Polskie kino cierpi na niedobór horrorów. Ta było od lat. Jakoś wszyscy rodzimi twórcy omijali ten gatunek szerokim łukiem. Było tak przynajmniej do czasu pojawienia się Bartosza M. Kowalskiego, który postanowił ową lukę na rynku zapełnić. Zaczęło się od krótkometrażowego filmu Zacisze zrealizowanego dla nieistniejącej już w Polsce platformy Showmax, a później to już poszło z górki. Bartosz zaserwował nam znakomity slasher W lesie dziś nie zaśnie nikt o zmutowanych potworach z kosmosu oraz moim zdaniem mniej udaną kontynuację, w której stara się trochę zabawić gatunkiem. Teraz wraca z pełnokrwistym horrorem, w którym mamy upiorny klasztor, nawiedzonych duchownych, diabła i antychrysta.   Ostatnia wieczerza opowiada o milicjancie (Piotr Żurawski), który próbuje rozwiązać zagadkę tajemniczego zaginięcia kilkunastu kobiet. Świadkowie mówią, że ostatni raz widzieli je, gdy przekraczały mury klasztoru zarządzanego przez mnichów specjalizujących się w egzorcyzmach. Jak nietrudno się domyślić, zło zagnieździło się w świątyni Boga. Wszak najciemniej pod latarnią. O ile rodzime kino stara się omijać gatunek horroru, o tyle nasi twórcy nie boją się w swoich dziełach nawiązywać do diabła. Że tak wspomnę tylko Demona Marcina Wrony, Diabła Andrzeja Żuławskiego czy też Matkę Joannę od Aniołów Jerzego Kawalerowicza. Jednak nawet ci wspaniali twórcy starali się ten temat w swoich filmach jakoś widzowi racjonalnie wytłumaczyć. Kowalski tego nie robi. Zanurza się w kinie klasy B, wierząc, moim zdaniem słusznie, że widz z miejsca zrozumie konwencję, więc nie ma co na to tracić czas. Scenariusz jest pełen skrótów i skupia się bardziej na budowaniu grozy niż objaśnianiu tego, co dzieje się na ekranie i kim są bohaterowie. Na dobrą sprawę o młodym milicjancie nie dowiadujemy się nic. I o dziwo nie przeszkadza to w odbiorze historii. Podobnie jest z mnichami. Na bieżąco dostajemy informacje o ich poczynaniach i celach, ale bez zagłębiania się w to, skąd u nich pomysł ściągnięcia na ziemię Szatana. Tak jest i już. Po co drążyć temat, wszak nie o to w tym filmie chodzi. Ostatnia wieczerza wymaga od widza wyłączenia myślenia i zagłębienia się w mroki klasztoru, gdzie wyczuwalne jest zło. Jest ono wszędzie. W ścianach, podłodze, ogrodzie. Przekraczając bramę tej świątyni, każdy wyrzeka się dóbr technologicznych, co znaczy, że korytarze oświecają świece, a w tle słychać jedynie skrzypienie starych drewnianych podłóg i krzyki ludzi, którzy przez diabła postradali zmysły.
foto. Netflix
+9 więcej
Wizualnie nowy film Bartosza M. Kowalskiego to petarda. Uczta dla widzów. Pokazanie, że da się u nas zrobić horror, który nie odstrasza plastikiem i tandetnymi efektami specjalnymi. Pod względem scenografii i efektów specjalnych nowa produkcja Akson Studio zrealizowana dla Netflixa prezentuje światowy poziom. Czuć grozę i nie wywołuje ona napadów śmiechu czy zażenowania. No może oprócz momentów, gdy są one zamierzone, a takie też tutaj są. Reżyser bowiem nie mógł sobie odmówić zabawy gatunkiem i kilku scen mających na celu chwilowe rozluźnienie atmosfery, by mroczny finał miał jeszcze mocniejsze wejście. Widać również w Ostatniej wieczerzy, jak mocną inspiracją dla Kowalskiego i Mirelli Zaradkiewicz, którzy napisali scenariusz, było kino amerykańskie i jego perełki jak Egzorcysta, Omen czy Kult. I nie jest to broń Boże zarzut, bo jeśli się już na kimś wzorować, to na tych najlepszych. Scenarzyści bezbłędnie odrobili pracę domową, tworząc ciekawą mroczną historię, która angażuje widza. Ma może w sobie mnóstwo niespójności, ale zakrywa je mrokiem i zalewa krwią. Nowa produkcja Kowalskiego to rasowy horror klasy B. Znakomicie zagrany przez Piotra Żurawskiego, Olafa Lubaszenkę i Sebastiana Stankiewicza. Wykreowani przez nich bohaterzy są świetni i zapadają w pamięć. Są bardzo plastyczni. Gdy wymaga tego sytuacja są straszni, by w innym momencie pokazać swoje komiczne oblicze. Tyczy się to zwłaszcza Lubaszenki i Stankiewicza. Jednak największym atutem nowego horroru Netflixa jest niewątpliwie scenografia stworzona przez Magdalenę Kut i Łukasza Trzcińskiego, zdjęcia Cezarego Stoleckiego i genialna muzyka wywołująca dreszcze autorstwa Carla-Johana Sevedaga. Te wszystkie elementy połączone ze sobą dają wspaniały efekt. To one podbijają Ostatnią wieczerzę, wznosząc ją na zupełnie inny poziom. Światowy. Czyniąc jednocześnie z Bartosza M. Kowalskiego króla polskiego kina grozy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj