Kiedy patrzymy na tytuł O.G., od razu na myśl przychodzą nam hektolitry rozlanej na ekranie krwi, wszechobecna przemoc i zepsucie. Ale Madeleine Sackler, reżyserka nowego filmu o tematyce więziennej, nie zamierzała upodobnić swojego obrazu ani do brutalnego, ociekającego bezmyślną agresją Skazańca, ani (co gorsza) do patetycznej, przemawiającej wielkimi słowami Zielonej mili, na której wypadałoby płakać co pięć minut. Prawdziwy gangster to swego rodzaju introwertyk wśród filmów o tej tematyce. Cichy, nierzucający się w oczy ani ze względu na formę, ani wymowę obraz na pierwszym miejscu stawia człowieka, jego lęki i obawy. Nie jest to jednak film idealny.

Louis (Jeffrey Wright) spędza za kratami ostatnie tygodnie swojego 24-letniego wyroku. Chcąc w dobry sposób zakończyć ten etap życia, mężczyzna postanawia wziąć pod swoje skrzydła nowego więźnia Beechera. Nagle jego zbliżające się wyjście na wolność staje pod znakiem zapytania.

Nowy film HBO to intymny, powolny obraz wędrówki człowieka, który nagle uświadamia sobie, że to 10 m2, które do tej pory służyło mu za cały świat, zaraz rozrośnie się do niewyobrażalnych rozmiarów. Louise, który za kratami spędził 24 lata, boi się nadchodzących zmian. Czy jeszcze potrafi inaczej żyć? Czy właściwie ma do tego prawo po tym, co zrobił? Czy w ogóle tego chce? Choć mężczyzna nie zadaje na głos tych wszystkich pytań, to wykrzykuje je każdym spojrzeniem i gestem. Choć “wykrzykuje” może nie jest najlepszym słowem. Bo właśnie największą zaletą tego filmu jest to, że jest taki cichy, stonowany i pozbawiony pretensji do miana kolejnej Zielonej Mili. Fajnie, że gangsterzy nie zaczynają tutaj nagle cytować Szekspira i wygłaszać mądrości na miarę sami wiecie którego pisarza. Nie ma tutaj wielkich słów czy nagłych zmian, zachodzących w człowieku za sprawą tej jednej, ważnej rozmowy. Louise, owszem, jest ukazany jako swego rodzaju “mentor”, który radzi swojemu nowemu podopiecznemu, jak przetrwać w dżungli zwanej więzieniem. Jednak jego mądrości są wygłaszane półgębkiem podczas meczu koszykówki i co kilka słów okraszone soczystym przekleństwem.

W tej bezpretensjonalności i lekkości formy Sackler  ukryła jednak porządny kaliber emocji. I to znowu takich, które samemu trzeba wydobyć na zewnątrz, bo ukryte za płaszczykiem męskości, za nic nie chcą się pokazać. Prawdziwy gangster to film długich spojrzeń, gestów i powolnie toczącej się akcji, która nie ma do zaoferowania widzowi fascynujących wątków fabularnych, ale pokazuje za to prawdziwe emocje. I co jest urzekające w tym filmie -  mimo że historia Louisa, obiektywnie patrząc, nie jest jakoś szczególnie nietypowa czy porywająca, to jego portret psychologiczny, wraz z wszystkimi lękami i obawami, został nakreślony tak wiarygodnie, że chce się to oglądać. Główny bohater nie jest facetem, który przez przypadek spędził większość swojego życia za kratami, choć tak naprawdę był niewiniątkiem i miał gołębie serce. W rzeczywistości Louis zrobił w swoim życiu kawał złego – nie dość, że w młodości z zimną krwią zamordował człowieka, to jeszcze podczas odsiadki przez długi czas był szefem więziennego gangu. W filmie jest nawet bardzo mocna scena, kiedy siostra zamordowanego przez więźnia mężczyzny wykłada z brutalnymi szczegółami, jak wyglądała ta scena zbrodni. Sackler zatem nie próbuje swojego bohatera wybielić i niesłusznie dodawać mu wzniosłych cech. Był z niego kawał drania, przyznaje. Jednak reżyserka wybacza mu, uznaje jego prawo do powrotu na wolność i subtelnie nam sugeruje, żebyśmy zrobili to samo. I osiąga ten cel – już w połowie seansu orientujemy się, że kibicujemy Louisowi i naprawdę cieszymy się na nowy etap jego życia.

Wiarygodność filmu to zasługa nie tylko bardzo udanych zabiegów reżyserskich, ale również miejsca i ludzi, którzy go tworzyli. Obraz był bowiem nie tylko kręcony w prawdziwym więzieniu, ale nawet z udziałem osadzonych w nim mężczyzn. Z kolei sam Jeffrey Wright, znany do tej pory głównie z roli w serialu Westworld, pokazał, że w pełnometrażowej produkcji sprawdza się równie dobrze, jak w swoich serialowych poczynaniach.

Nie jest to jednak obraz idealny – nie brakuje tutaj klisz zarówno na poziomie fabularnym, jak i wizualnym, a także pustych, nic nie znaczących scen.  Obecność dyskusji z ciągle powtarzającymi się "motherf*ckerami" i  żartami na tle rasowym jest jak najbardziej uzasadniona w filmie o tematyce więziennej, jednak jest ich zdecydowanie za dużo. Tym bardziej, że najczęściej te ociekające slangiem rozmowy nie tylko kompletnie nic nie wnoszą do filmu, ale są po prostu nieciekawe i trochę tak jakby zrobione na siłę. Wątpliwość budzą też niektóre wizualne zabiegi, które niekiedy rażą upraszczającą dosadnością. Jest na przykład taka scena, podczas której główny bohater w wyobraźni przebija się ręką przez więzienny mur, aby poczuć wolność, którą unaoczniają przewijające się na ekranie krajobrazy. Można się było jednak pokusić o nieco mniej bezpośrednią i łopatologiczną symbolikę.

Prawdziwy gangster nie zapisze się w historii kina wielkimi zgłoskami. Z całą pewnością nie dołączy również do kanonu najważniejszych filmów o tematyce więziennej. Ale mimo wszystko, jeśli jesteś miłośnikiem niespiesznej akcji, w której można odnaleźć kawał pełnokrwistego bohatera, to jest to film dla ciebie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj