Ostatni okręt: sezon 4, odcinek 1 i 2 – recenzja
Czwarty sezon Ostatniego okrętu wystartował wyjątkowo późno, bo dopiero pod koniec wakacji, ale ważne, że powrócił w dobrym stylu, serwując nam jak zwykle dużo dynamicznej akcji, strzelanin i wybuchów.
Czwarty sezon Ostatniego okrętu wystartował wyjątkowo późno, bo dopiero pod koniec wakacji, ale ważne, że powrócił w dobrym stylu, serwując nam jak zwykle dużo dynamicznej akcji, strzelanin i wybuchów.
Na szczęście twórcy The Last Ship nie popełnili błędów z finału poprzedniej serii, gdzie tempo wydarzeń zabiło kilka ważnych momentów dla całej fabuły, które powinny emocjonować lub wciskać w fotel. Obyło się bez szalonej gonitwy, dzięki czemu bez większych problemów widzowie mogli się połapać w nowym zagrożeniu, jakie dotknęło świat. Wirus dla odmiany zaatakował plony, a ludzkości grozi głód. Jedynym ratunkiem jest przejęcie odpornych na chorobę nasion, które zostały przejęte przez nieznanego wroga. Brzmi jak misja stworzona dla Nathana Jamesa i jego dzielnej załogi. Na razie główny wątek wydaje się być jasny i przejrzysty, a do indywidualnej oceny należy pozostawić, czy jest on na tyle realistyczny, aby nie wywoływał westchnień politowania.
W dwóch nowych odcinkach nie zabrakło kilku ciekawszych wybuchowych i wystrzałowych konfrontacji przy użyciu broni różnego rodzaju. W Ostatnim okręcie różnie to bywa, kiedy przychodzi do ostrzałów czy akcji w terenie, ponieważ najczęściej montaż szybkich ujęć w ruchu dobrze maskuje niedociągnięcia, przy okazji dynamizując wydarzenia. Na pewno atak na amerykańską bazę w Rocie wyglądał widowiskowo i został nakręcony na wysokim poziomie. Również mroził krew w żyłach, bo do zamachu wykorzystano dzieci. Nawet jak na ten serial, gdzie oglądaliśmy już parę szokujących scen, był to wstrząsający motyw, który zapada w pamięć. Również dobrze wypadła otwierająca odcinek strzelanina. Natomiast wydaje się, że mniejszy budżet otrzymał drugi epizod, gdzie efekty specjalne (szczególnie wybuchów) niestety nie były najwyższej jakości, rażąc sztucznością po oczach. Pomysł, aby wykorzystać fabularnie jaskinie i tunele Skały Gibraltarskiej należy zaliczyć na plus, ale już walka, która się tam odbyła z ludźmi Omara prezentowała się słabo, a poza tym brakło w niej dreszczyku emocji.
Jednak czym byłby Ostatni okręt bez swojego kapitana? Co zaskakujące Nathan James radzi sobie w miarę przyzwoicie pod nieobecność Chandlera, który zaszył się w Grecji i do tego zyskał nowy wygląd. Można wręcz powiedzieć, że teraz pełni on rolę Kary z poprzedniego sezonu, która spędziła większość czasu na lądzie, ale w miarę upływu czasu stawała się istotną postacią dla fabuły. W przypadku kapitana wydaje się, że szybciej powróci do akcji, bo już w drugim odcinku niczym James Bond szpieguje wroga, zbiera informacje i romansuje z piękną kobietą, która posiada klucz do tajemniczego pomieszczenia. Wątek Chandlera rozwija się sztampowo, a do tego trochę nie pasuje do tej sztywnej, wojskowej atmosfery Ostatniego Okrętu, ale przynajmniej pięściarska walka z Aresem przyciągała wzrok. Może taka odmiana w kolejnych epizodach lepiej zafunkcjonuje.
Trudno też przejść obojętnie obok kilku niedorzeczności serialu, które potrafią wywołać niejednokrotnie rozbawienie. W końcu taśma klejąca kiedyś uratowała występ w Zakonnicy w Przebraniu 2, to czemu nie mogła wystarczyć, aby ocalić Nathana Jamesa w ostatniej chwili? Z kolei przeznaczenie pchnęło Chandlera do podjęcia ryzyka, które zapewne doprowadzi go z powrotem na pokład swojego okrętu. Poza tym śmieszą te przydługie brody niektórych bohaterów. Zapewne pomaga to wtopić się w tłum w arabskim kraju, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że po prostu moda na krzaczasty zarost jeszcze nie przeminęła, nawet w post-apokaliptycznym świecie. Ale i tak największą wesołość spowodowała starsza kobieta, która przemyca nasiona jadąc na wielbłądzie przez pustynię. Pomysłowy sposób, bo nie wzbudzający podejrzeń, ale jednak jest coś w tym zabawnego.
Oba odcinki dobrze otwarły czwarty sezon. Nawet udało się zachować balans między pędzącą akcją a spokojniejszymi momentami, które na pierwszy rzut oka niewiele wnoszą, ale w dalszej części historii na pewno okażą się istotne. Pojawiło się też kilka nowych twarzy, jak nijaki Fletcher, podstępny Giorgio czy intrygująca, ciemnoskóra Kandie. Oby również Meylan znalazł stałą pracę na mostku kapitańskim, ponieważ Mike Slattery potrzebuje kogoś wykwalifikowanego przy swoim boku, dopóki Chandler nie wróci na statek. Sama fabuła na razie wydaje się być nadzwyczaj prosta, ale twórcy Ostatniego Okrętu już udowodnili w trzecim sezonie, że potrafią całkiem logicznie i sprytnie ją skomplikować. Pozostaje nam czekać na dalszy rozwój wypadków i trzymać kciuki, aby został utrzymany dobry poziom serialu, który potrafi czasem podnieść adrenalinę i ekscytować.
Źródło: zdjęcie główne: Doug Hyun
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat