Ray Donovan: sezon 4, odcinek 5 – recenzja
Ray Donovan co odcinek prezentuje solidny, wyrównany poziom, przyprawiony od czasu do czasu szczyptą większego dramatyzmu i humoru. W Get Even Before Leavin' fajerwerków nie ma, ale i tak jest bardzo dobrze.
Ray Donovan co odcinek prezentuje solidny, wyrównany poziom, przyprawiony od czasu do czasu szczyptą większego dramatyzmu i humoru. W Get Even Before Leavin' fajerwerków nie ma, ale i tak jest bardzo dobrze.
Podstawową wadą tak rozbudowanej fabularnie produkcji telewizyjnej jak Ray Donovan jest to, że w kolejnych odcinkach krótkiego sezonu brakuje czasu ekranowego, aby w sposób satysfakcjonujący zaprezentować widzom wszystkie ważne wątki. Niestety Get Even Before Leavin' ma podobny problem. Nie ujrzymy w nim Eda Cochrana, Marisol, ojca Romero i Sonii Kovitzky. Hector jedynie zaznacza swoją obecność w kilkuminutowej wstawce. Z jednej strony takie rozwiązanie można zrozumieć - wątek główny jest ciekawy i dobrze zaprezentowany, dlatego nie żałujemy ani minuty mu poświęconej; z drugiej nie możemy się już doczekać obecności innych charakterystycznych bohaterów. Wygląda jednak na to, że piąty odcinek był pożegnaniem z pustynną Nevadą i już w następnym nieobecni dostaną trochę więcej czasu.
W omawianym odcinku tradycyjnie dominują dwa wątki, reszta toczy się w tle i nie stanowi głównej osi fabularnej. Oczywiście najważniejsza jest historia Raya i Mickeya, jednak drugim bardzo ważnym motywem są małżeńskie zmagania Bunchy’ego. Na drodze najmłodszego z braci Donovan staje depresja jego żony. Musi on teraz zająć się samotnie opieką nad nowo narodzoną córką, z czym lepiej bądź gorzej daje sobie radę. Mimo że wątek poporodowej depresji, odrzucenia i wychowywania dziecka przez jedno z rodziców jest dość często eksploatowany w produkcjach telewizyjnych i filmowych, to w historię Bunchy’ego angażujemy się emocjonalnie ze względu na sympatię do tej postaci. Duża w tym zasługa scenarzystów, którzy od początku świetnie piszą bohaterów i pozwalają widzom poznać ich w bardzo dogłębny sposób.
Wątek Bunchy’ego jest oczywiście bardzo ważny, ale pierwsze skrzypce odgrywają znów Mickey i Ray. Jak już wcześniej zostało wspomniane, wydarzenia w Nevadzie kończą motyw pogoni najstarszego Donovana za grubą kasą. Wielka szkoda, bo wydarzenia z Get Even Before Leavin' były doskonałym przykładem na to, że twórcy Raya Donovana potrafią całkiem sprawnie przenieść pewną tarantinowską poetykę na mały ekran. Całość obfitowała w wiele smaczków, błyskotliwych rozwiązań i nieszablonowych akcji. Można żałować, że nie było tego więcej. Niestety sama końcówka pozostawia trochę do życzenia. Kraksa na drodze i sposób, w jaki Donovanowie wpadają w łapska Małego Billa Primma, to kuriozalne rozwiązanie tak fajnego wątku. Pustynna przygoda zdecydowanie zasługiwała na bardziej lotne zakończenie.
W piątym odcinku po raz kolejny została zawiązana nić porozumienia między ojcem i synem. Stosunek Raya do Mickeya jest już zupełnie inny niż na początku serialu i ewidentnie twórcy dążą do jeszcze większego zacieśnienia więzi między tą dwójką. Tak jak wielu się spodziewało, najstarszy Donovan powoli przechodzi zmianę i może już wkrótce zacznie odgrywać trochę inną rolę. Warto w tym momencie zwrócić też uwagę na Johna Voighta jako aktora, który perfekcyjnie znalazł się w roli. Swoją drogą - ciekawy jest fakt, że aktor będący we wczesnej młodości wielką hollywoodzką gwiazdą grywał głównie postacie pozytywne, dobroduszne i lekko naiwne, na starość jednak przyszło mu występować w rolach czarnych charakterów albo drobnych cwaniaczków spod ciemnej gwiazdy. Ci, którzy pamiętają młodego ojca Angeliny Jole, z pewnością zauważyli, jak bardzo zmieniła się jego fizjonomia. Być może jest to jeden z powodów, dla których John Voight obsadzany jest teraz głównie w rolach negatywnych bohaterów.
Finalnie Mickey i Ray wracają do Los Angeles na tarczy i jest to najistotniejsza informacja płynąca z Get Even Before Leavin'. Oprócz Bunchy’ego, pozostałe postacie zostały jedynie lekko dotknięte. Tradycyjnie Abby Donovan nadal zmaga się z różnymi aspektami swojej choroby, Bridget natomiast przechodzi kolejne zawirowania miłosne niemające większego znaczenia dla fabuły serialu. Trochę więcej czasu ekranowego dostaje tym razem Conor, który wraz z Avim tworzy dość zabawny duet. Syn Raya przyjął w najnowszym sezonie dziwną, irytującą manierę w stylu młodocianego „gangsta”. Prawdopodobnie jest to celowe zagranie twórców, mających w zamiarze podbudować postać i postawić ją w jakiejś dramatycznej sytuacji. Jego zabawy z bronią sugerują, że może to wydarzyć się już niedługo.
Mimo pewnych wad i niedociągnięć Ray Donovan ogląda się nadal bardzo dobrze. Dzięki fuzji gatunków każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Get Even Before Leavin' zakończył jeden z wątków, jednak nie oznacza to spowolnienia akcji. Serial ten ma to do siebie, że po każdym obejrzanym odcinku widz czeka z wypiekami na twarzy na następny, mimo że produkcja nie obfituje w cliffhangery i nagłe zwroty akcji.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat