NBC serwuje nam kontynuację popularnego sitcomu z lat 80. Czy sięganie po tak stare tytuły to dobra taktyka na przykucie uwagi widzów? Sprawdzamy.
Night Court w latach 80. okazał się produkcją, która zaskarbiła sobie sympatię widzów. Opowieść o sądzie zajmującym się w trybie nocnym drobnymi sprawami kryminalnymi w Nowym Yorku doczekała się aż 9 sezonów. Głównym bohaterem był młody ekscentryczny sędzia Harry T. Stone (
Harry Anderson). W odróżnieniu od swoich kolegów po fachu interesuje się ludźmi, którzy stają przed nim jako oskarżeni. Stara się zrozumieć, co skłoniło ich do złamania prawa. W przeciągu 8 lat przez serial w rolach gościnnych przewinęło się wiele znanych obecnie nazwisk, a wtedy dopiero początkujących aktorów jak np.
Michael J. Fox, Brent Spiner, Teri Hatcher, Dennis Haysbert czy Fran Drescher. Po 31 latach wracamy do tej samej sali rozpraw, tyle że teraz na ławie sędziowskiej zasiada Abby Stone (
Melissa Rauch), córka dobrze znanego nam sędziego. Obserwujemy jej pierwszy dzień, który krótko mówiąc – do udanych nie należy. Już podczas pierwszej prowadzonej przez nią rozprawy pracę rzuca obrońca z urzędu i trzeba go kimś zastąpić. Abby postanawia więc sięgnąć po najlepszego prawnika, o jakim opowiadał jej ojciec, czyli Dana Fieldinga (
John Larroquette). Problem polega na tym, że ów jegomość nie ma zamiaru wracać do byłej pracy. Jest mu dobrze na emeryturze.
Nowa wersja
Night Court w mojej ocenie nie należy do zbyt udanych. W odróżnieniu od oryginału ucieka od poważniejszych tematów społecznych, jest wyprana z emocji i barwnych postaci gościnnych. Widać, że twórcy liczą na to, że fani pierwowzoru automatycznie wrócą. Marne na to szanse. Nawet przywrócenie postaci Dana Fieldinga, jedynego oryginalnego członka obsady, nie jest wystarczającym wabikiem. Zwłaszcza że stracił on wszystkie swoje atrybuty. Po pierwsze z żądnego krwi oskarżyciela został obrońcą. Jak rozumiem, miało być to celowe zagranie, by postawić tego bohatera w kontrze do tego, co robił przez wszystkie lata. Problem w tym, że ani to nie wychodzi zabawnie, ani interesująco. Jest nijak. Do tego zmieniły się czasy i Dan już nie może być tak seksistowską świnią, jaką pamiętają fani oryginału. Przez to stał się on zupełnie kimś innym. Nudniejszym. Pozbawionym pewnych swoich humorystycznych atrybutów. Wieczny podrywacz Dan odszedł w niepamięć. To niestety sprawia, że przywrócenie tej postaci jest kompletnie bez sensu.
Problem polega też na tym, że ciężar serialu spada właśnie na barki Johna Larroquette'a, a nie grającej główną rolę Melissy Rauch. Aktorka kompletnie sobie nie radzi w momentach komediowych. I nie jest to jej wina. Po prostu jej postać jest beznadziejnie napisana, bo to że Rauch posiada talent komediowy, mogliśmy się przekonać, chociażby oglądając ją jako Bernadette w
Teorii Wielkiego Podrywu. W tej produkcji scenarzyści nie mają na nią pomysłu. Jakby liczyli, że aktorka sama znajdzie jakiś wytrych na tę postać. Nie dostaje ona również większego wsparcia od reszty obsady. Oprócz Larroquette’a nikt nie wykazuje się tutaj talentem komediowym. Wszystkie żarty są albo przeciągnięte, albo wymuszone. Ciężko patrzy się zarówno na Indię de Beafort jako oskarżycielkę, Lacrettę jako policjantkę sądową czy też Kapila Talwalkara jako asystenta. Nikt nie dorasta nawet do pięt swoim poprzednikom. Brakuje też ciekawych nazwisk w rolach gościnnych, co było bardzo silną stroną pierwotnego serialu.
Naprawdę będę zdziwiony, jeśli ten serial będzie miał więcej niż 2 sezony. Ale wszystko jest obecnie możliwe. W końcu
Mów mi Kat z
Mayimą Bialik w roli głównej (choć jest tragiczny) ma już 3 sezony…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h