fot. materiały prasowe
Narodziny Bogów 2 to fantasy z prawdziwego zdarzenia. Takie, które jako wielbiciel gatunku cenię, lubię i mogę powiedzieć: świetnie się ogląda. Twórcy wyciągnęli wnioski z pierwszej części i czuć pod każdym względem, że sequel jest filmem zwyczajnie lepszym pod kątem czerpania z gatunku, budowy rozrywki i – przede wszystkim, tempa. To, co było dostrzegalną wadą w pierwszej części, czyli okazjonalne dłużyzny związane z niekiedy przesadzonym dramatyzmem (wynikającym z przeciągania wątku) i ekspozycją, tutaj zostało wyeliminowane. Udaje się utrzymać balans tempa, ze skupieniem na rozwoju postaci i relacji, które mają znaczenie dla fabuły oraz efektowności historii. W jedynce zalety nadal przeważały, dając dobrą rozrywkę, ale tego zgrzytu nie dało się przeoczyć. Tutaj dzięki zmianie film ogląda się o wiele lepiej, bo angażuje i nie wybija z rytmu czymś, co niewiele wnosi. Korzystne jest to, że po prostu nie ma potrzeby robić ekspozycji w dwójce, a – nawet jeśli się jedynki nie oglądało lub się nie pamięta – tak naprawdę da się bez problemu wejść w tę historię i śledzić ją z zainteresowaniem. To ważna zaleta, bo nie zawsze człowiek ma czas na odświeżenie pierwszej części.
Klimat fantasy tym razem wylewa się z ekranu aż miło. Nawet czuć to w pierwszych scenach, gdy wielki generał obdarzony magicznymi mocami i trzecim okiem prowadzi swoją armię, dosiadając stworzenie zwane Qilin, które jest hybrydą smoka, jelenia i lwa, a wojskom towarzyszą olbrzymy. Udaje się nadać temu filmowi jeszcze większej magii, dzięki temu wizualnie dzieje się wiele i bardzo czuć skupienie twórców na tym, by wykorzystać ten aspekt z korzyścią dla rozrywki. Wątek króla i lisiego demona poprzednio nie działał idealnie i miał swoje problemy, a tutaj zasadniczo został zminimalizowany, co jest bardzo dużą zaletą, bo twórcy wypełniają ten czas przygodą, walkami z olbrzymami, magią i innymi aspektami świetnie budującymi mitologię tego świata. Pod kątem widowiskowości wygląda to kapitalnie: efekty specjalne trzymają jakość, dostarczając oczekiwanego rozmachu. Zwłaszcza podczas walk o miasto, które zaczynają się od szturmu demonicznych olbrzymów na bramy: każdy z nich ma moce i mityczną broń, co w tym fantastycznym świecie pozwala nacechować Narodziny Bogów 2: Starcie demonów magią klimatu. Jeden z nich ma broń w postaci muzycznego instrumentu, z którego lecą ogniste kule. Co ciekawe, często na ekranie widzimy miks solidnego CGI z praktycznymi efektami, co daje lepszy efekt. Mniej w tym sztuczności niż w innych widowiskach z Azji.
A na nudę tutaj naprawdę narzekać nie można i to chyba było dla mnie najbardziej pozytywne zaskoczenie. Równowaga między rozwojem historii a przygodą i akcją może się podobać, bo ciągle coś się dzieje. Są w tym niezłe pomysły na sceny akcji, fajna praca kamery i rozmach świetnie budujący atmosferę tej superprodukcji. Cieszy to szczególnie, bo w jedynce czasem odnosiłem wrażenie, jakby reżyser podchodził do tej warstwy dość nieśmiało, a tutaj czuć większą odwagę i pewność w tym, jak tworzyć rozrywkę, by była efektowna, klimatyczna i uniwersalna w przekazie. Czuć to szczególnie w spektakularnej kulminacji.
Jeden wątek pozostawia z mieszanymi odczuciami. Relacja głównego bohatera z panią generał wrogiej armii jest pomysłem ciekawym, trochę schematycznym i przewidywalnym, ale z realnym potencjałem. Szybko można odnieść wrażenie, co twórcy chcą tutaj osiągnąć, a poświęcają temu czas ze świadomością, że coś musi się dziać, więc choć są te spokojniejsze momenty, skupienie na tworzeniu efektownej rozrywki pozostaje nadrzędne. Ta relacja i kulminacja, do której prowadzi, nie przekonuje emocjonalnie, ale też nie przeszkadza. To czasem jest grzech wielkich skalą filmów rozrywkowych, że tego typu ludzkie rzeczy nie są w stanie dobrze wybrzmieć, bo czegoś zabrakło.
Narodziny Bogów 2 dostarczają dobrej rozrywki w klimacie fantasy. Tak jak czasem mam problem z tym gatunkiem przy azjatyckim kinie, tak tutaj naprawdę zadbano o dobre tempo, równowagę i odpowiednie skupienie na budowie rozrywki i efektownej akcji, bez poświęcenia postaci i emocji. To dobrze się ogląda, a rozmach w połączeniu z nietypowymi pomysłami wynikającymi z chińskiej mitologii tego świata dostarcza tego, czego oczekuję po takiej rozrywce. Tym razem lepiej pamiętano o przystępności i uniwersalności, by trafić mocniej do widza spoza Chin. Udało się, wyszło dobrze, a trzy sceny po napisach zapowiadają, że rozmach finału trylogii może być naprawdę epicki. Tak się buduje oczekiwanie!
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/