Orphan Black: sezon 5, odcinek 4 – recenzja
Najnowszy odcinek wprawia w silną konsternację. Z jednej strony jest dobrze zrealizowany i wpisuje się idealnie we wcześniej obraną konwencję. Z drugiej jednak bardzo kuleje pod względem prowadzenia fabuły i łatwo jest zgubić się w gąszczu niedomówień i insynuacji. Ponad tym wszystkim jednak bryluje Pani S. i jej tajny plan, co dosłownie rzutem na taśmę ratuje epizod.
Najnowszy odcinek wprawia w silną konsternację. Z jednej strony jest dobrze zrealizowany i wpisuje się idealnie we wcześniej obraną konwencję. Z drugiej jednak bardzo kuleje pod względem prowadzenia fabuły i łatwo jest zgubić się w gąszczu niedomówień i insynuacji. Ponad tym wszystkim jednak bryluje Pani S. i jej tajny plan, co dosłownie rzutem na taśmę ratuje epizod.
Serial do tej pory w miarę radził sobie ze swoją skomplikowaną fabułą i zazwyczaj dawał się śledzić bez większych problemów. Tym razem jednak odnosi się wrażenie, że scenarzyści sami pogubili się gdzieś po drodze i zamiast wykorzystać kilka prostych trików wyjaśniających związek pomiędzy P.T. Westmorelandem, klonami i całą resztą to starają się go jak najbardziej zamieszać. W efekcie dostajemy odcinek, który wygląda dobrze i… tyle.
Poszczególne sceny są w stanie się spodobać. Zwłaszcza te związane z Panią S. Siobhan w pełnej krasie pokazała swoje możliwości oraz to, jak groźnym zawodnikiem jest w tej grze. Nie tylko skontaktowała się poza kamerą z Adele (przyrodnią siostrą Felixa), zorganizowała spotkanie pomiędzy Heleną i Sarą, ale także dotarła nie do kogo innego, ale do Virginii, która była odpowiedzialna za projekt Castor. Pani S. posiada władzę, kontakty i wielką frajdę sprawia obserwowanie jaki robi z tego użytek. Kradzież tożsamości by dostać się do szpitala by uzyskać niezbędne informacje od Virginii, jest jak najbardziej w stylu Orphan Black. Pod tym względem serial radzi sobie wyśmienicie dostarczając odpowiednią dawkę akcji i rozrywki. Dzięki temu również uchylono nam rąbka tajemnicy dotyczącej przedziwnej bestii, kryjącej się w lesie na wyspie. Okazuje się, że jest to człowiek-mutant, który powstał w wyniku jednego z pierwszych eksperymentów P.T. Westmorelanda.
Teoretycznie ujawnienie historii “potwora” miało być punktem kulminacyjnym odcinka. Choć jakby się dłużej nad tym zastanowić, wcale nie dziwi, że istnieją takie wpadki. Nauka wymaga poświęceń, a biorąc pod uwagę już wcześniej sugerowane eksperymenty ( chociażby w klinice Brightborn), cały ten “potwór” wypada po prostu słabo. Szkoda tylko, że Cosima traci swój cenny czas bawiąc się w detektywa szukającego śladów mutanta, a nie skupia się nad tym co najistotniejsze. Jedyną, tak naprawdę ważną informacją płynącą z wątku “potwora” jest fakt, że za jego powstanie odpowiada P. T. Westmorland oraz Susan Duncan, która w cudowny sposób przetrwała praktycznie śmiertelny cios Rachel. Relacja pomiędzy tym dwojgiem, mimo że wydaje się mieć kluczowe znaczenie dla całego sezonu, jest niejasna i ciężko ocenić, po której stronie konfliktu się znajdują.
Wspomniane już wcześniej pojawienie się Adele związane jest misją specjalną, do której został wydelegowany Felix. Ma on wraz ze swoją siostrą wyruszyć do Szwajcarii, by tam dokopać się do źródeł Neolucji i wyśledzić ich kontakty, pieniądze i wpływy. Wcale nie podoba mi się pomysł, by go oddzielać od Sary, a zwłaszcza Kiry. Sarah traci po kolei wszystkich członków rodziny, przez co zostaje sama, słaba i coraz bardziej zmęczona. Podobny wydźwięk ma scena w klasztorze, podczas której dochodzi do krótkiego spotkania Heleny z Sarą. Ponownie, jak w poprzednim tygodniu, mamy do czynienia z wyciskaczem łez, który ma przypomnieć nam o ostateczności obecnego sezonu. Ten krótki moment pojednania i siostrzanej więzi wydaje się zwiastować niechybną katastrofę, z której nie wszyscy mogą wyjść cało.
Mimo całej sympatii do serialu, mam wrażenie że jego jakość zaczęła spadać, a scenarzyści nie do końca są w stanie udźwignąć powagę ostatniego sezonu. Można zauważyć, że skupiono się na detalach i postawiono na dopracowanie charakteru samych postaci. Jednak przez to wszystko traci główny wątek Neolucji, a walka o wolność Clone Club schodzi na drugi plan, gubiąc powoli uwagę widzów. Stoimy praktycznie w połowie drogi ku ostatecznemu finałowi, a wątek Heleny i jej dzieci niewiele posunął się do przodu, mimo że wielokrotnie sugerowano nam jak istotne z biologicznego punktu widzenia jest jej potomstwo. Cosima z kolei marnuje swój potencjał, siedząc w komunie na wyspie, podczas gdy Sarah nieustannie zmaga się z problemami wychowawczymi. Clone Club wydaje się rozpadać na kawałki, co nie wróży dobrze na przyszłość. Tak na dobrą sprawę, klony mogą pokładać nadzieję w Delphine, której brak dało się wyraźnie odczuć oraz w Pani S., której, jak to ujęła Sarah, trzeba teraz ufać bardziej, niż kiedykolwiek.
W serialu pojawia się coraz więcej niedociągnięć, które rzutują na ogólne wrażenia po emisji. Zamiast ekscytować, widzowie czują się zagubieni. Postacie, które teoretycznie do tej pory uważane były za martwe powracają, co jeszcze bardziej odziera serial z resztek realizmu. Serial staje się coraz bardziej mroczny i ponury, a przez to niekoniecznie lepszy. Nadzieje dotyczące ostatniego sezonu w dalszym ciągu są wysokie, choć pierwsza połowa serialu pokazała, że lepiej jednak pozostać sceptycznym i poczekać do samego końca. Być może Orphan Black jeszcze pozytywnie nas zaskoczy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat