Outcast: Opętanie: sezon 2, odcinek 10 (finał sezonu) – recenzja
Efektowna końcówka to jednak trochę za mało, jak na finał sezonu, w którym twórcy postanowili nie forsować tempa akcji. Ostatni odcinek drugiej serii Outcast: Opętanie był niezły, ale zabrakło w nim dreszczyku emocji związanego z rozgrywającymi się w nim wydarzeniami istotnymi dla całej historii.
Efektowna końcówka to jednak trochę za mało, jak na finał sezonu, w którym twórcy postanowili nie forsować tempa akcji. Ostatni odcinek drugiej serii Outcast: Opętanie był niezły, ale zabrakło w nim dreszczyku emocji związanego z rozgrywającymi się w nim wydarzeniami istotnymi dla całej historii.
Gdyby nie widowiskowa końcówka Outcast, można byłoby się nawet nie zorientować, że to finał sezonu. Nie odczuwało się nerwowej atmosfery, narastającego napięcia czy zagrożenia, a tempo akcji nie różniło się od inny epizodów. A to dlatego, że większość czasu postacie spędziły na rozmowach, odkrywaniu nowych umiejętności (Kyle wyczuwający latarnie) i choćby na układaniu puzzli. Nadrabianie zaległości Kyle’a z ojcem nawet interesowało, ponieważ to bardzo enigmatyczna postać, którą dopiero poznaliśmy. Dobrze, że szybko zaczął realizować swój plan, bo chociaż ostatnie minuty odcinka sprawiły, że finał nie okazał się wielkim rozczarowaniem.
W epizodzie brakowało również poczucia misji Kyle’a, aby powstrzymać Scalenie, o którym rozprawiano przez cały sezon. Nie odczuwało się tego, że ma wydarzyć się coś ważnego dla całej historii i że główni bohaterowie mają realną szansę powstrzymać demony. Co prawda Giles i Anderson wzięli sprawy w swoje ręce i zaczęli wyłapywać opętanych ludzi, ale to nie to samo, co prawdziwa walka ze złem za pomocą nadprzyrodzonych umiejętności. Chęć poświęcenia się Kyle’a i przelania własnej krwi wyglądały sztucznie, tak jak nijakie pożegnanie się z rodziną. Trochę więcej dramatyzmu pojawiło się, gdy okazało się, że sprawa wymaga również śmierci Amber. Ale i tak słaby montaż nie pozwalał na wzbudzenie większych emocji.
Samo wydarzenie w lesie, dzięki błyskającym piorunom i burzowym chmurom, nawet miało swój klimat, ale w porównaniu do stylizowanych przebłysków wizji Blake’a traciło na oryginalności. Na pewno zaskoczyć mogło masowe samobójstwo osób ze światłem, które zebrały się w jednym miejscu. Do efektów specjalnych nie można się przyczepić, ponieważ wyglądały satysfakcjonująco. Motyw z unoszeniem się opętanych ludzi mógł zostać nieco lepiej pokazany, ale i tak wciąż był to upiorny widok, a zarazem świetny cliffhanger odcinka. Końcówka mogła się podobać ze względu na jej widowiskowość.
Szkoda, że wątek Megan właściwie nie odegrał żadnej roli w tym odcinku. Jej przestraszona twarz, wielkie oczy i krzyki nieco już spowszedniały. Również słowna konfrontacja między nią, a Blakem, nie wzbudzała takiej grozy, jak można było oczekiwać. A jej ucieczka z Holly była do bólu przewidywalna. Więcej w odcinku namieszał Park, który przyczynił się do ich uwolnienia, a następnie wstrzyknął jakąś substancję Blake’owi. Jeśli był to śmiertelny zastrzyk to serial zmarnowałby spory potencjał jaki tkwi tej postaci, która mogłaby jeszcze trochę skomplikować życie Kyle’a, a także uczynić historię ciekawszą. Z kolei w cieniu innych bohaterów pozostał wielebny Anderson, który nie wygłosił płomienistej przemowy, stawiając bardziej na kontrowersyjne rozdzieranie Pisma Świętego niczym Nergal na koncercie swojego zespołu, ale i tak zyskał sojuszników. Może nie były to tak porywające sceny, na jakie liczyliśmy, ale w dobrym stylu wprowadziły w ostatni odcinek sezonu.
To the Sea nieźle wywiązał się z roli finałowego epizodu. Co prawda dynamika wydarzeń na to nie wskazywała, a także zabrakło w nim nieco większych emocji i napięcia, ale efektowna końcówka zatuszowała te niedociągnięcia. Twórcy zatroszczyli się również o wprowadzenie nowych wątków w razie gdyby powstał trzeci sezon serialu. Pojawiła się tajemnicza kobieta kontrolująca Parka, która ma plany względem Barnesów. A także przebudzenie się matki Kyle’a to okoliczność posiadająca wiele możliwości, aby rozkręcić fabułę.
Drugi sezon Outcast: Opętanie był bardzo nierówny. Na pewno wydarzenia rozgrywały się trochę szybciej, ale też bardziej chaotycznie, niż w poprzedniej serii. Odcinki różniły się od siebie pod względem stylu i tempa, jakby każdy z reżyserów miał własną i lepszą od innych wizję, co do klimatu serialu. Dlatego też miał on lepsze i gorsze momenty. Podobać się mogły chwile grozy, kiedy na przykład ludzie zostawali opętani. Często niestety też serial nudził, ale głównie dlatego, że postacie dreptały w miejscu, a twórcy nie kwapili się z konkretniejszym rozwojem historii. Mimo wszystko drugi sezon można ocenić jako niezły. Może warto dać Outcast: Opętanie kolejną szansę?
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat