nie atakują nas całą gromadą, to powinniśmy sobie z nimi poradzić, gorzej, jeśli akurat towarzyszy im wspomniany klikacz, wydający z siebie charakterystyczne dźwięki. Pomimo iż ci osobnicy są całkowicie ślepi z uwagi na rozsadzoną przez grzyba czaszkę, to nie należy ich lekceważyć. Wystarczy odrobina hałasu i przenosimy się do krainy wiecznych łowów. Wejście z takim w bezpośredni kontakt niemal natychmiast kończy się naszym zgonem. Klikacza nie sposób też udusić, do cichego zabójstwa potrzebne jest nam ostrze, bo Joel jest zwyczajnie za słaby, aby utrzymać go w uścisku. Są jeszcze purchawy, czyli ludzie pozostający w stanie zarażenia od bardzo dawna, przez co grzyb zdążył pokryć praktycznie całe ich ciało. W tym przypadku mam tylko jedną radę: uciekać! Jeśli nie macie akurat na podorędziu kilku bomb domowej roboty, tudzież koktajli Mołotowa, to najlepiej bierzcie nogi za pas nim nie jest za późno. Gdy nie jesteśmy odpowiednio przygotowani do walki, to szanse wyjścia cało z takiego starcia są naprawdę nikłe.
Kundel bury penetruje wszystkie dziury...
Rozgrywka w The Last of Us to jednak nie tylko sama walka, ale i eksploracja. Choć gra jest liniowa i droga do celu jest zawsze jedna, to tereny, po których przyjdzie nam się poruszać są doprawdy rozległe. Nie raz i nie dwa zboczymy z głównej ścieżki, aby wejść do opuszczonego domu i przetrząsnąć wszystkie szafki w poszukiwaniu zasobów, różnych znajdziek, a także listów i dzienników, które wzorem serii "Silent Hill" i "Resident Evil" uzupełnią naszą wiedzę o świecie, w którym toczy się akcja gry. Do ulepszenia broni potrzebujemy złomu i narzędzi, zaś w celu podniesienia statystyk bohatera należy rozglądać się za specjalnymi pastylkami. Joelowi daleko do Johna Rambo, nie cechuje się nadludzką wytrzymałością, podczas celowania drgają mu ręce, a wyrobienie niezbędnych przedmiotów zajmuje mu dłuższą chwilę. Zniwelowanie choć części tych niedoskonałości jest bardzo istotne. Dlatego też na zaglądanie w każdy możliwy kąt poświęcimy mnóstwo czasu. Zasoby są tu na wagę złota, więc eksploracja jest absolutną koniecznością. Jeśli będziecie grać tak jak ja, sprawdzając każdy zakamarek, to czeka was jakieś 20 godzin zabawy, a przynajmniej mnie tyle zajęło ukończenie trybu dla jednego gracza. Imponujący wynik, prawda? A należy pamiętać, że im wyższy poziom trudności, tym czas gry się wydłuża. Oczywiście przez kolejne rozdziały można przelecieć dużo szybciej, ale chyba nie o to chodzi, aby omijać miejscówki, w stworzenie których twórcy włożyli mnóstwo energii.
[image-browser playlist="589250" suggest=""]
©2013 Naughty Dog
Apokalipsa jak z obrazka
Najnowsza produkcja studia Naughty Dog to wizualny majstersztyk, który na PlayStation 3 nie ma sobie równych. Oczywiście mam świadomość tego, że na tej konsoli znajdzie się kilka gier, które prezentują się ładniej, ale też nie o to tutaj chodzi. The Last of Us zachwyca przede wszystkim projektami lokacji, to jeden z tych tytułów, w których zatrzymujemy się tylko po to, aby podziwiać otoczenie. Spowite zielenią ruiny miast wyglądają po prostu pięknie, podobnie jak jesienny las czy nadmorski kurort przykryty śnieżnym puchem. Krajobrazy są cudowne i ciągną się aż po horyzont, co przy tak ogromnym przywiązaniu do detali zmusza do zastanowienia, jak udało się uzyskać taki efekt. W tej grze nawet głupia płytka, rurka czy inne elementy, na które nie zwraca się większej uwagi wykonane zostały z pieczołowitością. Żadnych zastrzeżeń nie można mieć też do gry światła i cienia, kiedy z włączoną latarką przemierzamy zalane tunele metra albo piwnice zniszczonych budynków. Uważajcie tylko, by przypadkiem nie oświetlić sobie klikacza, bo wówczas zawał gwarantowany.
Pod względem udźwiękowienia produkcja także trzyma wysoki poziom. Za muzykę w tej produkcji robią dźwięki otoczenia - śpiew ptaków, szum wody oraz krzyki i klikanie zainfekowanych. Jedynie podczas niczym nie zmąconych momentów wędrówki raz na jakiś czas załączy się spokojna, melancholijna, by nie rzec smutna gitarowa nuta autorstwa Gustavo Santaolalla. Taki zabieg znacznie zwiększa immersję i buduje wyjątkowy klimat postapokaliptycznego świata. Angielski dubbing to mistrzostwo i choć polskiej wersji tak naprawdę niewiele można zarzucić, to jednak polecam grać w oryginale, bo Krzysztofowi Banaszykowi, pomimo wielkich starań, Troya Bakera przebić się nie udało. Amerykanin idealnie wczuł się w podstarzałego faceta po przejściach, w którego głosie czuć pustkę, rozgoryczenie i ciężar życiowych doświadczeń. Zwyczajnie każda postać wypada lepiej w oryginale, bo studio zatrudniło pierwszorzędnych aktorów, którzy na czas nagrań wręcz stali się odgrywanymi przez siebie bohaterami.
A teraz najlepsze, The Last of Us działa płynnie, nie gubi klatek i... w ogóle się nie doczytuje. Nie wiem, jak Niegrzecznym Psiakom udało się tego dokonać, ale inni deweloperzy powinni się od nich uczyć. Jak już wspominałem, tereny potrafią być naprawdę rozległe, liczba postaci, jaka się po nich porusza do małych nie należy, a mimo to nic nie przycina, nic się nie doczytuje, istna magia. Wszelkie loadingi odbywają się w locie, a gra wyciska z leciwego już sprzętu siódme poty. Na wyjętej z napędu płytce można później jajka smażyć, co chyba mówi samo za siebie. Na obecnej generacji nie spotkałem się jeszcze z grą, która wyglądając tak dobrze byłaby jednocześnie tak bardzo rozbudowana i chodziła niczym szwajcarski zegarek. Tylko raz zdarzyło mi się, aby ekran na chwilę się zmroził i zaczął coś doczytywać, ale miało to miejsce wtedy, gdy wróciłem się naprawdę spory kawałek, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem czegoś nie przegapiłem. Nie mam najmniejszych oporów, by pod względem programistycznym nazwać tę grę arcydziełem.
W grupie raźniej
Przygody Ellie i Joela to nie tylko przygoda dla jednego gracza, ale także rozgrywki multiplayerowe, ukryte pod tajemniczą nazwą "Frakcje". Kiedy już wybierzemy przynależność do jednej z dwóch frakcji - Łowców lub Świetlików, możemy wybrać jeden z dwóch trybów, które tak naprawdę niewiele się od siebie różnią. Zawsze chodzi o zdobywanie zasobów, które znajdziemy albo w porozrzucanych po mapach skrytkach, albo zbierzemy z ciał pokonanych przeciwników. W pierwszym trybie, który nazywa się "Polowanie na zasoby" nasza czteroosobowa drużyna ma do dyspozycji łącznie 20 odrodzeń, co oznacza, że gdy zginiemy to po kilku sekundach ponownie wracamy do walki, aż do wyczerpania limitu. Wygrywa ta drużyna, która pozostanie na placu boju. "Ocaleni" różnią się tym, że mecz podzielony jest na rundy, w których mamy tylko jedno życie. Jeśli zarobimy kulkę, to musimy czekać na zakończenie potyczki. Multiplayer bardzo silnie akcentuje współpracę (zwłaszcza, że mamy różne klasy), rozbieganie się po mapie nie ma za wiele sensu, trzeba trzymać się razem, zastawiać pułapki i robić za wabik, podczas gdy nasz towarzysz zachodzi przeciwnika od tyłu. Fajna sprawa. Dodatkowo musimy troszczyć się o nasz klan, do którego stale przyłączają się nowi członkowie. Każdego dnia (czyli jednego meczu, bo trzeba przetrwać pewną liczbę tygodni) musimy więc zdobyć odpowiednią liczbę zasobów, aby nasi podopieczni nie byli głodni i nie chorowali. Niby jest to tylko dodatek, ilustrowany jedynie cyferkami w hubie, ale i tak potrafi zmotywować. Co prawda The Last of Us to przede wszystkim zabawa dla jednego gracza, a rozgrywka wieloosobowa stanowi jedynie dodatek, ale za to bardzo miły i z pewnością nie wciśnięty na siłę.
Infekcja
Jak wiemy, gier doskonałych nie ma i w każdym tytule dopatrzyć można się mniejszych lub większych mankamentów. Dzieło Naughty Dog również nie ustrzegło się kilku wpadek, ale są to bardziej drobiazgi, o których wspomnieć wypada wyłącznie z recenzenckiego obowiązku. Wielu osobom zapewne nie spodoba się fakt, że tak długo, jak sami pozostajemy w ukryciu, tak wrogowie nie będą zauważać naszych towarzyszy. Zdarzy się, że będziecie świadkami sytuacji, w których Ellie paraduje sobie przed nosem biegaczy, a oni ją ignorują. Może i wygląda to śmiesznie, ale wolę takie rozwiązanie, aniżeli miałbym się co chwila denerwować, bo Tess czy Bill po raz któryś z rzędu zdradzili moją pozycję i nici z cichego załatwienia sprawy. Nie myślcie jednak, że wasi kompani nie mogą zginąć, bo gdy tylko zostaniecie zauważeni to natychmiast zostaną wzięci na cel i będziecie musieli ich ratować albo oni was, bo i takie sytuacje się zdarzają. Ellie kilkakrotnie uratowała mi skórę rzucając cegłą w gościa, który właśnie mnie dusił. Druga sprawa to całkowicie zbędny tryb nasłuchu, działający na zasadzie instynktu w "Hitman: Absolution". Emocje są o wiele większe, kiedy nie wiemy, gdzie znajdują się wrogowie, więc najlepiej od razu wyłączyć to ułatwienie w opcjach, żeby nawet nie kusiło. W sieci można natknąć się na głosy mówiące o różnych bugach technicznych, jak chociażby doczytujące się dopiero po pewnym czasie tekstury czy wieszanie się gry. Osobiście niczego takiego nie doświadczyłem, aczkolwiek nie twierdzę, że problem nie występuje, bo przy obecnych temperaturach i pracy na najwyższych obrotach konsola może się po prostu przegrzewać. To już chyba wszystkie rysy na tym błyszczącym diamencie.
Wędrówki kres
The Last of Us to piękne i wzruszające pożegnanie z obecną generacją. Tytuł, który na długo zapadnie w pamięć i sprawi, że niejedna pozycja wyda wam się przy nim słaba i płytka. Na chwilę obecną jest to gra roku i wątpię, aby nawet Grand Theft Auto V zdołało dostarczyć aż tylu niezapomnianych wrażeń. Wciąż jeszcze rozmyślam nad zakończeniem i zastanawiam czy końcowa decyzja na pewno jest tą jedyną słuszną i nie została podyktowana wyłącznie osobistymi pobudkami. To nie jest dobra gra, ani nawet bardzo dobra, ona jest po prostu WIELKA, a Naughty Dog mają moje dozgonne zaufanie.
Plusy:
+ wciągająca i emocjonująca fabuła
+ żywi, świetnie rozpisani bohaterowie
+ oprawa audiowizualna
+ płynne działanie i brak widocznych loadingów
+ klimat wyniszczonego świata
+ pełna napięcia rozgrywka
+ długość
+ satysfakcjonujący multiplayer
+ w zasadzie cała gra jest jednym wielkim plusem
Minusy:
- przeciwnicy zdają się nie zauważać naszych towarzyszy
- sporadyczne bugi, które nie wpływają na samą rozgrywkę
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat