Riverdale: sezon 2, odcinki 3 i 4 – recenzja
Nowe odcinki Riverdale wiele wnoszą – zarówno jeśli chodzi o rozwój bohaterów, jak i ukazanie serialowego świata. To, rzecz jasna, wciąż to samo założenie – by w przestylizowany, ale też mroczniejszy sposób zaprezentować tę komiksową teen dramę, jednakże same inspiracje i elementy gatunkowe ulegają zmianie.
Nowe odcinki Riverdale wiele wnoszą – zarówno jeśli chodzi o rozwój bohaterów, jak i ukazanie serialowego świata. To, rzecz jasna, wciąż to samo założenie – by w przestylizowany, ale też mroczniejszy sposób zaprezentować tę komiksową teen dramę, jednakże same inspiracje i elementy gatunkowe ulegają zmianie.
Black Hood się rozkręca. Ludzie giną, a nikt w miasteczku nie czuje się bezpieczny. Atmosfera zagęszcza się z każdym kolejnym odcinkiem i choć 2. sezon nie jest całkiem nową opowieścią, lecz tylko kolejnym rozdziałem historii grupki przyjaciół z miasteczka Riverdale, to można już chyba nazwać przygody Archiego pełnoprawnym thrillerem ze slasherowymi wstawkami.
Właśnie – Archie. Przy okazji odcinka 2. bardzo narzekałem na to, co zrobiono z jego postacią. Wydawało mi się, że poza zbyt często zaznaczanym obłędem i nużącym, nic niewnoszącym do fabuły miotaniem się, bohater nie ma absolutnie nic do roboty. The Watcher in the Woods i The Town That Dreaded Sundown sprawiły, że z czystą satysfakcją cofam te słowa. Archie awansował właśnie na najciekawszą postać serialu – chyba po raz pierwszy od samego początku, bo choć Andrews jest, z założenia, na pierwszym planie wszystkich najistotniejszych wątków, to do tej pory krył się w cieniu innych. Ten dobroduszny, naiwny, prostolinijny Archie o złotym sercu, podburzony przez Hirama Lodge'a (o nim więcej zaraz!), stanął na czele prywatnej armii. Chce dopaść i zabić Black Hooda, nie ma oporów, by wymachiwać komuś bronią przed nosem, staje do walki z Wężami, mając po swojej stronie swoich ludzi. W najśmielszych przypuszczeniach nie brałem pod uwagę takiej przemiany postaci (przemiany, która mimo tych skrajności wcale nie wydaje się absurdalna!), a jednocześnie tego, że wątek tak bardzo mnie zaangażuje. Uważam, że motyw Czerwonego Kręgu to krok w dobrą stronę.
I w tym momencie wróćmy do Hirama – ach, jakże świetna to postać! Jak dobrze zagrana, jak w kilku zaledwie scenach, w prosty, ale dobitny sposób pokazany jest jej charakter: nieustannie skupiony, nieprzewidywalny, rozgrywający wszystko po swojemu. Być może młody Andrews nie jest kimś, kogo trudno zmanipulować, ale to, w jak prosty, lecz przemyślany sposób (cała otoczka rozmowy w gabinecie Lodge'a) zrobił to ojciec Veroniki, zasługuje na oklaski. Ostatnia scena 3-go odcinka, w którym delikatnie zadowolony z siebie Hiram ogląda video z Czerwonym Kręgiem, to wisienka na torcie, jakim jest cały epizod: robiąca chyba większe wrażenie, niż morderstwo z finiszu poprzedniego. Krzycząca: Black Hood to jedno, ale tutaj widzicie naprawdę mocnego gracza. Dodajmy też, Lodge próbuje odzyskać zaufanie swojej córki (na której zależy mu wyraźnie bardziej, niż na żonie), a jednocześnie, rzecz jasna, wciąż robi swoje. Swoją drogą – Hermione również, zdaje się, przeszła sporą przemianę. Czy to tylko ciągła gra w przedstawieniu, które reżyseruje jej mąż? Wydaje się, że nawet w relacjach z córką, gdy bohaterki pozostają ze sobą sam na sam, Hermione zachowuje się zupełnie inaczej, niż wcześniej.
Końcówka 4. odcinka sugeruje, że Archie nieco się uspokoi, a Czerwony Krąg ucichnie. Mam wielką nadzieję, że to tylko chwilowa cisza – przed kolejną, jeszcze większą burzą. Zbyt wielki drzemie w tych elementach potencjał.
Nad estetyką serialu mogę rozpływać się raz za razem: te kadry i coraz intensywniejsze barwy, te wizualne szczegóły co i rusz odnoszące się do klasyków różnych horrorów (a można się takich odniesień doszukać również w dialogach). Akcja – zgodnie z moim życzeniem – nabiera tempa, Black Hood robi się coraz bardziej intrygujący, a bohaterowie coraz bardziej niepewni, czy wręcz zastraszeni. Coraz mniej między nimi jedności, każde stopniowo odchyla się w swoją własną stronę.
Konsekwencja przedstawionego świata i rozpoczętych niegdyś (a obecnie kontynuowanych) wątków to jedna z ogromnych, trzymających wszystko w ryzach zalet serialu – brawa dla twórców. Jeśli miałbym napisać, czego (lub raczej kogo) naprawdę mi brakuje po seansie tych dwóch odcinków, odpowiedź jest jedna: Cheryl Blossom. Riverdale – idziesz w dobrym kierunku.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat