Rust. Legenda Zachodu – recenzja filmu
W filmie Rust. Legenda Zachodu broń jest bardzo istotnym elementem opowieści. Niestety także tej zakulisowej.
W filmie Rust. Legenda Zachodu broń jest bardzo istotnym elementem opowieści. Niestety także tej zakulisowej.

Prawie cztery lata temu na planie filmu Rust. Legenda Zachodu doszło do tragedii. W trakcie kręcenia jednej ze scen broń używana przez Aleca Baldwina wystrzeliła prawdziwymi nabojami, w efekcie czego zginęła operatorka, Halyna Hutchins. O sprawie zrobiło się bardzo głośno w mediach, a los samego Baldwina nie był jasny, bo został postawiony w stan oskarżenia o nieumyślne spowodowanie śmierci. W 2024 roku ostatecznie zarzuty zostały wycofane, natomiast skazana została Hannah Gutierrez-Reed, zbrojmistrzyni odpowiedzialna za zabezpieczenie całej broni na planie.
Jest to zatem sytuacja, w której oglądanie finalnego efektu – przynajmniej dla mnie – nie może się odbyć z wyłączeniem kontekstu. Zwłaszcza że mamy do czynienia z westernem, w którym jest wiele scen akcji z wykorzystaniem broni palnej. To od razu przywołuje na myśl zakulisową tragedię. Co gorsza, Rust. Legenda Zachodu jest filmem mocno przeciętnym, więc rodzi pytanie: czy był w tym wszystkim sens?
Oczywiście każdy ma prawo podejść do tego na swój sposób i może spora część widzów uznała, że mimo wszystko z szacunku do ofiary i wszystkich ludzi powiązanych z tym zdarzeniem, warto było to doprowadzić do końca. A skoro tak, to spróbuję ocenić ten film w oderwaniu od tego, co się wydarzyło. A nie będzie to łatwe, bo nawet fabuła w mroczny i metatekstualny sposób nawiązuje do tragedii.
Rust. Legenda Zachodu to western osadzony w brutalnych realiach końca XIX wieku, opowiadający historię Harlanda Rusta. Zhańbiony rewolwerowiec po latach ukrywania się wraca do działania, gdy powiązany z nim więzami krwi chłopiec zostaje niesłusznie oskarżony o morderstwo i skazany na śmierć. W podróży przez bezlitosne pustkowia Nowego Meksyku bohaterowie muszą poradzić sobie z doganiającą ich przeszłością.
Jest to zatem western w mocno klasycznym wydaniu. Twórca wprowadza refleksję na temat walki o sprawiedliwość, ale też moralne rozterki i próby poradzenia sobie z poczuciem winy i przemocą obecną niezależnie od poziomu ucywilizowania się człowieka.
Alec Baldwin jako Rust z siwym włosem na brodzie oraz Patrick Scott McDermott jako ratowany przez niego Lucas to duet, o którym szybko zapomnimy. Między nimi nie dzieje się nic, co byłoby oryginalne. Początkowo chłopak nie jest przychylny siwemu rewolwerowcowi, ten zresztą też sprawia wrażenie, jakby wcale nie chciał tu być. Jednak zawsze pojawia się w odpowiednim momencie i – wybaczcie złośliwość – nigdy nie chybia.
Jest to też klasyczny western od strony wizualnej, ale to akurat mocna zaleta. Udało się wykreować brutalny świat, w którym pełno kurzu, błota i brudu pod paznokciami. Nie jest tak sterylnie, jak w wielu innych propozycjach powstających współcześnie w tym gatunku, chociaż – umówmy się – nie ma tego jakoś specjalnie dużo.
Aktorsko jest tylko przyzwoicie, szczególnie jeśli chodzi o wspomniany duet. Alec Baldwin ma piękną siwą brodę i dobrze prezentuje się w kapeluszu, ale tylko czasami jest w stanie przekonać mnie, że to legenda Zachodu i niepowstrzymany rewolwerowiec. Przynajmniej jeśli chodzi o sceny wspólnej podróży, bo te związane ze strzelaninami ograno naprawdę atrakcyjnie. Do jakiegoś stopnia przeraża świadomość, że wiele z nich mogło skończyć się naprawdę źle dla biorących w nich udział aktorów (dodam, że postrzelony został również scenarzysta, Josh Souza).
Chociaż scen strzelanin i pościgów jest sporo, to jednak wciąż mówimy o trwającym prawie 2,5 godziny filmie, który z założenia miał być niezależnym kinem skupionym na postaciach i ich wewnętrznych problemach. Chcę przez to powiedzieć, że w wielu miejscach ta historia nie angażuje na tyle, by dotrwać bez znużenia do końca. W pewnym momencie główne zamierzenia rozmywają się – jak choćby poszukiwanie sprawiedliwości czy naprawa własnego sumienia. To ma swoje miejsce w scenariuszu i jest obecne na ekranie, ale nigdy nie zostaje doprowadzone do punktu, w którym można by je spuentować.
Nie jestem przekonany, czy dobrym pomysłem była spora liczba postaci. Każda z nich dostała rozbudowane dialogi i monologi. Nie brakuje łowców nagród, szeryfa i kilku bohaterów z trzeciego planu, którzy mają pełnić określoną funkcję. Niby momentami urozmaicają podróż Rusta i Lucasa, oferując masę niebezpieczeństw, ale liczne sceny przy ognisku po prostu nudzą. Zwłaszcza że – jak wspomniałem – relacja Rusta i Lucasa uderza w mocny banał. Nie ma zbyt wielu okazji do bliższych rozmów czy międzypokoleniowych przemyśleń. Wszystko to zmierza w kierunku, który bardzo łatwo jest odczytać.
Z tego seansu zapamiętam – oprócz brody Baldwina – wizualne dopracowanie surowych kadrów i wnętrza saloonów. I jest to tym smutniejsze, że wyszło spod ręki kobiety, która już nie będzie miała okazji się wykazać.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1995, kończy 30 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1978, kończy 47 lat

