Ostatni Okręt: sezon 4, odcinek 4 – recenzja
W Ostatnim Okręcie nie zawsze szybka akcja idzie w parze z emocjami, ale tym razem nowy odcinek trzymał widzów w niepewności do samego końca.
W Ostatnim Okręcie nie zawsze szybka akcja idzie w parze z emocjami, ale tym razem nowy odcinek trzymał widzów w niepewności do samego końca.
W poprzednim odcinku The Last Ship, mimo że jak zwykle dobre tempo akcji dynamizowało wydarzenia, to nie odczuwało się żadnych emocji, które w jakiś sposób angażowałyby widzów do śledzenia losów bohaterów z zapartym tchem. Ale najnowszy epizod poradził sobie zdecydowanie lepiej pod tym względem za sprawą manewrów wojennych Nathana Jamesa na morzu oraz wykrwawiającego się Mike’a Slattery’ego. Raczej trudno było oczekiwać, że już na samym początku czwartego sezonu zginie tak zasłużona i ważna postać dla całego serialu, ale twórcy starali się jak mogli, aby potrzymać widzów w niepewności. Nie łatwo było ocenić czy Mike ma zwidy z powodu narkotycznego naparu, jaki został mu podany czy też są to jego ostatnie tchnienia, które są formą pożegnania z tym bohaterem. Nie zmienia to faktu, że w kilku momentach rzeczywiście mógł widzów ogarnąć smutek na widok jego zmarłej rodziny, ale nadmierna ilość tych halucynacji rodem z Gladiatora zabijała melancholijny klimat i na koniec przybrały groteskowy kształt. Mimo wszystko miło było zobaczyć pierwsze spotkanie Mike’a z Chandlerem, a sama sytuacja emocjonowała do samego końca.
Równie interesująco przedstawiała się misja ratowania kapitana, mimo że wymiana ognia na ziemi między Amerykanami a ludźmi Omara i Giorgio raziła oczy absurdalnością, bo ci pierwsi nie dość, że trafiali swoich przeciwników ze stu procentową skutecznością, to jeszcze sami nie zostali nawet draśnięci. Ale za to akcja w zatoce mogła się podobać, ponieważ Nathan James oraz helikopter w pełni zaangażowały się w działania na lądzie. Dzięki temu, że do gry wszedł jeszcze grecki okręt mogliśmy podziwiać kilka pomysłowych manewrów służących zmyleniu wroga i nawet można było uwierzyć w realizm sytuacji. W końcu też swoje pięć minut miał Sunshine, który do tej pory tylko rozbawiał nazwą, ale nie miał jeszcze okazji zaprezentować kilku widowiskowych ewolucji w powietrzu. Może nie wyglądało to idealnie, bo zadziałała magia montażu, ale jak na serial telewizyjny satysfakcjonująco. Helikopter oraz Rodney Poynter za jego sterami dobrze urozmaicają wydarzenia i sprawiają, że chce się oglądać ich częściej w akcji.
W czwartym sezonie stopniowo poznajemy kolejnych wrogów Nathana Jamesa. Po całkiem wyrazistej postaci Giorgio i jego nudnej, ale pięknej siostrze, pojawił się bezwzględny, ale mocno stereotypowy Omar. Jednak mózgiem całej operacji okazał się doktor Paul Vellek, którego poznaliśmy odcinek wcześniej. Wcielający się w niego Peter Weller świetnie sprawuje się w roli najgroźniejszego złoczyńcy, który jest inteligentny i emanuje stanowczością. Taki przeciwnik jest najbardziej niebezpieczny, a za sobą ma jeszcze drugiego syna, całe laboratorium i grecki okręt. Jest to osoba, która zdecydowanie ma zadatki, aby porządnie namieszać w fabule tego sezonu.
Nowy odcinek Ostatniego Okrętu niewątpliwie trzymał w napięciu, dzięki czemu oglądało się go z rosnącym zainteresowaniem i emocjami. W samej końcówce, kiedy Chandler powrócił na statek, a w tle słychać było piosenkę Toma Waitsa, zapanowała sentymentalna atmosfera, o co trudno było podejrzewać ten serial. Ciekawe czy w obliczu kontuzji Mike’a i nowego zagrożenia, były kapitan pozostanie na statku na dłużej, przejmie stery i pokieruje operacją dopadnięcia nowego wroga, który nie odpuści dopóki nie zdobędzie nasion. To byłby odpowiedni kurs dla serialu. Zatem czekamy na więcej tak dynamicznych i emocjonujących odcinków!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat