Polowanie na Czerwonego Jasia
Kolejne z wielkich telewizyjnych oczekiwań za nami. Ujawnienie tożsamości Red Johna przechodzi do historii obok długoletnich przygotowań do poznania słynnej Matki, przyszłej żony Teda Mosby’ego, odkrycia zabójcy Trudy Monk i rozwiązania tajemnicy śmierci Laury Palmer.
Kolejne z wielkich telewizyjnych oczekiwań za nami. Ujawnienie tożsamości Red Johna przechodzi do historii obok długoletnich przygotowań do poznania słynnej Matki, przyszłej żony Teda Mosby’ego, odkrycia zabójcy Trudy Monk i rozwiązania tajemnicy śmierci Laury Palmer.
Gdyby odcinek "Red John" był za mało wyjątkowy, szum wokół niego wzmocniła rzecz niezależna zupełnie od jego treści: wycieknięcie epizodu do Internetu na trzy dni przed oficjalną premierą w telewizji. Oczywiście wycieki (kontrolowane lub nie) co jakiś czas się zdarzają, ale trudno oczekiwać, by upublicznienie ósmego odcinka szóstej serii było CBS na rękę. W serwisach społecznościowych już w piątek zaczynano nieśmiało komentować "wielkie ujawnienie", nieco przy tym psując szyki marketingowcom, którzy liczyli na wielki wybuch dyskusji dopiero po niedzielnej premierze. Robiono to nieśmiało po pierwsze dlatego, że nie chciano zaspoilerować zakończenia tym, którzy odcinka jeszcze nie widzieli. Po drugie zaś, znaczna część osób nie wierzyła, że to prawdziwe rozwiązanie sprawy Red Johna i wciąż oczekiwała, że w telewizji Bruno Heller zaprezentuje coś zaskakującego. To, co zobaczyli, było bowiem zbyt rozczarowujące.
Uwaga, recenzja zawiera szczegóły dotyczące fabuły odcinka.
Oczywiście o fałszywym odcinku nie mogło być mowy. By wyprowadzić w pole potencjalnych szpiegów, kręci się czasem pojedyncze ujęcie, ewentualnie scenę, ale nigdy cały epizod. W końcu nastała jednak niedziela (czyli poniedziałkowa noc według polskiego czasu), nowy odcinek Mentalisty się rozpoczął i – czy to się komuś podoba, czy nie – dostaliśmy zwieńczenie sześcioletniej historii serialu.
Każdej stronie podzielonej na dwa obozy społeczności internetowej można przyznać nieco racji. Odcinek w pewnych miejscach nieco zawiódł, ale jednocześnie wzbudził wielkie emocje i odpowiedziano na pytanie zadane już w pilocie. Problem w tym, że im dłużej czeka się na puentę, tym musi być ona lepsza. Gdyby odcinek "Red John" wyemitowano w drugim czy trzecim sezonie, dużo łatwiej byłoby zaspokoić oczekiwania widzów. Po sześciu latach opowiadania (i rozbudowywania) jednej historii każdy fan stał się jednak naturalnie wygłodniały i spragniony rozwiązania serialowej zagadki. Rzecz nie w tym, że na ten moment czekaliśmy tyle czasu - można wciąż było dopisać wiele czerwonych rozdziałów, które byłyby równie interesujące. Po prostu czekaliśmy zbyt długo, by jakakolwiek puenta potrafiła nas usatysfakcjonować.
[video-browser playlist="633690" suggest=""]
Bruno Heller, twórca serialu, w finale piątego sezonu podjął decyzję, która w znacznej mierze zadecydowała o kształcie kolejnego. Ujawniając listę siedmiu podejrzanych, dał szansę na świetne, pełne napięcia odcinki, w których bohaterowie co chwilę konfrontowali się z potencjalnymi mordercami. Z drugiej strony zamknął drzwi do jakichkolwiek bardziej skomplikowanych rozwiązań - Red Johnem nie mogło być kilka osób, nie mógł być on fikcyjnym bytem stworzonym na potrzeby tajemniczej organizacji, nie mogła to być osoba, która w serialu jeszcze się nie pojawiła. Musiał być nim ktoś z tej listy. Szalenie proste.
Do emisji odcinka "Red John" z całą pewnością można było powiedzieć, że plan powiódł się w stu procentach. Nawet przy zwykłej konwersacji napięcie sięgało zenitu. Wystarczy, że któryś z "siódemki" pojawiał się na ekranie, a podświadomie wstrzymywało się oddech. Skracająca się z niemal każdym tygodniem lista tylko wzmagała apetyt.
I w końcu nadszedł czas na grand finale: koniec polowania i oczekiwane ujawnienie tożsamości Red Johna. W minionym tygodniu zasugerowano nam, że poszukiwanym od pierwszego odcinka seryjnym mordercą jest Gale Bertram. Choć jeszcze przez pewien czas ten status się utrzymuje i w jego poprawność wierzą wszyscy bohaterowie, ostatecznie okazuje się być on kolejnym nomen omen red herringiem (czyli fałszywym tropem).
[video-browser playlist="633691" suggest=""]
Red Johnem okazuje się być szeryf Thomas McAllister. Rozwiązanie, jeśli nie zaskakujące, to na pewno przynajmniej ciekawe. Pytanie, czy w ogóle mogła tu być mowa o jakiejkolwiek niespodziance, skoro któryś z siedmiu podejrzanych musiał być się Red Johnem. Odkładając jednak emocje na obok i biorąc pod uwagę dotychczasowe odcinki, wybór McAllistera wydaje się jedynym logicznym rozwiązaniem. Brett Partridge zginął w pierwszym epizodzie tego sezonu, a dla pewności niedawno pokazano nam jeszcze jego zwłoki, z których wycięto tatuaż. Śmierć Kirklanda widzieliśmy na własne oczy parę tygodni temu, a o ile teorie na temat jego brata bliźniaka były intrygujące, ostatecznie chyba byłyby zbyt niewiarygodnym rozwiązaniem. Wybuch z przedostatniego odcinka przeżyli Smith i Bertram. Ten pierwszy szybko okazał się być nikim więcej niż tylko pionkiem (choć wyszło to na jego korzyść, bo jest przecież jedynym z całej siódemki podejrzanych, który przeżył), ten drugi miał pełne prawo zostać Red Johnem, gdyby nie jego przedwczesne ujawnienie się. Bertram nie mógł być słynnym seryjnym mordercą, bo zarówno logika, jak i zdrowy rozsądek wskazywały na to, że tożsamość Red Johna poznamy dopiero w ósmym, a nie siódmym odcinku tego sezonu. Bardziej prozaicznym wytłumaczeniem może być też fakt, że żaden późniejszy zwiastun nie odnosił się do Bertrama jako Red Johna, a na oficjalnym facebookowym profilu Mentalisty stacja CBS wciąż odliczała kolejne dni do ujawnienia jego prawdziwej twarzy. Wiedzieliśmy też już od paru odcinków, że poszukiwany seryjny morderca ma na swoim ramieniu trzy kropki. Zmarli w wybuchu Stiles i Haffner takiego tatuażu nie mieli.
To musiał być Thomas McAllister. Bruno Heller mógł nie wiedzieć tego od początku, ale ostatecznie wszystkie elementy układanki dopasował do siebie idealnie. Szeryf dołączył do obsady już w drugim odcinku pierwszej serii (tylko Partridge był pod tym względem lepszym kandydatem, bo pojawił się w "Pilocie"), co czyni z niego postać obecną zarówno w pierwszym, jak i ostatnim epizodzie, którego tytuł ma coś wspólnego z czerwienią. McAllister jako jedyny należący do Blake Association "zginął" w wybuchu, co nie było w żadnym razie przypadkowe. Bertrama i Smitha uratował nie przypadek, a właśnie ich przynależność do tajemniczej organizacji. Red John po prostu uratował "swoich".
Tajną bronią Patricka przeciwko swojemu przeciwnikowi okazuje się być nie pistolet (choć i ten ma swój udział), ale… gołąb. Co ciekawe, fobię McAllistera przed ptakami można było dostrzec już kilka odcinków wcześniej, choć wtedy, pokazana ledwie przez parę sekund, zupełnie nie zwróciła na siebie uwagi. To jednak nie pojedynek fizyczny obu panów był najatrakcyjniejszy, ale samo ich stanięcie twarzą w twarz. Po tylu latach Patrick w końcu mógł spojrzeć w oczy swojemu największemu wrogowi, człowiekowi, który zamordował jego żonę i córkę.
[video-browser playlist="633693" suggest=""]
Co mieli sobie obaj panowie do powiedzenia? Względnie niewiele. Jane przyznał nawet, że nie ma żadnych pytań, nie potrzebuje od Red Johna żadnych tłumaczeń czy odpowiedzi. Wydawało się, iż wiedział już wszystko (lub przynajmniej to, co chciał wiedzieć). Gdy zastanowimy się chwilę nad całą sytuacją, dojdziemy do wniosku, że Patrick znał prawdziwą tożsamość McAllistera zanim wszedł do kościoła i zanim okazało się, że Bertram nie jest Red Johnem. Niestety nie wszyscy widzowie są równie inteligentni jak tytułowy mentalista i na parę odpowiedzi jednak liczyli.
Z całej rozmowy dowiedzieliśmy się jedynie, jak Red John sfingował swoją śmierć w wybuchu; potwierdzono też przypuszczenia, jakoby to właśnie słynny seryjny morderca stał na czele organizacji zrzeszającej skorumpowanych stróżów prawa. Nic więcej. To dla fanów za mało…
Wbrew pozorom jednak to najwłaściwsza ilość informacji dla całej opowieści. Czy naprawdę chcieliśmy się dowiedzieć czegoś więcej o Red Johnie? Czy miał on zdradzić sekrety ze swojego dzieciństwa tłumaczące jego mordercze zapędy? Czy powinien omówić wszystkie swoje sztuczki? Choć narzekający na ten odcinek fani zdają się być tym aspektem zawiedzeni, wydaje się on słuszną decyzją twórców. Red John do końca pozostał postacią enigmatyczną i niejednoznaczną, co stanowi największą siłę wszystkich psychopatów w popkulturze. Do tej pory nie ustalono przecież jednej genezy Jokera z komiksów o Mrocznym Rycerzu, ciągle poprawiając poprzednio obowiązującą wersję. Za każdym razem jednak otaczano jego narodziny aurą tajemniczości, jak gdyby wiedząc, że wszelka dokładność w tłumaczeniu historii jego początków nie tylko nie pomoże w zrozumieniu postaci, ale też uczyni ją bardziej jednowymiarową. Dlatego też za jeden z niewielu sukcesów w opowiadaniu genezy Jokera uznaje się "The Killing Joke" Alana Moore’a, które choć skupia się na szalonym błaźnie, nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Sytuacja Red Johna jest bardzo podobna – ogromna część uroku tej postaci polega właśnie na niedopowiedzeniach i legendzie, jaką zdążyła obrosnąć. Red John nie jest przecież tak wszechpotężny, jak mogło się wydawać w początkowych sezonach. Naturalnie dysponuje ponadprzeciętna inteligencją, ale większość jego sztuczek polegała na korzystaniu ze swoich współpracowników.
[video-browser playlist="633695" suggest=""]
Dla niektórych postać Red Johna mogła jednak stracić przez zbyt łatwą przegraną w pojedynku z Jane'em. Można oczywiście takiej opinii łatwo przytaknąć, ale to choroba naprawdę wielu czarnych charakterów. Opętani przez swoje wielkie ego i przeświadczeni o swojej wyższości często bawią się ze swoimi przeciwnikami, igrając tym samym z ogniem. Pod tym względem Patrick i Red John doskonale pasują do postaci, którymi twórcy Mentalisty się inspirowali – Sherlocka Holmesa i Jima Moriarty’ego.
Wchodzący do kościoła, Red John posiadał broń, a więc – jak mu się przynajmniej wydawało – górował nad Patrickiem. Seryjny morderca był przygotowany na wiele sztuczek Jane’a - oprócz tej jednej, z którą przyszło mu się zmierzyć: faktem, że ten znał już wcześniej jego prawdziwą tożsamość.
Zaciśnięte ręce na szyi Red Johna stanowią zamknięcie pierwszego (choć bardzo długiego) rozdziału Mentalisty. Ostatnie odcinki prezentowały zabójcze tempo i ogromne napięcie, co nie powinno być oczywiście specjalnym powodem do narzekań… ale wydaje się, że twórcy zbyt się spieszyli. Być może gdyby na domknięcie głównego wątku serialu przeznaczyć więcej odcinków, całą intrygę rozegrano by nieco inaczej, a finałowy pojedynek byłby dłuższy i jeszcze bardziej emocjonujący. Wtedy pewnie też Lisbon i spółka mogliby zrobić coś więcej, niż tylko siedzieć przez 40 minut. To wszystko jednak traci na znaczeniu, gdy przypomnimy moment ujawnienia tożsamości Red Johna. Wydarzenie, na które czekaliśmy sześć lat, może teraz wzbudzać kontrowersje, ale Bruno Hellerowi udało się utrzymać napięcie do samego końca. Do chwili, w której zobaczyliśmy twarz McAllistera, nikt nie mógł być pewien, kto jest malującym uśmiechnięte buźki mordercą. W tym jednym, szalenie trudnym aspekcie Mentalista nie zawiódł. Więcej - sprawił, że można przymknąć oko na drobne błędy i nieścisłości. Takich emocji bowiem w telewizji nie uświadczyliśmy od bardzo dawna.
Sezon szósty jednak jeszcze się nie kończy, teraz czeka nas nowa historia. Inna, być może zupełnie niepowiązana z przeszłością Jane'a czy któregokolwiek z bohaterów. Po raz pierwszy natomiast na pewno nie będzie ona w kolorach czerwieni.
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat