Narcos: Meksyk: 1. sezon – recenzja
Narcos powraca, ale już z innymi bohaterami i historią, która znowu krąży wokół narkotykowego biznesu. Jak to się udało tym razem? Oceniamy przedpremierowo.
Narcos powraca, ale już z innymi bohaterami i historią, która znowu krąży wokół narkotykowego biznesu. Jak to się udało tym razem? Oceniamy przedpremierowo.
Narcos: Mexico podobnie jak w przypadku poprzednich sezonów, dzieli się na obozy tych dobrych i tych złych, którzy bezwzględnie pną się na szczeblach hierarchii i zarządzają narkotykowym biznesem. Głównym bohaterem jest zatem Kiki Camarna (Michael Peña), ambitny agent DEA. Jego celem jest nie tylko zawodowy sukces, ale rzeczywiście nie lubi narkotykowego biznesu i w tym brudnym świecie pełnym korupcji i układów, zrobi wszystko, aby dopaść barona, a nawet zwykłego dilera z ulicy. Po drugiej stronie barykady jest Félix Gallardo, grany przez Diego Luna. Przynajmniej z początku opanowany przestępca, który siłą słowa potrafi zmusić do współpracy nawet największych rzezimieszków. Dzięki swoim umiejętnościom staje się królem narkotykowego biznesu w Meksyku.
Historia została więc ponownie podzielona na dwa wątki, które i w tym przypadku znakomicie są ze sobą przeplatane. Twórcy przez cały sezon wiedzą, kiedy dokonać przejścia i zmienić miejsce akcji. Dzięki temu każdy odcinek jest równie dynamiczny i ciekawy. Nie ma tutaj elementu dłużyzn i nikt nie powinien odnieść wrażenia, że można było ten serial skrócić np. do ośmiu odcinków. Owszem, zdarzają się momenty i sceny zupełnie niepotrzebne, ale nie ma tego tak dużo, żeby nie przymknąć na to oka. W Narcos: Mexico napięcie budowane jest z dużą cierpliwością, ale serial przedstawia na tyle ciekawych bohaterów, że płyniemy razem z nimi, przemieszczając się pomiędzy dwoma obozami. Jest to zwyczajnie atrakcyjne i tak jak w 1. sezonie ogląda się to z dużą przyjemnością.
Formalnie nie ma się zatem do czego przyczepić. Narracja z offu również i tutaj prowadzi nas przez cały sezon i często wprowadza, ale też tłumaczy poszczególne zdarzenia. Są to ciekawe wstawki okraszone autentycznymi nagraniami, co dodaje całości jeszcze lepszego wyrazu. Także dźwięk gra tutaj dużą rolę i kreuje w naszych domach obraz ówczesnego Meksyku, który jednocześnie był piękny i obrzydliwy. Nie brakuje tutaj pięknych dzieł sztuki, ale też splamionych krwią i brudem ulic. Pod tym względem znowu tej produkcji nie brakuje niczego.
Wydaje się jednak, że prawdziwi fani serialu mogą nie być tak zadowoleni. Chodzi o głównych bohaterów. Michael Pena i Diego Luna są oczywiście świetni w swoich rolach, zwłaszcza ten pierwszy musiał się mocno natrudzić, żebyśmy uwierzyli w niego jako biegającego z bronią agenta DEA, którego cechą szczególną jest odwaga. Ta sztuka nie udaje mu się od razu, bo nawet w pierwszej scenie z aktorem, oglądamy jego mistrzowską zagrywkę znaną z filmów o Ant-Manie. Później jednak jest człowiekiem z krwi i kości, który stara się walczyć z systemem i bezradnością władzy wobec baronów narkotykowych. To samo tyczy się Diego Luny, choć ten od samego początku sprawia wrażenie odpowiedniego człowieka na swoim stanowisku. Jest chłodny, świetnie sprawdza się w scenach dialogów, które odgrywają tutaj naprawdę dużą rolę. Nie jest bowiem łatwo przekonać do siebie socjopatów, którzy jedynie szanują pieniądz i swoje plantacje. Problem jednak w tym, że poprzeczka została bardzo wysoko postawiona przez poprzednich aktorów i choć dobrze wypełnili swoje zadanie, to ich postacie nie są tak charyzmatyczne. Nie będą raczej tkwić w pamięci fanów jakoś szczególnie długo.
Świadczy o tym chociażby jeden z odcinków, w którym pojawia się znany wszystkim jegomość. Wystarczyło kilka linijek, aby powalił wszystkich na łopatki. Duet aktorów może nie elektryzuje widza, ale na pewno nie jest to zarzut, bo są to po prostu inne role i sprawdzają się w nich bardzo dobrze. Tym bardziej, że świetnie działa tutaj drugi plan i bohaterowie kręcący się wokół Camareny i Felixa mają swój duży udział w odbiorze całości. Szkoda, że niektórzy z nich nie dostali więcej czasu, ale wtedy prawdopodobnie nie moglibyśmy zachwycać się swobodnym prowadzeniem głównych wątków.
Największy zarzut, jaki można skierować do Narcos: Mexico, to brak odpowiedniego ładunku emocjonalnego pod koniec sezonu. O ile jesteśmy w stanie drżeć o los postaci na początku, tak im dalej w las, tym mniej trzęsiemy się ze strachu, że nasz bohater może zostać schwytany lub dostać kulkę. Problemy nawet tych dobrych bohaterów są mniej angażujące i trudno powiedzieć, z czego to wynika. Twórcy próbowali w kilku momentach różnych zabiegów formalnych, aby wywołać u nas te emocje, ale nie zawsze się to udawało. Kilka patetycznych momentów i próba nadania większego znaczenia pewnym zdarzeniom też nie wpłynęły korzystnie na całość.
Świetnie poradzono sobie jednak z finałem i domknięciem całego sezonu. Wtedy nie brakowało emocji i wszystko było na swoim miejscu. Nie jest to serial nierówny, ma po prostu kilka drobnych problemów, które mogą umknąć nawet podczas oglądania. Całość jest na tyle dobrze rozpisana, że nawet jeśli zdarzają się gorsze chwile, to seans jest bardzo przyjemny i wieloma rzeczami po drodze można się zachwycać. Od gry aktorskiej po znakomite otoczenie i klimat. Może fani nie zawsze będą zadowoleni, ale na widzów na pewno czeka wiele dobrego.
Źródło: Zdjęcie główne: Netflix
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat