Mucha Comics
Dwa poprzednie tomy stanowiły nowy rozdział w życiu kosmicznej rodziny. W najnowszej odsłonie wciąż jesteśmy w miejscu, w którym Hazel – narratorka i bohaterka Sagi – ma kilkanaście lat i brak stałego miejsca we wszechświecie. W komiksie Briana K. Vaughana bohaterowie nigdy nie zaznali życiowej stabilizacji, co wydaje się najpewniejszą stałą w ich życiu.
Ten, który jest już nieobecny w ich życiu – Marko, ojciec Hazel i mąż Alany – czasami w Sadze powraca, a to jako reminiscencja lub wytwór znarkotyzowanej wyobraźni. Jego brak wciąż wpływa na postępowanie wielu osób, w których życiu był obecny – traumy nie znikają, a pewne zachowania (jak seksualna abstynencja Alany) się utrwalają. Matka całkowicie poświęciła się wychowaniu i dbaniu o bezpieczeństwo Hazel i Dziedzica, starając się łączyć to z wykonywaną pracą. Alana jest na tyle obrotna, że zawsze się gdzieś wkręci i tym razem widzimy ją w roli szefa ochrony w kosmicznym… cyrku. Tego jeszcze w Sadze nie było – i to z pewnością jeden z jaśniejszych punktów tego tomu. Widać, że scenarzysta szuka nowych pomysłów na interakcje i świat przedstawiony. Między innymi dzięki temu Saga wciąż trwa i nadal dobrze się ją czyta. Choć coraz częściej można odnieść wrażenie, że jednak bohaterów jest tu za dużo, a w obiegu jest zbyt wiele wątków. Ale cóż – tak sobie ów świat wymyślił Brian K. Vaughan.
Dlatego – choć w centrum opowieści mamy Hazel, Alanę i Dziecica – to widzimy również, co dzieje się u innych. Na przykład u Upartego i Gwendolyn, którzy po śmierci Sophie pogrążeni są w destrukcyjnej żałobie. Mogłoby się wydawać, że zamknięty został już watek Bombazina, czyli nowego towarzysza Alany, który wszedł na scenę w 10 tomie, by później z pewnych powodów opuścić rodzinę. Otóż Bombazin powraca, bo tak naprawdę każdy, kto w jakiś sposób zetknął z kosmiczną rodziną, w mniejszy lub większy sposób funkcjonuje w fabule Briana K. Vaughana. Nawet zza grobu.
Dwunasty tom wydaje się mniej beztroski w portretowaniu dzieci niż poprzednie dwa. Owszem, Hazel i Dziedzic mają od dawna swoje mniej lub bardziej urzeczywistnione problemy, ale w dziesiątym i jedenastym tomie zachowywali się w niektórych momentach, jak tylko dziecko potrafi. W dwunastym tomie, kilka miesięcy później, jest jednak inaczej. Nastoletnie humory dają o sobie znać u Hazel, z kolei Dziedzic – po tym, co jakiś czas temu wyznał dziewczynie – jeszcze bardziej się w sobie zamyka. A w takiej sytuacji bez pomocy specjalisty ani rusz. Z tego powodu już za chwilę rodzina ulegnie rozdzieleniu, co będzie miało olbrzymi wpływ na każde z nich. Nie tylko na dzieciaki, ale też na Alanę.
Źródło: Mucha ComicsFascynujące jest, jak różne oblicza prezentowała przed nami ta bohaterka. Rysowniczka Sagi, Fiona Staples, za każdym razem potrafi zaskoczyć nowym wyglądem Alany (w tomie dwunastym mamy ją w pełnej krasie na okładce), a do tego te fizyczne przemiany zawsze pasują do aktualnego statusu bohaterki. Alana w roli opiekuńczej matki jest niesamowita, a jej emocje dotyczące wychowania udzielają się każdemu, kto czyta Sagę i jest rodzicem. To niewątpliwy dowód na to, że Brian K. Vaughan nadal traktuje swoje dzieło jako alegorię życiowej przygody (ktoś inny mógłby powiedzieć, że męczarni) związanej z rodzicielstwem.
Równie istotne w Sadze są różnorodne, polityczne uwarunkowania, które pośrednio lub bezpośrednio wpływają na bohaterów, Przecież to wszystko nie wydarzyłoby się bez ukierunkowanych politycznymi emocjami wydarzeń. Vaughanowi udało się przedstawić, jak polityka i wybór konkretnej strony sporu wpływają na nasze decyzje, ale i nasz los. I nie zawsze jest tak, że tymi decyzjami kształtują go sami bohaterowie. Saga doskonale pokazuje, co się dzieje, kiedy ktoś zamierza kształtować los za nas. A to już prowadzi do szeregu komplikacji, które scenarzysta wykorzystuje w fabule. I jak widać po lekturze dwunastego tomu, wcale nie zamierza z tym skończyć.
Poznaj recenzenta
Tomasz Miecznikowski