Randka w nieskończoność- recenzja filmu
Pete Davidson i Kaley Cuoco w komedii romantycznej z wątkiem pętli czasowej to ciekawie zapowiadające się połączenie. Ta dwójka jest sławna przez swój talent do wywoływania śmiechu. Czy w tym filmie otrzymamy to, do czego nas przyzwyczaili?
Pete Davidson i Kaley Cuoco w komedii romantycznej z wątkiem pętli czasowej to ciekawie zapowiadające się połączenie. Ta dwójka jest sławna przez swój talent do wywoływania śmiechu. Czy w tym filmie otrzymamy to, do czego nas przyzwyczaili?
Fabuła filmu Randka w nieskończoność jest prosta. Sheila poznaje Gary’ego w barze dzień przed podjęciem trudnej decyzji. Wspólne drinki, kolacja, zakupy, wielogodzinne rozmowy o przeszłości, a to wszystko w jedną nowojorską noc. Dla Sheili ta randka to najlepsze chwile jej życia. Postanawia więc, że chce doświadczać ich codziennie. Z jakiegoś powodu użycie wehikułu czasu wydaje się prostsze niż zaproszenie mężczyzny na drugie spotkanie. Jednak nawet perfekcyjna noc i magia miłości mogą stać się zbyt rutynowe.
Nie jest to film dla każdego. Myślę, że gdybym kazała obejrzeć go wszystkim moim znajomym i zapytała, czy im się podobało, opinie byłyby bardzo podzielone. Jedni mówiliby, że dawno nie widzieli tak słabego filmu, inni byliby zadowoleni z seansu. Ja znalazłam się w tej drugiej grupie. Z jednej strony nie jest to produkcja, która rozbawi cię w oczywisty dla tego gatunku sposób. Choć w moim odczuciu bliżej jej do czarnej komedii niż do tej typowo romantyczniej. Przez pierwsze kilkanaście minut byłam lekko przytłoczona ekscytacją Sheili, tym entuzjazmem podczas randek z Garym i tempem jej myśli, ale taki chyba był zamysł. Nie jest to postać, którą od razu się lubi. Nie jest to bowiem osoba zrównoważona. Relacje między głównymi postaciami, a w szczególności coraz większe zdezorientowanie Gary’ego, to nie rollercoaster, a bardziej mała sinusoida. Jednak cała historia miłosna i opowieść o próbie dojścia do perfekcji tylko po to, by się nią znudzić, była dla mnie wyjątkowo fajna.
Kaley Cuoco gra wariatkę – taka była moja myśl po kilku pierwszych minutach. Jest w tym odrobina prawdy. I trzeba przyznać, że wychodzi jej to bardzo dobrze. Trudno opisać, jak zabawna i tragiczna jest Sheila. Gdy jej posłuchamy, nie do końca wiemy, czy to czas na śmiech, zażenowanie czy może płacz. Każda z tych reakcji pewnie byłaby na miejscu. W kontraście dostajemy Gary’ego – trochę niezręcznego, wolniejszego i przez większość czasu zdezorientowanego lub nawet przestraszonego. Pete Davidson dał sobie z tym radę i dobrze współgrał z Kaley. Choć cała reszta obsady jest tylko tłem ich historii, trzeba wspomnieć o postaci June, którą gra Deborah S. Crage. Gdyby nie ona, nie byłoby mowy o podróży w czasie. To był występ, bez którego nie doszłoby do żadnego rozwoju głównych postaci i rozluźnienia. June może nie jest typowym comedic relifem sypiącym żartami, ale potrafi oczyścić atmosferę. Jej stoicyzm świetnie radzi sobie z temperamentem Sheili.
Wątek podróży w czasie jest tu traktowany humorystycznie jako ciekawy pick-up line, gdy bohaterowie poznają się „po raz pierwszy”. Z drugiej strony pokazuje, jak te wszystkie powtórki tragicznie wpływają na postrzeganie rzeczywistości. Od samego początku wiemy, że postać grana przez Cuoco jest w ciężkim stanie psychicznym, a motywy jej działania nie są do końca zrozumiałe. Dla niektórych mogłoby to być niedociągnięciem fabularnym, dla mnie to pole do popisu wyobraźni. Film nie daje nam jasno określonych powodów, dlaczego spotkanie z Garym było dla głównej bohaterki tak przełomowe. Możemy się tego domyślić, gdy dowiadujemy się czegoś o jej przeszłości czy celach na przyszłość, ale nie wszystkie karty są odkryte – dla mnie jest to plus. Lubię zastanawiać się nad takimi rzeczami podczas seansu. Na pochwałę zasługuje także to, że twórcy pokazali zmiany zachodzące w kobiecie poprzez makijaż i kostium. Bez tego postać wypadałaby jednowymiarowo. Jedyna rzecz, której nie mogę zrozumieć, to dziwne reakcje Gary’ego na błędy czy małe życiowe potknięcia – np. wylanie piwa na kilka osób w barze. Są przesadzone, dziwnie zagrane i po prostu niewyjaśnione widzowi. Nie wiem, czy coś źle poszło w reżyserii, scenariuszu czy grze Davidsona, ale źle się to ogląda.
Jak wspominałam na początku, ten film nie spodoba się wielu osobom. Randka w nieskończoność jest dziwna, czasami bardziej smutna niż śmieszna, miejscami mocno przewidywalna. Potrafi jednak zaskoczyć małym plot twistem, jest nieźle zagrana i dostarczyła mi naprawdę nieoczywistej rozrywki. Ciekawa, słodko-gorzka propozycja, warta obejrzenia, choćby tylko po to, by przekonać się, czy należy się do tej połowy populacji, która ją polubi, czy tej, która się rozczaruje.
Poznaj recenzenta
Laura BorgulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat