O'Dessa - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 20 marca 2025Czy O'Dessa to film odważny, ryzykownie łączący różne style, próbujący opowiedzieć oryginalną historię? Czy może brakuje mu głębi, wyczucia i przede wszystkim tożsamości? Oceniamy nową produkcję platformy streamingowej Disney+, którą możecie obejrzeć online.
Czy O'Dessa to film odważny, ryzykownie łączący różne style, próbujący opowiedzieć oryginalną historię? Czy może brakuje mu głębi, wyczucia i przede wszystkim tożsamości? Oceniamy nową produkcję platformy streamingowej Disney+, którą możecie obejrzeć online.

Zacznijmy od świata przedstawionego. O'Dessa to nie postapo, a bardziej postindustrialna, do bólu zdegradowana dystopia, która pod względem scenografii czerpie inspiracje z filmów typu Uciekinier, Ucieczka z Nowego Jorku czy pierwszy Mad Max. Klimat tego miejsca nie jest zbyt oryginalny. Satelyte Cite, główne miasto świata przedstawionego, przeniesiono z cyberpunka, ale zalano je śmieciami, obdartusami i żebrakami.
A dookoła tego miasta znajduje się ogromne pustkowie, na którym ludzkie bandy wyrywają sobie z gardła ochłapy. Jeśli jednak spodziewacie się popisów brutalności i efektownych walk, to srogo się rozczarujecie. O'Dessa to produkcja bardzo grzeczna i totalnie bezpieczna. Jakby robiona z myślą o młodszym widzu, który nie chce patrzeć na przemoc.
Jednak już w kwestii seksualności twórcy nie wykazują się wstrzemięźliwością. I to jest chyba znak dzisiejszych czasów. Świat stara się bronić najmłodszych przed brutalnością i widokiem krwi, ale już obraz transmężczyzny tańczącego na scenie klubu go-go ma być czymś naturalnym – czymś, z czym trzeba ludzi oswajać i co trzeba normalizować. W każdym innym aspekcie O'Dessa stara się być ugrzeczniona, by nie wywoływać kontrowersji. Postać Euri wydaje się wpisana w ten film na siłę – nie pasuje do otoczenia, jest kolorowym ptakiem w świecie pełnym szarości i rezygnacji, co wywołuje niepotrzebny dysonans. Następuje przy tym niezrozumiała dekonstrukcja. Ten element nie pasuje do układu, co może nie przeszkadza, ale skupia na sobie zbyt wiele uwagi, odwracając ją od reszty historii.
Mamy więc klimat szalonej dystopii i wątki rodem z klasyków fantastyki. Po pierwsze – przepowiednia o siódmym synu, z którą łączy się jedna ze słabości tego filmu, a mianowicie strasznie toporny, prymitywny humor (córka jest siódmym synem... Boki zrywać). Po drugie – mamy Igrzyska Śmierci w wersji bieda, czyli program telewizyjny nadawany niemal bez przerwy, żeby zapewnić ludziom rozrywkę w ciężkich czasach. We wszystkich tych pomysłach brakuje świeżości. O'Dessa jest odważna tylko pozornie, bo tak naprawdę to zbiór kalk zmontowanych w miarę spójną historię.
Na początku tytuł zapowiada się całkiem nieźle. Nie ma problemu z tempem czy montażem. Sceny nie wywołują oczopląsu, a dialogi trzymają odpowiedni poziom. Niestety środkowa część produkcji jest totalnym nieporozumieniem – to krótkie migawki, którym towarzyszą fatalne przejścia między scenami, całkowita zmiana akcentów (nagle z filmu drogi O'Dessa staje się marnie poprowadzoną, pozbawioną emocji historią miłosną) oraz obezwładniająca nuda (trwająca ponad pół godziny). Tak jakby twórcy mieli pomysł na efektowne, klimatyczne rozpoczęcie i całkiem znośne zakończenie, ale przed wejściem na plan nie wiedzieli, co zrobić pomiędzy.
Środkowa część filmu w ogóle nie ma stawki. Nie wiadomo, o co chodzi i jakie motywacje mają poszczególni bohaterowie. Zaczyna kuleć też jakość dialogów. Wystarczy porównać sobie rozmowy głównej bohaterki z matką z początku i scenę na molo pomiędzy O'Dessą i Neon. Różnica jest zatrważająca. Z każdą kolejną minutą balans między próbą opowiedzenia spójnej historii a groteską jest coraz bardziej zachwiany. Coraz więcej jest nieśmiesznego przerysowania, którego można było uniknąć.
O'Dessie brakuje choćby delikatnie zarysowanego przesłania. Igrzyska Śmierci nie były przecież tylko filmem. Stały się krytyką celebrytyzacji przemocy, systemów autorytarnych, polityki twardej ręki, a także próbą ukazania fenomenu oddolnej rewolucji i roli jednostki w społeczeństwie. O'Dessa tylko aspiruje do tego, by porównywać ją do wielkich dzieł. Czy jest sens w ogóle traktować ją poważnie i tracić czas na seans?
O'Dessy nawet nie można nazwać bezmyślną rozrywką dla szerokiej publiczności. To bardziej kosztowna zabawa osób, które w ramach hobby chciały odegrać kilka scenek z ulubionych filmów. Nie ma w tym większego ładu ani składu. O tym, jak wielki jest to miszmasz, niech świadczy fakt istnienia w nim przeniesionej niemal jeden do jeden sceny z Narodzin gwiazdy – główny bohater zamiast pierścionka zaręczynowego używa kawałka gitarowej struny.
Ten film to chaos i zbiór pobożnych życzeń, z których niemal każde jest z innej parafii. Brakuje kontroli scenariuszowej, a także dyscypliny w utrzymaniu tempa i spójności. Do realizacji produkcji potrzeba czegoś więcej niż pomysł na rozpoczęcie i zakończenie. Nie wystarczy mglista wizja punktów wątpliwego zaczepienia historii.

W całym tym zalewie absolutnej przeciętności dwie rzeczy należy wyróżnić na plus. Muzyka daje radę! Widać to między innymi w scenie z matką na werandzie domu. Nie powiedziałbym, że to musical (niestety granica między filmem muzycznym a musicalem całkowicie się zatarła), bo mało w nim typowych dla tego gatunku elementów, takich jak taniec czy włączenie do choreografii osób z najbliższego otoczenia postaci. Jednak wykorzystane piosenki wpadają w ucho i wywołują uśmiech na twarzy. Szkoda, że mimo szumnych zapowiedzi o tym, że muzyka zmieni świat, twórcy nie poszli w stronę Footloose, w którym społeczeństwo włącza się w rewolucję. Tutaj zastosowano rozwiązanie niezwykle statyczne.
Jeszcze jeden element zasługuje na pochwałę – główna bohaterka, a właściwie odgrywająca ją aktorka. Sadie Sink naprawdę się stara. Robi, co może, by dźwignąć na swoich barkach całą produkcję, ale sama nie daje rady. Młoda artystka do końca nie odpuszcza. Jej finałowy występ jest poruszający, ale filmowe otoczenie jakby nie chciało się w to zaangażować. W efekcie wyszło zniechęcająco. Nawet kiedy dźwięk chce nas przekonać, że warto siedzieć przed ekranem, to obraz pokazuje coś zupełnie innego.
Czy O'Dessa jest bardzo słabym filmem? Nie. Jeśli nie oglądaliście klasyków postindustrialnej dystopii z lat 80., nawet nie zauważycie jej wtórności. Dostrzeżecie jednak braki warsztatowe. Wrażliwość dzisiejszego widza raczej nie pozwoli na zbyt długie napawanie się produktem żywcem wyjętym z poprzedniej epoki. Poza muzyką nie umiem wskazać elementu, który mógłby przykuć widza do ekranu. Szkoda starań Sadie Sink. Szkoda niewykorzystanego potencjału, który było widać w początkowych scenach. Jednak chyba najbardziej szkoda czasu na jego oglądanie. Prolog obiecuje naprawdę dużo, zakończenie po części "dowozi", ale między tymi dwoma elementami jest jeszcze godzina zupełnie nieoglądalnego materiału. Nie jest to produkcja tragiczna, ale trudno przebić się przez falę nijakości, by dostrzec kilka dobrych scen i ciekawych rozwiązań.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1957, kończy 68 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1984, kończy 41 lat

