Okja – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Bong nakręcił wspaniały film o świadomości konsumenckiej, który sprawi, że inaczej zaczniemy patrzeć na paczkowane mięso w sklepach.
Bong nakręcił wspaniały film o świadomości konsumenckiej, który sprawi, że inaczej zaczniemy patrzeć na paczkowane mięso w sklepach.
Przez dziesięć spokojnych lat położony w górach Korei Południowej dom Miji (Seo-hyeon Ahn) jest schronieniem dla wielkiego zwierzęcia o imieniu Okja, które staje się największym przyjacielem dziewczynki. Sielanka nagle się kończy, gdy Okja zostaje zwrócona prawowitemu właścicielowi, którym jest międzynarodowe konsorcjum Mirando Corporation. Firma wywozi zwierzę do Nowego Jorku, gdzie mająca obsesję na punkcie własnego wizerunku prezes korporacji Lucy Mirando (Tilda Swinton) chce pokazać ją na imprezie „najpiękniejszych świń świata” i tym samym rozpocząć masowy ubój podobnych stworzeń, by sprzedawać je mięso. Mija, bez zastanowienia rusza swojemu przyjacielowi na odsiecz. Jej rozpaczliwa misja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że losem Okjy interesuje się pewna organizacja walcząca w dość niecodzienny sposób o prawa zwierząt.
Najnowszy film w reżyserii Joon-ho Bong, twórcy Snowpiercer i Gwoemul, uderza w bardzo aktualny temat, jakim jest świadomość konsumentów. Czy my do końca wiemy, jakie mięso trafia na nasze stoły i w jakich warunkach są te zwierzęta przechowywane? Czy gdybyśmy o tym wiedzieli, to byśmy owe produkty dalej kupowali? To nie jest film o wegetarianach. Jego celem nie jest też spowodowanie, że widz nagle porzuci swoje nawyki żywieniowe. Sama główna bohaterka zajada się przecież mięsem. Choć raczej o to, w jaki sposób żywe stworzenia, zwłaszcza te przeznaczone na rzeź, powinny być traktowane. Bong w dość klarowny sposób porównuje masarnie do obozów koncentracyjnych, w których świnie są świadome swojego losu.
Okja to film zgrabnie łączący ze sobą kino familijne, komedię i dramat. Widz raz będzie się wzruszał, innym razem śmiał. Nie ma w tym ani grama sztuczności. Wszystkie postaci, chociaż by były strasznie przerysowane – jak grany przez Jake Gyllenhaal doktor Johnny Wilcox (wizualnie bardzo podobnego do Groucho Marxa) czy nadmiernie spokojny przywódca aktywistów Jay, grany przez Paul Dano – wpisują się w całą opowieść bardzo naturalnie.
Bong idealnie wybrał aktorów do swojej opowieści. Seo-hyeon Ahn kradnie show za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie. Widz kupuje jej ból z powodu utraty najlepszego przyjaciela i czuje gniew, gdy musi walczyć z różnymi przeciwnościami, by go odzyskać. Do tego dochodzi jeszcze świetna kreacja Tildy Swinton (tym razem w podwójnej roli), grającej niestabilną psychicznie szefową wielkiej korporacji.
Największa siłą nowego filmu platformy Netflix jest oczywiście tytułowa świnka, która została świetnie wymyślona i jeszcze lepiej komputerowo stworzona. Widz ma wrażenie, że ogląda prawdziwe zwierzę wielkości hipopotama, które przeżywa na ekranie istne tortury. Bardzo szybko nawiązujemy emocjonalną więź z tym zwierzęciem i gorąco mu kibicujemy, by jego historia skończyła się happy endem, co u Bonga wcale nie jest oczywiste.
Jeśli Netflix w tym kierunku będzie podążać z produkcją swoich filmów, to faktycznie duże sieci dystrybucyjne i kina mogą poczuć się zagrożone.
Recenzja pierwotnie została opublikowana 26 maja 2017 roku
Źródło: foto. Netflix
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat