Ostatni okręt: sezon 3, odcinek 13 (finał sezonu) – recenzja
W finałowym odcinku Ostatniego okrętu, podobnie jak w całym trzecim sezonie, nie zabrakło wielu emocji i zapierającej dech w piersiach akcji. Kto skreślił ten serial po jednej lub dwóch seriach, ten ma teraz czego żałować.
W finałowym odcinku Ostatniego okrętu, podobnie jak w całym trzecim sezonie, nie zabrakło wielu emocji i zapierającej dech w piersiach akcji. Kto skreślił ten serial po jednej lub dwóch seriach, ten ma teraz czego żałować.
Finał trzeciego sezonu The Last Ship miał być brawurowy, emocjonujący oraz wystrzałowy - i taki właśnie był! Prowadzona w szalonym tempie akcja pędziła niczym rakiety wystrzelone z drona lecące w stronę Nathana Jamesa. Trzeba było jakoś upchać w około 40 minutach te kilka wątków, które wymagały rozwiązania, przy okazji uśmiercając kilku bohaterów. Każdy inny serial ucierpiałby na takim nagromadzeniu wydarzeń w jednym odcinku, ale nie Ostatni okęt, który na tym właśnie bazuje, dlatego tak dobrze się go ogląda.
W ostatnim odcinku trzeciego sezonu widzowie nie mieli ani chwili wytchnienia. Od samego początku oglądaliśmy w terenie załogę Nathana Jamesa „polującą” na liderów regionalnych, aby odzyskać władzę nad państwem. Croft i Wilson bez problemów zostali zatrzymani, ale akurat oni nie byli ważni dla fabuły, więc możemy tu mówić o „odhaczeniu” tego wątku. Najdłużej na wolności przetrwały te najciekawsze i najbardziej wyraziste postacie, czyli Price i Shaw. Ta pierwsza zginęła zupełnie niespodziewanie, zastrzelona przez agenta Allison. Sama śmierć może nie była zaskoczeniem, ale błyskawiczny sposób, w jaki to się stało, był szokujący. Można było poświęcić jej kilka chwil więcej, niż po prostu ją ot tak zabić, bo wzbogaciła nieco sezon swoją obecnością. Ważniejsza była jednak w tym momencie Shaw, usiłująca rozprawić się w końcu z okrętem Nathan James. Wymiana rakietowa, zasłona dymna i heroiczny atak Kary, Sashy i Burka na Biały Dom były tak wciągające, że nie dało się oderwać oczu od ekranu. Akcja zapierała dech w piersiach i mogła się podobać.
Aż trudno uwierzyć, że to była dopiero połowa odcinka! O ile kapitan Chandler w pierwszej części tylko koordynował akcje swoich podwładnych z okrętu, o tyle druga należała już do tego bohatera. Zwrot akcji z porwaniem jego dzieci nie był zbyt wielką niespodzianką, bo można było się tego domyślić w trakcie trwania odcinka, ale natłok wydarzeń skutecznie odwracał uwagę widzów. Sprowadzenie Chandlera na pokład samolotu, aby osobiście się go pozbyć, był sprytnym pomysłem ze strony Allison, bo gwarantował jej bezpieczny przelot. Pozostaje pytanie, jakim cudem kapitan przemieścił się tak szybko z okolic San Diego do Saint Louis. Prawdopodobnie posiadł zdolności Varysa z Gry o tron… Pomijając tę nieistotną drobnostkę, trzeba powiedzieć, że scenarzyści rozegrali finałowe sceny pokazowo. Nawet nie zapomnieli o podaniu motywów, jakimi kierowała się Shaw, które w ostatecznym rozrachunku okazały się do przyjęcia. Oczywiście nie obyło się bez dramatów. Raz, że Chandler dowiedział się o zabiciu ojca, a dwa, że śmierć w całym zamieszaniu na pokładzie samolotu poniósł również Tex. Tę scenę nakręcono tragicznie i dodatkowo została słabo zagrana. Może to kwestia klaustrofobicznych warunków samolotu, ale nic nie usprawiedliwi tego, że śmierć tego bohatera powinna być najsmutniejszym momentem sezonu, a okazała się pozbawionym emocji niewypałem. Tak sympatycznej postaci należało się lepsze pożegnanie.
Trzeba powiedzieć, że twórcy serialu dobrze przemyśleli cały trzeci sezon pod względem postaci kapitana. Chandler był pod stałą presją otoczenia i tracił po drodze kolejne osoby (Michener, Valerie, a wcześniej panią doktor) aż do kulminacyjnego momentu śmierci ojca i Texa. Miał prawo nie wytrzymać, szczególnie że Allison go prowokowała. Właśnie dlatego zastrzelenie jej przez Chandlera wywarło tak duże wrażenie. W konsekwencji scena opuszczania pokładu okrętu wojennego przez kapitana miała wymiar bardzo emocjonalny, podniosły, honorowy i najzwyczajniej smutny. Dobrze, że chociaż tym razem nie zapomniał pocałować kobiety, którą darzy uczuciem, bo choć to taka niesamowicie irytująca klisza, to jednak pozostał niedosyt, kiedy zabrakło jej w poprzednim sezonie.
Z pełnym przekonaniem stwierdzam, że to był najlepszy sezon Ostatniego okrętu. Mnogość zwrotów akcji oraz wątków, które ładnie się ze sobą zazębiły, zapewniała w każdym odcinku dużą dawkę rozrywki idealnej na letnie wieczory. Świetnie zadziałało wprowadzenie wątków politycznych (zarówno wewnętrznych, jak i konfliktu z Pengiem) do całej fabuły, bo dzięki temu formuła serialu się odświeżyła i scenarzyści nie musieli wymyślać na siłę kolejnych misji dla Nathana Jamesa, które często wołały o pomstę do nieba w poprzednich sezonach. W ogóle nie odczuwało się braku doktor Scott, bo dobrze zastąpiła ją postać Sashy (świetna Bridget Regan). Poza tym dużą rolę odegrały w tej serii kobiety. Mózgiem całego zamieszania była Allison, pomagała jej Price, a swoje pięć minut miała również Kara. Można się czepiać, że Ostatni okręt nie grzeszy logiką, ale nie można mu odmówić, że ten sezon oglądało się znakomicie.
Wiemy już, że The Last Ship powróci jeszcze na dwa kolejne sezony, choć prawdę powiedziawszy, taki trochę gorzki finał też sprawdziłby się dobrze jako zakończenie serialu. Po tak fajnej serii apetyt rośnie jednak na następne, może jeszcze lepsze historie związane z tytułowym ostatnim okrętem. Następne lato zapowiada się niezwykle ekscytująco. Hip hip?! Hura!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat