Pozostawieni: sezon 2, odcinek 5 – recenzja
To już półmetek, a Pozostawieni robią z widzami co chcą – w bezkompromisowy sposób opowiadają historię cierpienia, cudów, odkupienia… w świecie, w którym przecież tych cudów nie ma, bo nikt się do nich nie chce przyznać.
To już półmetek, a Pozostawieni robią z widzami co chcą – w bezkompromisowy sposób opowiadają historię cierpienia, cudów, odkupienia… w świecie, w którym przecież tych cudów nie ma, bo nikt się do nich nie chce przyznać.
Gdy już wydaje się, że przepełnieni bólem i cierpieniem The Leftovers będą chociaż starali się zmierzać w kierunku uspokojenia, rozwiązania problemów, ukojenia nerwów, po raz kolejny otrzymujemy historię kierującą się nie tylko okrucieństwem losu, ale także wypełnioną mistycyzmem z boską cząsteczką ukrytą między scenami. Jeśli rzeczywiście w Miracle cuda się nie zdarzają, to najwyższy czas, by jednak miały one miejsce, bo na razie Jarden jest najsmutniejszym miejscem na świecie.
Pozostawieni w drugim sezonie cały czas budują narrację z punktu widzenia różnych postaci. Oczywiste było, że w końcu poznamy także historię Matta, którego odcinek z pierwszego sezonu, Two Boats and a Helicopter, zrobił sporą furorę. Najnowszy odcinek, No Room at the Inn, który jest nad wyraz oczywistym nawiązaniem do prawdopodobnie najpopularniejszej historii znanej ludzkości, w wyjątkowy sposób interpretuje tułaczkę w poszukiwaniu schronu, by urodzić cudem poczęte dziecko – tu wszystko jest boskie, nawet jeśli wszyscy wokół twierdzą, że tak nie jest.
Zabawy Lindelofa w okrutnego demiurga z odcinka na odcinek są coraz bardziej widoczne. Jeśli prehistoryczny epizod i zniknięcie wody w Jarden było dziwne i nie do wytłumaczenia, tak każda następna surrealistyczna sytuacja staje się dla widza czymś, z czym musi sobie sam poradzić – nie dostaniemy przecież żadnej informacji. Mattowi musimy wierzyć na słowo, a z tego, co widzimy, z jego (tak jak Kevina) głową nie jest najlepiej. Już świetna sekwencja początkowa mówi nam, że Matt jest nie tylko zdesperowany, ale także skłonny do przemocy. Jest lekkomyślny, działa impulsywnie, dlaczego więc powinniśmy zaufać, że pomimo tego, iż jego żona zniknęła (nie cieleśnie) wraz z innymi 14 października, pewnego pięknego dnia stała się znów sobą? Z drugiej strony - jak wielu proroków było szykanowanych za to, że nikt im nie wierzył?
Oczywiście nie można nie kibicować Mattowi – jego zmagania z porzuconymi nadziejami są godne podziwu, a jego dobroć, choć naiwna, jest wyjątkowa. Za każdym razem, gdy tylko nadarzy się okazja, los zaśmieje mu się w twarz. Ilekroć dostanie w głowę, ile razy zostanie wygnany z miejsca, którego stał się częścią, Matt uzna to za znak, kierunek, w którym powinien podążać. Jeśli nie akceptujemy chrześcijańskiej doktryny, w którą Pozostawieni są wpleceni, to jedynym wyjściem jest uznanie obecności karmy. W coś w serialu Lindelofa trzeba wierzyć – coś musi kontrolować ten świat. I za którąś z tych rzeczy Matt musi odpokutować – albo swoje grzechy, które popełnił, próbując osiągnąć swój cel (przypomnijmy, że jedną z rzeczy, które zrobił w No Room at the Inn, jest uderzenie wiosłem przysadzistego rudzielca, krzycząc „Brian”, by zdobyć 500 dolarów), albo czyny innych. Prawdopodobnie chodzi o to drugie, biorąc pod uwagę, że każdy ze złamanych mieszkańców Jarden dźwiga na swych barkach ból całego świata.
Trudno wyliczyć, jak wiele wspaniałych momentów mieli The Leftovers w tym odcinku, jednak ostatnie dziesięć minut jest naprawdę wyborne. Wyjście z Mary na deszcz, przemyt w bagażniku, wypadek (!!!), ściągnięcie opaski i próba odkupienia robią niesamowite wrażenie – jeśli podbijane to jest znanymi już, ale nadal chwytającymi ze serce motywami Maxa Richtera i aktorstwem Ecclestona, to wiem, że oglądam najpełniejsze i najbardziej wyczerpujące dzieło w dzisiejszej telewizji. Nawet odrobinę popowe (jak na standardy serialu) Laughing With Reginy Spektor wpisuje się pięknie w ostatnią sekwencję odcinka.
Na półmetku drugiego sezonu nie jesteśmy nawet o krok bliżej jakiegokolwiek wyjaśnienia, wytłumaczenia czy objawienia, niż byliśmy w zeszłorocznej odsłonie. Co tydzień stykamy się z absolutem tylko po to, by poczuć śmiech Damona Lindelofa i Toma Perrotty, którzy kreślą historię wyjątkową, ale trudną do zaakceptowania.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat