Prezenty z nieba - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 5 listopada 2020Twórcy platformy Netflix, jak co roku zadbali o swoich subskrybentów na święta. Bombardując nas potężną dawką świątecznych produkcji, dopilnowali, byśmy nie byli skazani na kolejny seans Kevina samego w domu. Tym razem sprawdzamy Prezenty z nieba. Czy wybór klasyki nie byłby lepszą decyzją?
Twórcy platformy Netflix, jak co roku zadbali o swoich subskrybentów na święta. Bombardując nas potężną dawką świątecznych produkcji, dopilnowali, byśmy nie byli skazani na kolejny seans Kevina samego w domu. Tym razem sprawdzamy Prezenty z nieba. Czy wybór klasyki nie byłby lepszą decyzją?
Filmy świąteczne Netflixa stały się gatunkiem samym w sobie. Jednak kilka ostatnich pozycji pokazało nam, że twórcy tej platformy zerwali z tradycyjnym obrazem świąt, przepełnionym prószącym śniegiem i świecącymi lampeczkami. Prezenty z nieba, podobnie jak zeszłoroczne Upalne święta, rozgrywają się w tropikach. W obydwu przypadkach mogłoby się wydawać, że święta to jedynie dobry pretekst, do nakręcenia kolejnej historii miłosnej, ponieważ to zdecydowanie ona gra pierwsze skrzypce w tego typu propozycjach. I chociaż wszystko w tej produkcji układa się w tak przewidywalny sposób, że po pięciu minutach seansu znamy już zakończenie, to może warto w 2020 roku przysiąść na moment i się tą przewidywalnością nacieszyć?
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że film ten jest estetycznie doskonały. Jest to charakterystyczna cecha produkcji Netflixa, które, nie martwiąc się o budżet, mogą pozwolić sobie na zabranie widza do raju. W przypadku Prezentów z nieba, rajem tym jest wyspa Guam, leżąca na południu Mikronezji, dla której podstawą gospodarki jest obsługa amerykańskich baz wojskowych. To właśnie tam, w celu skontrolowania iście niebezpiecznej dla amerykańskiego rządu operacji „Prezenty z nieba”, zostaje wysłana Erica - asystentka kongresmenki z Waszyngtonu.
Niektórych z pewnością zaskoczy fakt, że główna przesłanka filmu jest w rzeczywistości oparta na prawdziwych wydarzeniach. „Christmas Drop” to coroczna misja charytatywna, prowadzona przez wojsko USA od 1952 roku, podczas której Siły Powietrzne transportują skrzynki z niezbędnymi artykułami do ubogich społeczności Mikronezji. Jednak nawet jeśli celem twórców było podkreślenie humanitarnych wysiłków podejmowanych przez amerykańskich żołnierzy, to efekt końcowy przypomina bardziej reklamę sił powietrznych Stanów Zjednoczonych niż kampanię społeczną. Sama sytuacja uboższych społeczeństw Pacyfiku została przedstawiona bardzo jednostronnie, skupiając się bardziej na załodze wojskowej, niż na okolicznych mieszkańcach i ich potrzebach.
Ponadto kolejny raz Netflix niebezpiecznie zbliża się do postkolonialnego podejścia do przedstawianych historii. Podobnie jak przy Upalnych świętach, których fabuła jest niemal identyczna, mamy do czynienia z Amerykanką, która przypadkowo pojawia się w kraju mniej uprzywilejowanym niż jej własny. Wydawać by się mogło, że po raz pierwszy w życiu zauważa problem biedy i doświadcza ludzkiej, bezinteresownej dobroci. Z niewielką pomocą zabójczo przystojnego żołnierza, postanawia zaangażować się w pomoc na wyspie, która w szerszej perspektywie, nie służy nikomu innemu - jak jej samej. Nie chcę negować dobrych intencji twórców, jednak scena, w której Erica oddaje małej dziewczynce całą swoją torebkę, wraz z zawartością, mówiąc: „Możesz włożyć do niej muszle”, przelewa szalę goryczy.
Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego chcąc urzeczywistnić narrację, na scenografię wybrano prawdziwą bazę wojskową na Guam, ale gekona, z którym rozmawia bohaterka, przedstawiono jako animowanego komputerowego, fluorescencyjnego stwora. Odzwierciedlanie rzeczywistości w tego typu filmach, mających służyć jako bajki o miłości, jest kwestią co najmniej wątpliwą. Zostaliśmy bowiem wrzuceni do Guam, jak do odkażonej przez Hollywood wersji amerykańskiego życia wojskowego. Niemniej jednak filmy świąteczne rządzą się swoimi prawami.
Prezenty z nieba mają prawdopodobnie wszystko, czego oczekujemy od komedii romantycznej. Czy są tandetne? Owszem. Czy są przewidywalne? Jak najbardziej. Czy posłużą nam jako oderwanie uwagi od trudności dnia codziennego? Z całą pewnością. We mnie pozostał jednak pewien niesmak po wątpliwym przesłaniu filmu, jakoby bez amerykańskiego zbawiennictwa ludzie Sfederowanych Stanów Mikronezji nie mieli nic. Na szczęście w słodkim, prostym świecie Prezentów z nieba nie ma miejsca na moralne dylematy. Jest chemia, jest świąteczny cud i dobro, które znowu wygrywa ze złem. A co za tym idzie - misja rozpoczęcia filmowego sezonu świątecznego została zakończona sukcesem!
Poznaj recenzenta
Claudia UrbanikKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat