

Nastoletnia Emilia mieszka w Sopindze – niewielkim miasteczku w centralnej Kolumbii, znanym obecnie głównie pod nazwą La Virginia. Miejscowość dotyka naturalistycznie opisywana plaga much, wszechobecnych, atakujących ludzkie domostwa, ubrania, a wręcz ciała. Odrażające owady plączą się z budzącą się w Emilli seksualnością. Dziewczyna żyje w świecie zamieszkałym niemal wyłącznie przez kobiety, w towarzystwie rozedrganej Mamy Carmeli i doświadczonej, ale też schorowanej babci. Starsze kobiety wiedzą i rozumieją więcej, co nie znaczy, że umieją się z rozmaitych zależności wyzwolić, a jedyny przyjaciel bohaterki, Esteban, zmarł samobójczą (jak można się domyślić) śmiercią. Kolejne etapy plagi poznajemy nie tylko z ust narratorki, ale także z relacji Głosu Sopingi, lokalnej rozgłośni radiowej.
Plaga Juliany Javierre to pierwsza ukazująca się w Polsce powieść młodej kolumbijskiej autorki, nieustannie balansująca między brutalnym naturalizmem horroru a poetyką absurdu. Oficjalne władze, w istocie w znacznym stopniu odpowiedzialne za inwazję owadów, postanawiają, że ratunkiem przed ohydnymi muchami będą… ropuchy. Nieprzypadkowe baśniowe czy biblijne skojarzenia przeplatają się z krytyką społeczną.

W tle głównej opowieści czytamy o zabójstwach politycznych, wszechobecnym zagrożeniu i skomplikowanych zależnościach, a raczej zaszłościach związanych z kolorem skóry czy pochodzeniem mieszkańców Sopingi. Składane przez muchę jaja w ciele bohaterki zdają się symbolizować przemoc i brutalność, które dotykają w Kolumbii młodych kobiet; dosłowność graniczy z przenośnią. Sama fabuła zmierza do dość przewidywalnego zakończenia.
Stosunkowo krótka Plaga to niewątpliwie literatura zaangażowana, zdająca się na kolejnych stronach wciąż szukać swojego miejsca i właściwego języka do opisu rzeczywistości. Nie uważam jej za książkę szczególnie udaną, ale jednocześnie chętnie przeczytałbym kolejne teksty autorki.
Poznaj recenzenta
Adam Skalski

