R.I.P.D. Muzyka jak najbardziej z tego świata
Rzadko kiedy Christophe Beck staje przed okazją rozwinięcia swoich muzycznych horyzontów, jak miało to miejsce w przypadku R.I.P.D.. Czy wykorzystał tę szansę?
Rzadko kiedy Christophe Beck staje przed okazją rozwinięcia swoich muzycznych horyzontów, jak miało to miejsce w przypadku R.I.P.D.. Czy wykorzystał tę szansę?
Wśród wielu szumnie zapowiadanych premier na lato 2013 znalazł się między innymi najnowszy obraz Roberta Schwentke R.I.P.D., będący ekranizacją komiksu o tym samym tytule. Ciekawym, nieprawdaż? To samo można powiedzieć o konwencji tego opowiadania przypominającego połączenie "Facetów w czerni" z "Pogromcami duchów". Nieco mniej ciekawie wyglądała natomiast próba przeniesienia tego na taśmę filmową. Oto bowiem w tajemnicy przed światem (skąd my to znamy) funkcjonuje sobie Wydział ds. Wiecznego Odpoczynku, parający się ściganiem zakonspirowanych umarlaków. Oczywiście w samo centrum tych cudów niewidów wprowadza nas główny bohater, Nick, który przemierzając otchłań śmierci trafia do rzeczonego wydziału jako współpracownik największego indywiduum: mistrza sucharów bijącego na głowę nawet samego Karola S. – agenta Roya. Brzmi znajomo? Liczba prześwietlanych przez ten film klisz dosłownie poraża... Czasami nawet przeraża, bo poza dopracowanym do granic możliwości CGI trudno tu znaleźć obiecywaną w zwiastunach solidną rozrywkę.
Takowej doszukać się możemy natomiast w ścieżce dźwiękowej, która całkiem dobrze radzi sobie z filmem Schwentke. Partyturze Becka nie można odmówić pewnego rodzaju plastyki. W przeciwieństwie do wielu innych podobnych gatunkowo, ta nie rozwija jednej z góry przyjętej myśli przewodniej, tylko nagina się do panujących w filmie nastrojów. Ma to oczywiście swoje dobre i złe strony. Oto bowiem każda scena zyskuje optymalną ilustrację muzyczną, która zazwyczaj podkręca tempo dziejącej się akcji, miejscami dodaje jej rozmachu swoimi epickimi frazami, a czasem ironizuje podły wręcz humor wylewający się z dialogów. Ową ironię szczególnie wyraźnie podkreślają liczne odwołania do klasyków gatunkowych, o czym powiemy sobie nieco później.
[image-browser playlist="579337" suggest=""]
Niestety przaśna muzyczna rozrywka kończy się w chwili opuszczenia sali kinowej, bo podobnych wrażeń nie doświadczymy słuchając albumu soundtrackowego wydanego nakładem Back Lot Music. Choć niezmiernie krótki, bo niespełna 40-minutowy, to jednak potrafi wynudzić natłokiem sztampy i ogólnego chaosu związanego z rozmieszczeniem utworów. Po raz kolejny wychodzi więc, że Christophe Beck jest kompozytorem dobrze rozumiejącym film, ale kompletnie rozmijającym się z potrzebami zwykłego słuchacza. Oczywiście nie można mieć mu tego za złe, gdyż muzyka filmowa nie tworzona jest ku uciesze estetów, ale w konkretnym, dobrze znanym nam celu. Niemniej jednak gruntowny montaż przypominającego plankton materiału z pewnością przysłużyłby się in plus w odbiorze całości. Tymczasem otrzymujemy co prawda ciekawy, ale męczący na dłuższą metę muzyczny miszmasz.
Przygodę z soundtrackiem rozpoczynamy tytułowym R.I.P.D. wprowadzającym nas w przygodę fanfarą napisaną z bardzo dużym rozmachem. Jest to tym samym temat przewodni całej partytury, która w dalszej części niezbyt chętnie powracała będzie do tak epickich brzmień – najczęściej tylko w kluczowych scenach akcji i to głównie pod koniec filmu. Zamiast nich pojawi się natomiast perkusja, bas i gitary ze smyczkami towarzyszącymi rutynowym działaniom agentów Wydziału ds. Wiecznego Odpoczynku. Pod tym względem muzyka Becka bardzo przypomina słynną trylogię "Facetów w czerni", w której Danny Elfman równie ochoczo posługiwał się współczesnym instrumentarium. Niemniej jednak słuchając R.I.P.D. odniosłem wrażenie, że kompozytor podszedł do tych "stałych fragmentów gry" na zasadzie zapchajdziury. Innymi słowy: odstawił chałturę gorszą niż w "Zemście cieciów", serwując nam bluesowo-popową popierdółkę z nielicznymi wynurzeniami tematycznymi. Przykładów można mnożyć, ale wystarczy tylko sięgnąć po wymowny utwór Partners, by przekonać się o miernocie tych zabiegów. Na szczęście (i paradoksalnie), dzięki chaotycznemu rozmieszczeniu materiału, festiwal nudy przerywany jest kilkoma bardziej angażującymi wyobraźnię utworami akcji. Ale czy wynoszą one partyturę Kanadyjczyka ponad zwykłe rzemiosło? Bynajmniej.
Rzadko kiedy Christophe Beck staje przed okazją rozwinięcia swoich muzycznych horyzontów, jak miało to miejsce w przypadku R.I.P.D. Tym bardziej miło posłuchać, jak dobrze radzi on sobie z dużym aparatem wykonawczym. Szkoda tylko, że kompozytor nie podjął się rozwijania pewnych koncepcji, ucinając utwory tak szybko, jak tylko kończyła się jakaś scena. Kolejnym elementem "brudzącym" fakturę jest wszędobylska perkusja, która nawet w bardzo dramatycznych momentach (Frist Vortex, Elevator Chase) musi o sobie przypominać. Są jednak momenty, gdy ten orkiestrowo-popowo-rockowy miszmasz sprawdza się całkiem dobrze. Będzie to między innymi utwór Raining Cars, gdzie do potężnych dęciaków dołącza się niezbyt nachalna elektronika. Na ogół jednak treść przegrywa tutaj z formą wykonania.
[image-browser playlist="579338" suggest=""]
Nieco inne wrażenie odnosi się słuchając licznych nawiązań do spaghetti-westernów Ennio Morricone. Sugerują one pochodzenie jednego z głównych bohaterów, Roya, który wychował się i... umarł na dzikim zachodzie. Wcielający się w tę postać Jeff Bridges postanowił nawet zaśpiewać piosenkę zachowaną w duchu country, która choć w filmie ma prawo bawić, to na płycie przyprawia tylko o dodatkowy skurcz jelit.
Łącząc to doświadczenie z chaosem, jaki panuje na całej długości albumu soundtrackowego, zasadne wydaje się więc pytanie o sens inwestowania w tę pozycję. Argumentem przeważającym na "nie" jest forma wydania – tylko wersja elektroniczna dostępna za pomocą serwisu iTunes. Czy warto rozstać się z kilkoma dolarami dla tych kilku wątpliwej jakości doznań muzycznych? R.I.P.D. to rzemieślnicza sztampa, jakich masa we współczesnej muzyce filmowej, a w dyskografii Becka jest wiele ciekawszych partytur, które zasługują na uwagę.
Poznaj recenzenta
Tomasz GoskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat