Opowieść podręcznej: sezon 4, odcinek 10 (finał sezonu) - recenzja
Opowieść podręcznej w znamiennym sobie stylu pokazuje nam kwintesencje kobiecej zemsty. June wybiera drogę mścicielki, ale czy na pewno do twarzy jej w takiej roli?
Opowieść podręcznej w znamiennym sobie stylu pokazuje nam kwintesencje kobiecej zemsty. June wybiera drogę mścicielki, ale czy na pewno do twarzy jej w takiej roli?
Finał czwartego sezonu Opowieści podręcznej mógłby być doskonałym dramatem psychologicznym, gdyby tylko trauma prowadziła główną bohaterkę mniej oczywistymi ścieżkami. Konkluzja miała szansę pobawić się motywem heistu, ale przejęcie Komendanta przez Nicka i June nie wiązało się z żadną finezyjną grą w kuluarach. Odcinek celował w konwencję dusznego thrillera, jednak nie dało się odczuć gęstej atmosfery zaszczucia, która tak dobrze sprawdziłaby się w gwałtownej końcówce. Mogło być wspaniale, a wyszło, jak wyszło. Który to już raz w podobny sposób kwitujemy odcinek Opowieści podręcznej?
Serial ponownie odstawia na dalszy plan Hannę, Lydię, Janine, Emily i Moirę. Liczą się tylko June i Fred. Poświęcenie tej dwójce epizodu finalizującego sezon akcentuje ich istotę, podkreślając główną linię konfliktu. Ona – skrzywdzona, wykorzystana, pałająca żądzą zemsty, silna i bezkompromisowa. On – słaby, fałszywy, zadufany w sobie, głupi, zwyrodniały, ciemiężący. Kobieta – po latach udręki i cierpieniu doznanym ze strony mężczyzny – wyzwala gniew i mści się w niebywały sposób. Pewien etap w Opowieści podręcznej dobiega końca. Symboliczne powstanie z kolan i zamordowanie oprawcy to wyraz rebelii, która jest motywem przewodnim bieżącej serii.
Fajnie, że udaje się spiąć fabułę tak czytelną klamrą. Dobrze, że finalnie Fred umiera. Gdyby przeżył, przesłanie nie byłoby tak sugestywne, a gniew June trafiłby w próżnię. Kierunek jest klarowny zarówno na poziomie fabularnym, jak i ideologicznym. Ból, który pierwotnie czynił z June osobę poddaną, słabą i uległą, stał się jej siłą napędową. To dzięki niemu osiągnęła moc, pozwalającą jej zadać celny cios swojemu oprawcy. Przesłanie jest tutaj zrozumiałe – ofiara nigdy nie zapomni ręki swojego dręczyciela. I jak powszechnie wiadomo, „co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Twórcy łączą powyższe z ideą feministyczną, wskazując, gdzie leży wartość kobiet. Odnosząc do współczesności wydarzenia z dziesiątego odcinka, można zinterpretować to na zasadzie kropli przelewającej czarę goryczy czy wzbierającego oceanu gniewu. Kluczem do prawidłowego odczytania przesłania jest z pewnością ostatnia scena i krew na twarzy dziecka. Nienawiść, nawet w służbie dobra, do niczego nie prowadzi. W szerszej perspektywie cierpieć będą za to również niewinni. W tym przypadku opuszczona przez June córka.
Dobrze, że warstwa fabularna pod tym względem spina się należycie, bo na innych płaszczyznach niestety już nie jest tak kolorowo. Opowieść podręcznej ze znamiennym sobie urokiem tka historię w sposób ślamazarny i nieudolny. Tam, gdzie należało wprowadzić nieco napięcia, twórcy wrzucają tony dialogów. W momentach mających na celu wywołanie emocji odczuwamy tylko obojętność. Po raz kolejny kiepsko wypadają zakulisowe rozmowy przedstawicieli Gileadu z resztą świata. Tym razem wystarczy krótkie spotkanie June z Komendantem Lawrence’em, żeby ustalić kluczowe działania w relacjach dwóch zwaśnionych potęg militarnych. Gdzie rządzący, politycy, generałowie? Trudno traktować poważnie produkcję, która po macoszemu podchodzi do budowania otoczki dla głównego wątku fabularnego. Świat wokół bohaterek nie istnieje. Jakiekolwiek realia pełnią funkcję nieistotnego tła. Liczy się tylko los June i jej adwersarzy. Reszta jest jedynie elementem scenerii.
Gdzie się podziały pozostałe postacie? Po co poprzednie odcinki tak mocno rozwijały historie Lydii, Janine czy Esther, jeśli teraz nie pojawiają się one nawet na sekundę? Twórcy urywają ich wątki. Brak znaczącego akcentu w konkluzji sezonu świadczy tylko o nieistotności bohaterek. A Moira, Emily i Luke? Jaką rolę odegrali w toczących się wydarzeniach? Każde z nich w jakiś sposób dopełniało June. Moira była głosem rozsądku, Emily towarzyszką w bólu, a Luke stał się jej ofiarą. Żadne z nich nie dostało rozwinięcia własnego wątku. Podobnie jak Lawrence, stali się narzędziami fabularnymi potrzebnymi do rozwijania historii June. Najbardziej w tym wszystkim szkoda Sereny Joy. O ile konkluzja losów Freda jest satysfakcjonująca, to w przypadku jego żony, scenarzyści zupełnie się pogubili. Czy w bieżącej serii było choć jedno istotne wydarzenie z jej udziałem? Nawet jeśli za takowe można uznać spotkanie z June, to w ogólnym rozrachunku nic istotnego dla samej postaci z tego nie wynikło. Zmarnowany potencjał, zarówno jeśli chodzi o świetnie wykreowaną bohaterkę, jak i talent aktorski Yvonne Strahovski.
Czwarty sezon Opowieści podręcznej to dobitny dowód na to, że serial najlepsze lata ma już za sobą i nie zmierza obecnie w żadne interesujące rejony. Na każdym kroku dość mocno akcentuje światopoglądowe motywy, ale niestety nie idzie za tym wartość fabularna. Jest po prostu nieciekawie, a finał stanowi tego najznakomitszy przykład. Serial ma wciąż potencjał na bycie czymś wyjątkowym, ale zdecydowanie trzeba wymienić ekipę scenarzystów na kogoś, kto wprowadzi nieco gatunkowego sznytu do tej podbudowanej ideologicznie historii.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat