Niebieskooki samuraj: sezon 1 - recenzja
Niebieskooki samuraj to serial anime Netflixa stworzony przez Michaela Greena, czyli scenarzystę takich filmów jak Logan: Wolverine oraz Blade Runner 2049. Jest to nie tylko najlepsze anime platformy, ale też jeden z najlepszych seriali, jakie Netflix kiedykolwiek zrobił.
Niebieskooki samuraj to serial anime Netflixa stworzony przez Michaela Greena, czyli scenarzystę takich filmów jak Logan: Wolverine oraz Blade Runner 2049. Jest to nie tylko najlepsze anime platformy, ale też jeden z najlepszych seriali, jakie Netflix kiedykolwiek zrobił.
Niebieskooki samuraj to formalnie serial anime, ale musimy sobie wyjaśnić jedną rzecz: nowy tytuł Netflixa nie ma w sobie nic ze specyficzności stereotypowego pojęcia o gatunku anime. Ta produkcja więc jest inna od takiej powierzchownej perspektywy na anime, więc nie ma więc elementów, które zniechęcają widzów do sięgnięcia po tę formę animacji – dziwnych, krzyczących postaci, charakterystycznego poczucia humoru czy absurdalnych zachowań bohaterów (to jednak krzywdzące dla anime stereotypy nie oddające czym tak naprawdę ta forma animacji jest). Czasem może sceny przemocy są lekko podkręcone, ale to tyle. Michael Green i Amber Noizumi opowiadają historię w 100% na poważnie i kierują ją do widzów dorosłych.
Produkcja o Mizu jest godna kinowego ekranu. Doświadczenie Michaela Greena objawia się między innymi w rozpisaniu tej opowieści. Historia tylko z pozoru jest o zemście, która napędza bohatera do działań. Nienawiść w sercu postaci ma wiele warstw, a twórcy poruszają mnóstwo ważnych kwestii – moralne konsekwencje podejmowanych decyzji czy też poszukiwanie własnego ja w otoczeniu, w którym jest ono nieakceptowane. Ukazują poruszający obraz rzeczywistości i tego, jak świat może nas kształtować, gdy chcemy grać zgodnie z jego regułami. To tylko kilka świetnie przedstawionych tematów, które na przestrzeni całego sezonu pozwalają poruszać problematykę złożoną i wielowymiarową. Nie brakuje motywu dojrzewania, przełomu kulminacyjnego i przemiany bohaterów, która w pewnym sensie pojawia się naturalnie.
To wszystko nie tyczy się tylko Mizu – owszem, to główna postać, ale historia nie jest tylko o nim. Obok mamy samuraja Taigena, księżniczkę Akemi czy sympatycznego Ringo. Każdy musi przejść swoją życiową drogę i przemianę, co tylko podkreśla to, że opowieść została dopracowana do perfekcji pod kątem emocjonalnym i fabularnym. Każda postać z czasem zyskuje i staje się inną (lepszą?) wersją siebie. Ta rozrywka niesie ze sobą więcej wartości niż tylko przelew hektolitrów krwi czy sceny seksu.
Jest to recenzja bezspoilerowa, ale zaznaczę, że pod koniec pierwszego odcinka dostajemy twist związany z Mizu, który nadaje całości inny wydźwięk. Nie wchodzi on w banalne rejony, a każdy jego aspekt jest wiarygodny, przemyślany i prawidłowo ukazany. Dodam też, że warto zdecydować się na seans z anglojęzycznym dubbingiem, bo wypada on świetnie – usłyszymy między innymi Cary-Hiroyuki Tagawę.
Twórcy podchodzą do kształtowania opowieści w sposób artystyczny i – ponownie to napiszę – godny kinowego ekranu. Widać wiele kreatywnych i wyśmienitych pomysłów. Wykorzystanie seksu i przemocy dodaje scenom głębi. Coś, co mogłoby wyjść konwencjonalnie, jest nietypowe, z artystycznym sznytem. Nie ma tu scen, które byłyby sztampowe i proste w formie. A do tego sfera wizualna, kompozycja kadrów i ukazanie poszczególnych rzeczy zapierają dech w piersiach. Emocjonalny i formalny rozmach fabuły łączy się perfekcyjnie ze sferą wizualną.
A obok tego mamy sceny akcji, czyli walki niebieskookiego samuraja z różnymi przeciwnikami. Na szczęście nie odstają one poziomem od innych elementów produkcji. Taniec śmierci na ekranie jest angażujący, imponujący i zachwycający w każdym calu! Tak naprawdę pierwszy taki moment następuje dość szybko – podczas wejścia Mizu do dojo Shindo, gdy z kijem ćwiczebnym "masakruje" uczniów, wybija im zęby i łamie ręce. Już wtedy wiemy, że walki będą mocnym atutem Niebieskookiego samuraja. Co ważne, przelew krwi jest zawsze uzasadniony. Jest taki moment, w którym wiemy, że będziemy świadkami rzezi. A jednak twórcy dawkują napięcie i budują je za pomocą fabularnych bomb. Łączą sceny walki z retrospekcjami, które przedstawiają, jak Mizu stał się metaforycznym demonem. Jak to się stało, że boi się go każdy, kto spojrzy w te niebieskie oczy (w tym przypadku armia gangstera, która stoi mu na drodze)? Z jednej strony czułem frustrację, bo od razu chciałem zobaczyć tę jatkę. Z drugiej – po dojściu do kulminacyjnego momentu nie tylko doceniłem pomysłowość, ale też zrozumiałem to niekonwencjonalne podejście. Warto zaufać twórcom, bo w tym serialu nie zawodzą.
W finale emocje są jeszcze silniejsze, bo to, co pierwotnie miało być zwyczajną zemstą, okazało się mieć głębsze znaczenie pod każdym względem. Każda postać przeszła tu ważną przemianę, a cliffhanger obiecuje świeże podejście w 2. sezonie. Seans tego serialu to obcowanie z dziełem wybitnym, ponadczasowym, niebywale uniwersalnym i trafiającym prosto w serce. Nie lubisz anime? Nie szkodzi, ten serial i tak może do Ciebie trafić. Warto zapoznać się z historią opowiedzianą w tak niezwykły sposób. To nie tylko najlepszy serial anime Netflixa. To jeden z najlepszych seriali, jakie Netflix kiedykolwiek zrobił! Na długo pozostanie w Waszej pamięci.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat