Pociąg do mierności
Cały sezon Hell on Wheels w większości trzymał wysoki poziom, dostarczając wrażeń i emocji. Zwłaszcza przedostatni odcinek imponował rozmachem w stylu najlepszych westernów. Finał rozczarowuje nie tylko pod względem braku powyższych, ale także z uwagi na dziwne i głupie zwroty akcji.
Cały sezon Hell on Wheels w większości trzymał wysoki poziom, dostarczając wrażeń i emocji. Zwłaszcza przedostatni odcinek imponował rozmachem w stylu najlepszych westernów. Finał rozczarowuje nie tylko pod względem braku powyższych, ale także z uwagi na dziwne i głupie zwroty akcji.
Tematyką trzeciej serii Hell on Wheels była budowa kolei i rywalizacja Cullena z Durantem. Wydaje się, że powinno być sfinalizowana w ostatnim odcinku, a zamiast tego - zostaje zepchnięta na margines i potraktowana epizodycznie. Mowa tu oczywiście o krótkich scenkach, w których Thomas przejmuje dowodzenie, skoro Cullen zaginął. W tym miejscu mamy dziwną sytuację - dlaczego nikt nie pojechał na jego ratunek? Porwany zostaje wysoko postawiony przedstawiciel kolei, a wszyscy (na czele z Grantem) mają to w nosie? Coś takiego mogłoby mieć miejsce, gdyby zniknął jeden z pracowników niskiego szczebla, a nie osoba na takim stanowisku jak Bochannon, zwłaszcza że są podejrzenia, gdzie może być przetrzymywany. Ktoś tutaj nie przemyślał tego wątku.
Skupiono się za to na Cullenie w obozie Mormonów, gdzie ku naszemu zdziwieniu dowiadujemy się, że zostanie on ojcem. Mina Bochannona w momencie, gdy dowiaduje się o ciąży, jest miną, która towarzyszyła mi podczas całego seansu, ponieważ inaczej na te irracjonalne motywy nie można było zareagować. Sam fakt, że Cullen zdecydował się współżyć z tą kobietą, był kompletnie oderwany od osobowości postaci i po prostu do niej nie pasował. Motyw z zemstą Mormonów też był szyty grubymi nićmi, a teraz obserwujemy jedynie konsekwencje nieprzemyślanych wątków. Świetnie, że Cullen decyduje się postąpić słusznie i pojąć kobietę za żonę - w końcu czegoś takiego spodziewamy się po tej postaci. Tylko dlaczego twórcy oferują nam tak drastyczny, wyciągnięty z rękawa i bezsensowny motyw, że Bochannon nagle prawie dobrowolnie decyduje się zostać Mormonem? Nawet przez chwilę nie myśli o kolei, wiedząc, że goni go termin i może stracić wszystko, na co tak ciężko pracował. Nie jest to dobre rozwiązanie; nie pasuje do tego bohatera ani do całego serialu.
[video-browser playlist="634689" suggest=""]
Rywalizacja Cullena ze Szwedem to jasny punkt poprzednich sezonów, więc nic dziwnego, że ich dialogi - zwłaszcza pierwszy, podczas procesu - to jedyne pozytywne aspekty finału. Napięcie jest wyczuwalne, a w głowie rodzi się pytanie: co zrobi Szwed? Najefektowniej wypada scena z obiadem, gdzie cały czas nie wiadomo, czy Cullen zaraz nie wypatroszy Szweda za jego niewyparzony język. Szkoda, że to jedyny drobny pozytyw w tym tragicznie słabym odcinku.
Kompletnym nieporozumieniem jest zachowanie Elama Fergusona, co wiążę się z wcześniej wspomnianą głupotą scenarzystów (nikt nie jedzie szukać Cullena). Dlaczego Elam jedzie w pojedynkę? Od kiedy Ferguson jest skończonym idiotą? Budowa budową, ale wszyscy kochali Bochannona, więc brak 2-3 ludzi nie zrobiłoby żadnej różnicy. I takim sposobem mamy na drodze Fergusona Indian - co jeszcze jest do przełknięcia - oraz wyrastającego spod ziemi, Bogu ducha winnego misia. Potem to już banał w postaci Evy mówiącej, że duch Fergusona opuścił jego ciało i scenka z trupem Elama - innymi słowy najgłupsze, pozbawione emocji ukatrupienie głównego bohatera serialu w historii telewizji.
Finał Hell on Wheels sprawia wrażenie odcinka zupełnie innego serialu. Zamiast kontynuować i kończyć wątki sezonu, prezentuje nam dziwne i bezsensowne zwroty akcji, które nijak się mają do klimatu serialu i całej pracy włożonej w budowę fabuły w poprzednich odcinkach. Nie tego oczekiwałem.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat