Nie z tego świata: sezon 13, odcinek 23 (finał sezonu) – recenzja
Kolejny finał sezonu Nie z tego świata (oraz podsumowującego Carry on, my wayward son) za nami. Raz jeszcze dostaliśmy cliffhanger – mocno przewidywalny dla większości oglądających, choć wizualnie cieszący oko. Jeden adwersarz zginął, by inny mógł zająć jego miejsce, a bracia Winchesterowie nie mogą spocząć na laurach, choćby bardzo tego pragnęli - jak Dean z tęsknotą opowiadający o „emeryturze”. Jednak, mimo kilku niezłych, poruszających, mocnych scen i wspomnianego „zawieszenia” na końcu, całość odcinka była letnia jak stygnąca kawa.
Kolejny finał sezonu Nie z tego świata (oraz podsumowującego Carry on, my wayward son) za nami. Raz jeszcze dostaliśmy cliffhanger – mocno przewidywalny dla większości oglądających, choć wizualnie cieszący oko. Jeden adwersarz zginął, by inny mógł zająć jego miejsce, a bracia Winchesterowie nie mogą spocząć na laurach, choćby bardzo tego pragnęli - jak Dean z tęsknotą opowiadający o „emeryturze”. Jednak, mimo kilku niezłych, poruszających, mocnych scen i wspomnianego „zawieszenia” na końcu, całość odcinka była letnia jak stygnąca kawa.
Scenariusz został upstrzony dziwnymi przeskokami, dłużyznami i mieliznami, a mimo rozgrywających się dram zabrakło w nim napięcia. Przy okazji cudownym sposobem pozbył się kilku postaci, by nie przeszkadzały w głównej rozgrywce. Początkowa zagadka śmierci Maggie z alternatywnego świata ani ziębiła, ani grzała. Ciekawsze były rozmowy Mary z Bobbym na deszczu i szkolenie Jacka w panowaniu nad mocą w poglądowym zabijaniu wilkołaków (mam nadzieję, że wpierw upewnili się, że to były „złe” wilkołaki), pogaduszka od serca między Jackiem i Deanem, „powstrzymywanie” uniesionego słusznym gniewem Jacka za pomocą kul, czy pierwsze, dramatyczne spotkanie z archaniołem Michałem w sklepiku na stacji (nawiązanie do początku sezonu czwartego?) i następne, nie mniej dramatyczne - w Bunkrze. W bonusie otrzymaliśmy tradycyjne podduszanie braci Winchesterów, tym razem obu, choć nie w jednym momencie.
Jak się spodziewaliśmy, w Let the good times roll prawiący synowi słodkie słówka Lucyfer wreszcie odsłonił swoją prawdziwą twarz i intencje, znacznie zyskując na perfidii i mocy. I choć byłam już lekko zmęczona samą postacią Lucyfera, muszę uznać, że Mark Pellegrino grał go jak z nut.
A nim doszło do końcowego, epickiego starcia adwersarzy, do którego w tejże konfiguracji miało dojść pod koniec sezonu piątego, dostaliśmy jedną z najbardziej wzruszających scen odcinka rozgrywającą się pomiędzy Jackiem a Samem, dosyć niekonwencjonalnie usiłujących ratować siebie nawzajem. I impulsywną decyzję Deana, którego nie był w stanie powstrzymać nawet Castiel. Plus anielskie „wejście smoka”.
Po czym… cały urok doskonałej lokalizacji kościoła z przepięknymi witrażami i grozy starcia dwóch tytanów trafił jasny szlag, gdy przeciwnicy zaczęli latać w powietrzu jak marionetki na sznureczkach, do tego średnio zborne. Kto to wymyślił? Co to, u licha, miało być? Lotopałanka kontra wściekły ryś? Księżniczka Leia dryfująca przez próżnię? Dlaczego to musiało być takie kiczowate i żałosne? Chcąc nie chcąc, śmiałam się do rozpuku, a chyba w tym momencie nie powinnam. Nie, kochana ekipo Supernatural, tak się nie kręci wielkiej, epickiej walki między archaniołami.
Dobrze chociaż, że na sam, samiutki koniec przemówiło długie, piękne ujęcie a la Englishman in New York. Trzeba przyznać, że archanioł Michał ma znakomity gust do… garniturów.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Monika KubiakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat