Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 27 września 2019Radu Jude dał się poznać jako jeden z sztandarowych filmowców rumuńskiej nowej fali. Kolejny raz zajmuje się przeszłością swojej ojczyzny. We wcześniejszym Aferim! krytycznie opowiedział o XIX-wiecznej pańszczyźnie na Wołoszczyźnie, sprowadzającej większość mieszkańców do roli niewolników. O antysemityzmie i pogromach (masakrach) wypieranych ze zbiorowej świadomości Rumunów opowiedział w fabule Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy.
Radu Jude dał się poznać jako jeden z sztandarowych filmowców rumuńskiej nowej fali. Kolejny raz zajmuje się przeszłością swojej ojczyzny. We wcześniejszym Aferim! krytycznie opowiedział o XIX-wiecznej pańszczyźnie na Wołoszczyźnie, sprowadzającej większość mieszkańców do roli niewolników. O antysemityzmie i pogromach (masakrach) wypieranych ze zbiorowej świadomości Rumunów opowiedział w fabule Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy.
Kolejny fabularny rewizjonizm Radu Jude jest prowokacyjną próbą zainscenizowania artystowskiego „filmu o filmie”. Jego długi tytuł Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy przypomina słowa marszałka Iona Antonescu, wypowiedziane latem 1941 r. na posiedzeniu rumuńskiej Rady Ministrów, co sprowadziło do bezkarności żołnierzy rumuńskich, prowadzących masakry na terenach Besarabii, Bukowiny Północnej oraz Transnistrii. Obecnie historycy oceniają, że podczas rządów Antonescu zginęło do 400.000 Żydów, więcej zamordowali tylko Niemcy. Z drugiej strony należy jednak podkreślić, że rumuński Conducătorul (wódz) Antonescu nie zgodził się na mordowanie Żydów, żyjących na obszarze Regatu, czyli starego królestwa.
Główna bohaterka filmu, a zarazem alter ego Jude, reżyserka teatralna Mariana Marin, podkreśla w swych monologach, że nie liczba ofiar jest najważniejsza, ale słabo znane zaangażowanie Rumunów w sojusz z narodowosocjalistycznymi Niemcami. Bohaterka dąży obsesyjnie do prawdy, choć jej wysiłki są nieporadne – współcześni reżyserzy są jednak słabo wykształconymi osobami z niewielkim bagażem lektur historycznych, a ich elokwencja nie wytrzymuje porównania z mistrzami w rodzaju Kubricka, Kurosawy czy Polańskiego. Prezentacja jej archiwalnych dowodów sprowadza się do zaprezentowania literackiego opisu Izaaka Babla (który pisał swoją „Pierwszą konną” z pozycji bolszewickich, odnoszącą się do zupełnie innego konfliktu), rozkazów mordowania (przy pominięciu równie krwawego pogromu w Jassach), czy kilkudziesięciosekundowej stopklatce na pojedynczej fotografii ofiar jednej z rumuńskich Selbstreinigungsaktionen czy dokumentalnego zapisu procesu Mihaia Antonescu. Reżyserka z uporem realizuje (po macoszemu) inscenizację masakry po zajęciu Odessy przez wojska rumuńskie. Błyskawicznie oskarżenie Żydów za detonację pod rumuńskim sztabem nie miało nic wspólnego z bombą zdalnie odpaloną przez NKWD, a nieodkrytą przez Rumunów. Ten mechanizm był stosowany również przez Niemców do podburzania ludności cywilnej, która widząc ofiary NKWD, dokonywała za niemieckim przyzwoleniem eksterminacji ludności żydowskiej.
Zamierzeniem artystki jest skłonienie Rumunów do refleksji – ale niewygodna prawda nie zostanie zaakceptowana przez lokalnych urzędników oraz część rekonstruktorów, biorących udział w inscenizacji wydarzeń z 1941 roku po zdobyciu Odessy. Jednak nawet „wywrotowa” narracja nie wspomina o wszystkich okropieństwach – w tym rozstrzelaniu 5.000 Żydów w Dalniku. Wizja spektaklu obejmuje tylko spalenie baraku, które jest widowiskowe. Przedstawiciele społeczeństwa narzekają na przywoływanie demonów przeszłości. Członkowie grup rekonstrukcyjnych „wiedzą lepiej”, apelując o większą wierność, co dotyczy rozlewania sztucznej krwi i efektów pirotechnicznych.
Niestety zbytnio rozbudowana fabuła zawiera przydługie dialogi Mariany z lokalnym urzędnikiem Movilą, który dość szybko zauważa swój błąd w postaci zgody na „antyrumuńskie” przedstawienie – wystarczyłaby jedna rozmowa, zaś dalsze dywagacje rozciągają fabułę do 140 minut. „Barbarzyńców…” można uznać za artystowską formę przeintelektualizowanego filmu – choć raczej nie doczekamy do epickiej opowieści o kolejnych etapach rumuńskiego danse macabre. Bohaterowie cytują wybitnych rumuńskich intelektualistów, jak Emil Cioran, czy Mircea Eliade, jak też zagranicznych mędrców: Hannah Arendt czy Ludwiga Wittgensteina.
Jude eksponuje populistyczne spojrzenie na rodaków wiwatujących na widok rekonstruktorów w niemieckich i rumuńskich mundurach, a także wygwizdujących czerwonoarmistów i cieszących się z mordowania Żydów. Film Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy niestety wpisuje w formułę dystansowania się artysty od własnego społeczeństwa – wpisując w założenia „pedagogiki wstydu”, przy czym należy pamiętać, że Rumuni mają rzeczywiście czego się wstydzić. Jednak na opowieść, jak to było latem i jesienią 1941, nadal musimy poczekać.
Poznaj recenzenta
Hubert KuberskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat