Potwór: Historia Eda Geina - recenzja sezonu
Data premiery w Polsce: 3 października 2025Seria Potwory, która przedstawia historie seryjnych morderców, powróciła z 3. sezonem. Tym razem skupia się na Edzie Geinie, którym inspirowały się kultowe horrory. Niestety nowa produkcja jest pełna absurdów i nietrafionych pomysłów.

W 2022 roku 1. sezon Potworów – opowiadający o seryjnym mordercy Jeffreyu Dahmerze – podbił Netflix i stał się jednym z najchętniej oglądanych seriali w historii serwisu. Widzowie chwalili tę mroczną produkcję, która wywołała sporo kontrowersji. Druga seria o braciach Menendez też cieszyła się popularnością, ale nie uzyskała tak wysokich ocen ze względu na "weselszy" ton opowieści. W trzeciej odsłonie zdecydowano się oprzeć historię na nieco mniej znanym, ale wpływowym amerykańskim mordercy. Chodzi o Eda Geina, który swoimi zwyrodniałymi uczynkami odcisnął piętno na popkulturze i zainspirował twórców do nakręcenia filmów, takich jak Psychoza, Teksańska masakra piłą mechaniczną czy Milczenie owiec.
Od początku historii wiemy, że mamy do czynienia z zaburzonym mężczyzną, chorobliwie kontrolowanym przez religijną matkę. Samotność po jej śmierci prowadzi Eda Geina do coraz bardziej bestialskich czynów, takich jak wykopywanie zwłok, robienie mebli z ludzkiej skóry, bezczeszczenie i ćwiartowanie ciał. Lista okropności jest długa i makabryczna. W serialu śledzimy kilka lat jego nieludzkiej "działalności" – aż do momentu zatrzymania przez policję i osadzenia w zakładzie psychiatrycznym.

Poprzednie sezony Potworów trzymały się faktów – jedynie od czasu do czasu twórcy sugerowali pewne niepotwierdzone kwestie, które były ważne dla przedstawienia pełnego portretu morderców. Natomiast nie wymyślano fabuły na nowo. Sytuacja z Edem Geinem jest inna. Wydarzenia rozgrywały się ponad 70 lat temu, więc wiarygodnych materiałów na scenariusz nie było zbyt wiele. Dało to scenarzystom możliwość przedstawienia własnej interpretacji historii oraz opowiedzenia jej na swój zwichrowany sposób, który nie wyszedł temu sezonowi na dobre.
Fabuła opiera się na tych dobrze udokumentowanych zbrodniach i faktach z życia Geina. W historię sprytnie wpleciono to, jak jego krwawe uczynki wpłynęły na kinematografię. Makabryczne sceny z udziałem głównego bohatera przeplatają się z nawiązaniami do kultowych horrorów. To dobry pomysł, który uatrakcyjnia poszczególne wydarzenia i podkreśla inspiracje twórców. Jednak momentami mocno odbiegają one od głównej fabuły – np. przy wątku Anthony’ego Perkinsa (filmowy Norman Bates z Psychozy), opowiadającym o zupełnie innym zagadnieniu, niezwiązanym ze zbrodniami.

Twórcy nie mieli do dyspozycji wielu materiałów, które wskazywałyby, jakim człowiekiem był Ed Gein. Postanowili popuścić wodze fantazji i wykorzystali fakt, że cierpiał na schizofrenię. Często pojawiają się sceny, w których rzeczywistość miesza się z fantazją. Szczególnie męczące są te, w których pod wpływem niemieckiego komiksu Ed Gein wyobraża sobie historie ze zbrodniczą Ilse Koch. Są zupełnie niepotrzebne, a swoją luźniejszą formą trywializują wydarzenia z obozów koncentracyjnych. Ponadto twórcy rozwijają zmyślony wątek romansowy pomiędzy Geinem i Adeline Watkins, który pogrąża się w absurdzie. Zbyt wiele czasu i uwagi poświęca się tej irytującej postaci. Trzeba jednak przyznać, że Suzanna Son jest utalentowana. Dobrze łączy naiwność i egocentryzm z szaleństwem i upiorną fascynacją.
Twórcy przedstawiają też wydarzenia z potwierdzonych oraz domniemanych morderstw Geina. Niestety ofiary tych zbrodni służą tylko rozrywkowemu aspektowi serialu, aby utrzymać odpowiedni poziom brutalności. Mówiąc brzydko: to postacie do "odstrzelenia", którym trzeba było dobudować historię. Co ciekawe, najwięcej emocji powoduje cierpienie bliskich ofiar, dlatego szósty odcinek jest najlepszy w tej odsłonie Potworów.

Nowy sezon jest znośny tylko dzięki Charlie’emu Hunnamowi, który podjął się tej ryzykownej, odważnej i bardzo trudnej roli. Może nie przeszedł spektakularnej transformacji wizualnej, ale i tak nie przypominał siebie. Wykreował nieco groteskową postać – sposób mówienia i poruszania się sprawiał, że na ekranie nie widzieliśmy przystojnego Hunnama, lecz dziwnego, momentami budzącego grozę zwyrodnialca. Świetnie też wypadła relacja Geina z władczą matką, w którą wcieliła się znakomita Laurie Metcalf. Dzięki temu początkowa faza sezonu mnie zaintrygowała. Na wyróżnienie zasługuje Tom Hollander jako Alfred Hitchcock – jego reżyser okazał się niezwykle wyrazisty. Można było uwierzyć w tę szorstkość i wizjonerski charakter. Zresztą podobnie było z Willem Brillem, który wcielił się w Tobe’ego Hoopera, czyli reżysera Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Niezły też był Joey Pollari jako Anthony Perkins oraz Alanna Darby jako Christine Jorgensen.
Jednak największym błędem tego sezonu jest to, że próbuje zmusić widzów do współczucia Geinowi. W poprzednich seriach mogliśmy mówić o takim efekcie ubocznym, wynikającym z przedstawiania zbrodni z różnych perspektyw, wnikliwych analiz i refleksji nad przyczynami tych makabrycznych morderstw. Szukaliśmy odpowiedzi na pytanie: "Czy urodzili się źli, czy tacy się stali?". Choć te elementy pojawiają się w historii Geina, to są one przedstawiane płytko. Zwidy miały podkreślić, że cierpi na schizofrenię, a rzeczywistość miesza mu się z wyobrażeniami. Ale 3. sezon idzie o krok dalej – twórcy budują narrację, która skłania widza do współczucia Geinowi. Nie tylko rzewna muzyka sprawia, że mu współczujemy. Dostajemy również wymyślone wątki, jak przypisywanie mu zasług w złapaniu innych seryjnych morderców. To wręcz crossover z Mindhunterem. Ostatnie dwa odcinki są niedorzeczne – również dlatego, że szczują widza przemocą, seksem i obrzydliwymi scenami z zabójcami, których rzekomo zainspirował Gein. Było to całkowicie niepotrzebne i popsuło ogólny odbiór sezonu.
Choć serial Potwór: Historia Eda Geina pod względem produkcji, scenografii oraz gry aktorskiej zachowuje wysoki poziom, to sezon rozczarowuje pod względem fabularnym. Twórcy nastawili się na uczłowieczenie mordercy, a także na brutalność scen dla celów rozrywkowych (trzeba przyznać, że kilka momentów budzi grozę – jakbyśmy oglądali pełnoprawny horror). Przesadzili z mieszaniem rzeczywistości z fantazją oraz wprowadzaniem własnych wątków. Wydaje się, że musieli ją rozciągnąć tak, aby historia starczyła na osiem odcinków. Przez te wymysły serial przypomina przerysowane American Horror Story od Ryana Murphy'ego. Scenarzyści przedstawili historię inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami, a nie opartą na faktach. Mamy do czynienia bardziej z fikcją niż z biograficznym true crime. Produkcja przez większość czasu nudzi, a do tego jest pozbawiona dreszczyku emocji oraz poczucia kaca moralnego po seansie. A to chyba największa zbrodnia tego serialu.
Poznaj recenzenta
Magda Muszyńska



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1963, kończy 62 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1963, kończy 62 lat

