Opowieść podręcznej: sezon 2, odcinek 13 (finał sezonu) – recenzja
Drugi sezon Opowieści podręcznej dobiegł końca. Jak można było przypuszczać, finał dostarczył wielu skrajnych emocji, wzruszeń i niepokoju, dając nadzieję na jeszcze więcej.
Drugi sezon Opowieści podręcznej dobiegł końca. Jak można było przypuszczać, finał dostarczył wielu skrajnych emocji, wzruszeń i niepokoju, dając nadzieję na jeszcze więcej.
Zeszłotygodniowa śmierć Eden i Isaaca była wydarzeniem niezwykle poruszającym, w związku z czym nie dziwi fakt, że i bieżący epizod rozpoczął się właśnie od nawiązań do tej tragedii. Składanie i pakowanie ubrań dziewczyny było ostatecznym pożegnaniem z postacią, a także idealną chwilą na refleksję – nie tylko dla June, ale dla wszystkich mieszkańców domu. Można wiele powiedzieć o smutnym losie, jaki spotkał piętnastolatkę i jej wybranka, jednak nie da się zaprzeczyć, że było to w pewnym sensie wydarzenie przełomowe – bieżący odcinek wielokrotnie pokazywał mniejsze lub większe próby buntu, których źródła dopatruję się właśnie w tym konkretnym poświęceniu dwojga młodych ludzi. Osobiście trochę ubolewam, że wątek Eden w serialu dobiegł końca – spodziewałam się, że dziewczyna odegra dla wydarzeń ważną rolę, jednak nie przyszło mi do głowy, że zostanie to rozegrane w ten sposób. Niemniej, za cały poziom dramatyzmu i emocje, jakie udzieliły mi się w kulminacyjnym momencie, serialowi należy się ogromny plus.
Po krótkim upamiętnieniu Eden, finałowy odcinek skupia się jednak znacznie bardziej na pozostałych bohaterkach – pierwsze skrzypce wyraźnie grają tym razem trzy kobiety: June, Emily i Serena. Prawdopodobnie zainspirowane ostatnimi wydarzeniami, wszystkie panie przejawiają różnego rodzaju buntownicze zachowania – zależnie od poziomu ich determinacji i desperacji, są one bardziej lub mniej radykalne. Najbardziej skrajną okazała się Emily – scena ataku na ciotkę Lydię kompletnie mnie zaskoczyła i przez dłuższą chwilę pozostawiła w osłupieniu. Gdyby jednak dobrze się zastanowić, Emily przez cały sezon dawała nam znaki, sygnalizując, że jest gotowa na każde ryzyko. I rzeczywiście – po głębszej analizie, jej zachowanie (choć i tak dość impulsywne) jest w pewnym sensie uzasadnione. Nie stoi to jednak na przeszkodzie, by scena zadziałała na widza z ogromną siłą – to zdecydowanie jedno z największych zaskoczeń całego epizodu. Ponadto, takie rozegranie akcji pozostawia twórcom wiele możliwości jeśli chodzi o samą ciotkę Lydię. Jej ponowna konfrontacja z Emily jest już mało prawdopodobna, jednak takie wydarzenie na pewno wpłynie na kobietę. Trudno powiedzieć, czy zmieni się ona na plus, czy stanie się jeszcze gorszym tyranem. Wątek zawieszono po mistrzowsku – czekanie na jego rozwinięcie do kolejnej odsłony będzie prawdziwą próbą dla cierpliwości.
Ostatni odcinek sezonu balansuje na cienkiej granicy, a napięcie jest wyczuwalne od pierwszej do ostatniej chwili. Jest to godne podziwu tym bardziej, że przez znaczną część epizodu na ekranie wcale nie ma żadnej dynamicznej akcji. Przeciwnie - momentami aż za bardzo odczuwalne były dla mnie pewne przestoje. Scena, w której Emily przygotowuje się do pierwszej ceremonii została przeciągnięta do granic możliwości, a klęczenie kobiety na poduszce, gdy w tle przygrywała muzyka, zdawało się trwać w nieskończoność. Podobnie z resztą jest ze sceną, w której Podręczna i jej nowy komendant Lawrence opuszczają dom samochodem w rytm radiowych przebojów - tego typu zabiegi z pewnością miały przetrzymać widza w skupieniu i subtelnie pogrywać sobie z jego cierpliwością, jednak w tym epizodzie - wydaje mi się - było tego odrobinę za dużo.
A skoro już przy nowym Komendancie jesteśmy - Lawrence okazał się jedną z najbardziej kluczowych postaci całego odcinka. Może i pojawił się w epizodzie tylko na parę chwil i wciąż pozostaje prawdziwym człowiekiem-zagadką, o którym nic nie wiemy, ale wprowadził do serialu nadzieję na lepsze, a to bohaterkom (i widzom również) było bardzo potrzebne. Cały wątek z Lawrence'em został bardzo zgrabnie rozwiązany - na tę chwilę rzeczywiście nie ma potrzeby, by poznać jego przeszłość czy prawdziwe intencje, a fakt, że postać pozostawia tyle pytań bez odpowiedzi, nie jest na tym etapie frustrujący. To, czy Lawrence zostanie rozwinięty w 3. sezonie zależy już tylko od samej June, która być może zacznie szukać u niego pomocy (wskazywać na to może jej wpatrywanie się w jego twarz a następnie odjeżdżający samochód). Bo Lawrence rzeczywiście jest jak iskierka dobra w tym zgniłym świecie i jednocześnie stanowi potwierdzenie, że od każdej reguły znajdzie się parę wyjątków. Jeśli Komendant może myśleć tak zdroworozsądkowo, może rzeczywiście ten świat jest jeszcze do ocalenia? Na pewno nie umknęło to uwadze głównej bohaterki.
Finał proponuje jeszcze dwa przejawy buntu, z których każdy pełni nieco inną dla serialu rolę. Bunt June ograniczył się do pyskowania i spoliczkowania Waterforda. W scenie, w której w odwecie zdzieliła Komendanta w twarz, mimowolnie stanął mi przed oczami obraz zgnębionej i zastraszonej Fredy z pierwszego sezonu, która przecież nie raz obrywała od Sereny. To jednak pierwszy raz, gdy kobieta zdecydowała się na taką reakcję – bardzo dużo mówi to o kondycji głównej bohaterki, która z odcinka na odcinek tylko ewoluuje. Jednocześnie widzę w tym wszystkim spójność i konsekwencje – właśnie w takich drobnych scenach, gestach czy wymianach zdań widać liczne odwołania do pierwszej odsłony, a przemiana i swego rodzaju dojrzewanie June stają się tym samym uzasadnione i jak najbardziej wiarygodne. Scena z Waterfordem wypadła autentycznie, a fakt, że wywołała uśmiechy na twarzach samej June, Nicka i Rity jest dodatkowo sygnałem na to, że wszyscy tylko czekają na małą rewoltę. Do śmiechu nie jest już tylko Waterfordowi i przyznam, że osobiście obserwuję to z dziką satysfakcją.
Trzeci przejaw buntu – najbardziej delikatny i najgroźniejszy zarazem – należy do Sereny, która miała czelność prosić radę Gileadu o nagięcie zasad. Jej zachowanie przy mównicy nie było jednak podyktowane chęcią dokonania przewrotu w systemie – przeciwnie, kobieta mimo wszystko dalej wierzy w Gilead i w to, że walczy o lepszą przyszłość dla swoich dzieci (o ile o jakiejkolwiek przyszłości można tutaj mówić). Czasem zastanawiam się nad tym, gdzie Serena ma swoje granice – od kilku odcinków dokonuje coraz głębszej analizy środowiska, w którym przyszło jej żyć i tym samym nękają ją coraz większe wątpliwości. Co więcej, wielokrotnie doświadczyła także przemocy ze strony męża, jednak mimo to wciąż jest mu posłuszna. Ostatnia scena z pożegnaniem z dzieckiem również nie jest dla mnie do końca jasna – trudno mi ocenić, czy fakt, iż pozwoliła na ucieczkę June rzeczywiście podyktowany był jej zdrowym rozsądkiem, czy zwyczajnie była wciąż otumaniona po torturze, jaką wymierzył jej mąż. Bohaterka wielokrotnie nas do tej pory zaskakiwała i gdy już wydawało się, że zwyciężyła w niej ludzkość i empatia, w kolejnej scenie okazywało się, że to tylko kolejna maska. Z tego też powodu nie odważę się na wiwatowanie – jeszcze nie teraz. Niemniej jednak, wprowadzenie jej w momencie ucieczki jest dla serialu dość istotne – to w końcu pierwsza próba, na którą Serena wyraziła pełną zgodę. Oznacza to, że nie będzie już tak zawzięcie gonić June, a to z kolei może dać Podręcznej więcej czasu i dać nowe możliwości.
Pozostając jeszcze przy Serenie, trudno oprzeć się wrażeniu, że w bieżącym sezonie awansowała ona na jedną z najważniejszych postaci kobiecych - równie ważną co sama June. Pierwszy sezon Opowieści podręcznej wyraźnie pokazywał, jak nic nie wartymi istotami są kobiety w szkarłatnych płaszczach, jednak przez cały czas trwania drugiej serii ciężar przeniósł się nieco bardziej na żony - zupełnie inną, acz równie uciśnioną grupę społeczną w Gileadzie. Odkąd Podręczne nauczyły się walczyć o swoje i przestały bać się dokonywać małych i dużych rewolucji, to właśnie żony zmagają się z coraz większym problemem, otwierając oczy i zdając sobie sprawę z tego, że wcale nie mają większych praw. Serial zrobił olbrzymi krok do przodu i przez minione 13 odcinków podjął wątki i tematy, które dają mnóstwo nowych możliwości. W typowym dla siebie stylu wszystko to przedstawiono bardzo subtelnie, a nawet powolnie, jednak z punktu widzenia pierwszej odsłony rzeczywiście widać duży postęp, co jest dla mnie satysfakcjonujące. Finałowy odcinek to idealna furtka do tego, by rozwinąć to wszystko w kolejnym sezonie. I choć mógł wzbudzić wiele kontrowersji, ja opowiadam się jednak po stronie jego entuzjastów.
Sama scena końcowa dla wielu widzów była niemałym zaskoczeniem. June, będąca już o krok od wolnego świata, decyduje się mimo wszystko zostać w Gileadzie i odbić Hannę z rąk oprawców. Jak tego dokona – nie mam pojęcia. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że rzeczywiście ma jakiś plan. Z perspektywy sytuacji bohaterki, wydaje mi się, że June niestety podjęła złą decyzję - to już trzecia próba ucieczki i jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, jej konsekwencje mogą być opłakane. Jednak dla samego serialu jest to decyzja bardzo dobra - gwarancja na to, że trzeci sezon ponownie rozegra się w Gileadzie i że już teraz możemy spodziewać się kolejnych pełnych napięcia scen, dalszej żmudnej walki i – być może – ostatecznej konfrontacji z systemem. Kiedyś już zastanawiałam się nad tym i powtórzę to jeszcze raz – Gilead można rozwalić wyłącznie od środka i zdaje się, że teraz wie o tym także June. Zdaję sobie sprawę z kontrowersji, jaki wywołał ostatni twist i z tego, że głównej bohaterce zarzuca się nieuzasadnioną impulsywność i nieodpowiedzialność. Ja jednak całkowicie to kupuję - dopiero trzeci sezon pokaże, czy było warto i ewentualnie wtedy będzie można mieć zarzuty do twórców, że ponownie umieścili Podręczną w domu Waterfordów. Liczę jednak, że tak się nie stanie i trzymam kciuki, by kolejne epizody zaproponowały nam zupełnie co innego, gwarantując tym samym zupełnie nowe emocje. To dobry moment, by coś zmienić - tylko od scenarzystów zależy teraz, jak wybrną z tej sytuacji i czy sprostają wysokim oczekiwaniom.
Drugi sezon dobiegł końca i pod względem jakości dzielnie dotrzymał kroku pierwszej odsłonie. Sam epizod finałowy, mimo że niespieszny, dostarczył wielu trudnych emocji, stając się kolejnym dowodem, że twórcy serialu doskonale wiedzą, co robią. Choć wiele decyzji nawet dla mnie pozostaje zaskoczeniem, nie mam większego problemu z akceptowaniem tego, co dzieje się w fabule i nieustannie chcę więcej i więcej. Zarówno za finał jak i całokształt bieżącej serii - 8.5/10.
Źródło: zdjęcie główne: Hulu
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat