Nowy świat w „Revolution”
Przez długi czas wydawało mi się, że nic nie jest w stanie uratować Revolution. Okazuje się jednak, że poza zacofaną Republiką Monroe, całkiem niedaleko istnieje zupełnie inne, znacznie normalniejsze i przyjaźniejsze dla widza miejsce - Atlanta w stanie Georgia.
Przez długi czas wydawało mi się, że nic nie jest w stanie uratować Revolution. Okazuje się jednak, że poza zacofaną Republiką Monroe, całkiem niedaleko istnieje zupełnie inne, znacznie normalniejsze i przyjaźniejsze dla widza miejsce - Atlanta w stanie Georgia.
Jestem zdumiony, że scenarzyści Revolution przez kilkanaście odcinków pierwszego sezonu celowo zamknęli się w Filadelfii i jej okolicach, prezentując hermetyczną historię bez perspektyw. A przecież każdy serial powinien się rozwijać. W końcu, zgodnie z zapowiedziami twórców, w czternastym odcinku pierwszej serii widzowie mają okazję doświadczyć czegoś nowego, zupełnie innego od dotychczasowej wizji świata bez prądu. Okazuje się bowiem, że generał Monroe przewodzi zacofanym, totalitarnym fragmentem Stanów Zjednoczonych, który nie jest traktowany poważnie w pozostałej części kraju - a na pewno nie w Atlancie.
Reżim Monroe nigdy do mnie nie przemawiał i uważam, że cały główny wątek związany z dążeniem Bassa do zdobycia prądu był jednym z głównych powodów tak złego odbioru Revolution przez widzów. Cieszy więc, że w czternastym odcinku scenarzyści pokazali zupełnie inny świat, gdzie życie może toczyć się normalnym trybem, po ulicach jeżdżą pojazdy napędzane silnikami parowymi, a mieszkańcy Atlanty swobodnie mogą spacerować po chodnikach w garniturach. Jasne, wciąż jest to wizja świata po apokalipsie, jaką było wyłączenie prądu, ale po stolicy stanu Georgia nikt nie biega z szablą w ręku. Panuje tam znacznie większy porządek, jakże różniący się od tego, co dotychczas można było oglądać w Filadelfii.
[image-browser playlist="591927" suggest=""]
©2013 NBC
W końcu w Revolution zaczęli pojawiać się też nowi aktorzy, grający wyrazistych bohaterów. Nie mówię tutaj akurat o Dayo Okeniyi, który wcielił się w Aleca, ponieważ była to rola na jeden odcinek (ilu jeszcze ludzi z przeszłości Milesa będzie dane nam poznać?). Z zaciekawieniem obserwowałem Leslie Hope (24), która wcieliła się w prezydent stanu Georgia – Kelly Foster, będąca zupełnym przeciwieństwem Monroe, a wręcz gardząca nim. Nieprzypadkowo, bo Atlanta pod jej rządami to "kraj" bogaty nie tylko jeśli chodzi o finanse, ale też o ludność i - w konsekwencji – świetnie wyszkoloną, liczną armię. Zaciekawiły mnie również kontakty z Europą. Nie twierdzę, że Revolution rozwinie się na cały glob, ale w końcu czuć, że pierwsze 10 odcinków serialu stacji NBC pokazało ledwie wycinek świata, który w tej produkcji można przedstawić.
Kolejną nową twarzą w Revolution była Kate Burton (Chirurdzy, Scandal), która wcieliła się w dr Jane Warren. Sama jej rola była stosunkowo ciekawa, ale nie da się ukryć, że wątek ten można uznać za mały zapychacz dla wyprawy Rachel i Aarona w kierunku tajemniczej wieży. Wygląda na to, że podział bohaterów, jakiego dokonano w poprzednim odcinku, funkcjonować może aż do końca pierwszego sezonu. Trudno jednak stwierdzić, czy wyjdzie to Revolution na dobre.
Sam główny wątek odcinka, będący niejako pretekstem do odwiedzenia Atlanty, był bardzo przeciętny. Jak zwykle scenarzyści posłużyli się tanimi chwytami, czyli niesamowitym zbiegiem okoliczności bądź też próbą odpalenia bomby atomowej, która przecież i tak nie ma prawa wybuchnąć. Budowanie napięcia w Revolution nadal jest sztuczne i nie wzbudza żadnych emocji. Uniwersum serialu jednak się powiększa, co jest chyba jedną z pierwszych zalet produkcji stacji NBC od czasu jej premiery.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat