„Pani z przedszkola”: Komedia, której nie było – recenzja
Data premiery w Polsce: 25 grudnia 2014„Pani z przedszkola” reklamowana jest jako „komedia, jakiej nie było”, choć dystrybutor powinien raczej zmienić ten taglajn na „komedię, której nie było”, bowiem nowy film Marcina Krzyształowicza trudno przypisać do tego gatunku. To prędzej wariacja na temat kina autorskiego ze znanymi kliszami… z innych filmów autorskich.
„Pani z przedszkola” reklamowana jest jako „komedia, jakiej nie było”, choć dystrybutor powinien raczej zmienić ten taglajn na „komedię, której nie było”, bowiem nowy film Marcina Krzyształowicza trudno przypisać do tego gatunku. To prędzej wariacja na temat kina autorskiego ze znanymi kliszami… z innych filmów autorskich.
"Pani z przedszkola" zaskakuje już od samego początku seansu – przede wszystkim to nie jest komedia, a zwiastun w bardzo umiejętny sposób łączy praktycznie wszystkie gagi, które film zawiera. I chyba to dobrze, bo dzięki temu bardzo szybko widz może się zorientować, że ogląda coś zgoła innego. Gabinet psychiatry, główny bohater przypominający Woody’ego Allena, zagrywki rodem z kina Wesa Andersona i już wiemy: Krzyształowicz kręci film bardzo autorski, a te w polskim kinie ogląda się nadzwyczaj rzadko. Akurat w tym przypadku nie jest to wielki plus, ale zawsze to coś nowego.
Głównego bohatera, czterdziestoletniego mężczyznę (Łukasz Simlat), poznajemy, gdy siedzi w gabinecie psychologa (w tej roli Marian Dziędziel) i żali się na swoje problemy z życiem seksualnym. Przyczyną takiego stanu rzeczy poniekąd jest tytułowa pani z przedszkola, w której główny bohater zakochał się, będąc małym dzieckiem. I tutaj zaczyna się podróż nie tylko przez jego dzieciństwo, ale także przez meandry psychoanalizy w wykonaniu Freuda czy Lacana, a nawet dziwne, współczesne szarlataństwa psychologiczne.
Trudno zresztą ocenić, na ile wnioski i diagnozy padające w pokoju psychologa są wiarygodne i mają odzwierciedlenie w prawdziwej nauce, jednak z pewnością warto Krzyształowiczowi zaufać – wszak skończył on studia psychologicznie. Na tym doświadczeniu zbudowany jest także film: najpierw mamy wizytę u terapeuty, później zmagania się ze swoimi problemami, potem znów powrót na kozetkę i tak dalej. Oczywiście narracja pierwszoosobowa jest trochę oszukana – nie ma takiej możliwości, by główny bohater, gdy jeszcze był dzieckiem, mógł rozumieć otaczający go świat jak dorosły, a głos narratora to nie głos Simlata, tylko Cezarego Morawskiego. Ponadto wiele scen odbywa się zwyczajnie bez udziału głównego bohatera - przez to także trudno się zorientować, kto tak naprawdę jest najważniejszym bohaterem. Może jest to matka postaci granej przez Simlata (Agata Kulesza), może ojciec (Adam Woronowicz), a może tytułowa pani z przedszkola (Karolina Gruszka)?
[video-browser playlist="637068" suggest=""]
Rozłożenie ciężaru na każdego z wyżej wymienionych bohaterów i jedynie sporadyczne wracanie do narratora w postaci czterdziestoletniego mężczyzny z problemami powoduje, że niestety film okropnie się spłyca. Z jednej strony zmagamy się z traumami nie tylko dziecka, ale także dorosłych osób – dotykamy takich problemów jak nieszczęśliwe małżeństwo, kalectwo, a nawet śmierć, z drugiej zaś reżyser żongluje przed nami utartymi schematami, które niekiedy zupełnie nie pasują do tego filmu, jak retrospekcje mające przedstawić konkretny gag lub animowane plansze zaczynające każdy rozdział, rodem z kina Wesa Andersona. Zważywszy na to, że narratorem jest dorosły mężczyzna, a reżyserem twórca mrocznej „Obławy”, to efekt jest dość zaskakujący i moim zdaniem zupełnie niepasujący do reszty obrazu.
Film Krzyształowicza traci najwięcej na historii, bowiem sama realizacja wygląda bardzo dobrze – Michał Englert po raz kolejny pokazuje, że jest świetnym operatorem, a peerelowska scenografia świetnie spełnia swoje zadanie. Najbardziej jestem pod wrażeniem „komiksowych” scen, które nie tylko wyglądają świetnie, ale jako jedyne doskonale odzwierciedlają psychikę młodego bohatera, który w rysunkowych planszach odbija prawdziwy świat. Nie mówiąc już o świetnej obsadzie w postaci Agaty Kuleszy i Adama Woronowicza, którzy może i rzucają tylko kwestiami ze scenariusza, ale robią to tak nonszalancko, jakby rzeczywiście sami na to wpadli. Nawet Krystyna Janda w roli babci spisuje się bardzo dobrze, a Marian Dziędziel tak naprawdę nie musi robić nic, bo jego charyzma wystarczy, by wierzyć w każde jego słowo. Zresztą i tak warto traktować jego postać z przymrużeniem oka – chyba tak samo robi Krzyształowicz, który prędzej ośmiesza praktyki terapeutów niż tworzy peany na cześć ich ciężkiej pracy.
Zobacz również: Will Smith i Margot Robbie oszustami. Zwiastun „Focus”
Film, w którego każdej sekundzie odczuwa się piętno twórcy, to rzecz nie do przecenienia. Niestety nie zawsze sprawdza się taka forma, jeśli mówimy o próbie stworzenia komedii lub czegoś na wzór kina familijnego. "Pani z przedszkola" mogłaby być albo zabawniejsza, albo bardziej refleksyjna, a będąc czymś pośrodku, daleko jej do każdej z tych rzeczy. To całkiem mile spędzone półtorej godziny, bo i zdjęcia są śliczne, i aktorzy świetnie spisują się w swojej roli, jednak obraz ten jest zwyczajnie w świecie przeciętny. Ot, można zobaczyć w przerwie między świątecznymi obowiązkami.
Zdjęcie główne: materiały dystrybutora
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat