Nić widmo – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 23 lutego 2018Z pozoru proste love story to tak naprawdę kino wielkiego formatu, które jeszcze długo po seansie siedzi w głowie.
Z pozoru proste love story to tak naprawdę kino wielkiego formatu, które jeszcze długo po seansie siedzi w głowie.
Filmy Paul Thomas Anderson to produkcje wybitne, ale też skierowane do wąskiej grupy odbiorców. Opierają się nie na akcji, ale stopniowo ujawnianej dramaturgii postaci. Pokazywaniu ich skomplikowanych relacji i psychiki. Tak było w Magnolia, Inherent Vice, The Master i tak jest w Nici widmo. Opowieść o słynnym krawcu Reynoldsie Woodcocku (Daniel Day-Lewis), który w latach 50. był gwiazdą świata mody i ubierał najważniejsze osobowości zarówno z rodziny królewskiej, jak i gwiazdy filmowe, jest bardzo intrygująca. To historia miłosna, w której mistrz, podczas szukania weny, poznaje swoją nową muzę – Almę (Vicky Krieps), kobietę, która postanowi zawalczyć o jego serce. Co nie będzie takie łatwe, bo Woodcock ceni sobie tylko swoją prace, a kobietę wykorzystuje jako inspirację do wymyślania nowych kreacji. Jest to znakomity przykład tego, że przeciwieństwa się przyciągają. Ona zabawna, pełna energii i uroku, on zdystansowany, niecierpiący ludzi egoista. Na pierwszy rzut oka nic ich nie łączy, ale jednak pozory mogą mylić.
Nić widmo ma być ostatnim filmem w karierze Daniel Day-Lewis, który zapowiedział przejście na emeryturę. Przyjmuję tę decyzje z wielkim bólem i mam nadzieje, że jeszcze zmieni zdanie, bo bezapelacyjnie jest jednym z najwybitniejszych brytyjskich aktorów. Mało kto potrafi tak oddać się roli, że zmienia dla niej wszystko: wygląd, sposób mówienia, poruszania się… Day-Lewis nie gra danej postaci, on się w nią staje. Jego najnowsza kreacja – Reynolds Woodcock to egoista, perfekcjonista i choleryk. Ma w sobie wszystkie cechy, jakich spodziewalibyśmy się po wielkim umyśle. Niemniej trudno darzyć go sympatią. W wielu momentach widz wprost marzy, by ktoś podszedł do Woodcocka i mu przywalił. Facet wzbudza same negatywne emocje, ale przy tym jest tak fenomenalnie zagrany, że trudno od niego oderwać oczy. Gdy znika z ekranu, czekamy z niecierpliwością, gdy się na nim ponownie pojawi.
Jeśli nie jesteście fanami kina kostiumowego, a od filmów romantycznych oczekujecie schematu typu Podatek od miłości czy Narzeczony na niby, to nowy film Andersona niemiłosiernie was wymęczy. Tu nie ma dosłowności. Dialogi opierają się na niedomówieniach, insynuacjach i intrygach. Reżyser bawi się z widzem, drażniąc go pewnymi odniesieniami i zmuszając do odgadnięcia tego, co dana postać miała na myśli. Film jest również przepełniony erotyzmem, ale też bez przewagi niepotrzebnej nagości użytej tylko po to, by któraś z aktorek zaprezentowała swoje wdzięki dla taniego efektu i uciesze męskiej części widowni.
Największa perełką, jaką skrywa Nić Widmo, są oczywiście piękne, kolorowe kostiumy, które wprost hipnotyzują swoim wyglądałem. Moim zdaniem jest to pewniak, jeśli chodzi o Oscara w tej kategorii i będę ogromnie zdziwiony, gdy go nie dostanie. Do tego dochodzi jeszcze świetna muzyka skomponowana przez Johnny’ego Greenwooda, która znacznie odbiega od opowieści miłosnej. Bardziej pasuje do jakiegoś dreszczowca, ale w sumie w filmach Andersona nic nie jest takie, jakim się na początku wydaje.
Nić Widmo to film, którego trudno się pozbyć z głowy tuż po seansie. Jeszcze przez kilka dni siedzi nam pod skórą, zmuszając do refleksji i przemyśleń na temat tego, co zobaczyliśmy.
Źródło: zdjęcie główne: Laurie Sparham / Focus Features
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat